Rozdział 9

1 0 0
                                    

Rozdział 9

Po kilku długich minutach wszyscy z powrotem znaleźli się na pokładzie niedużego statku. Podczas gdy Mikrus ponownie usiadł za sterami Kolcusia postanowiła pilnować „Błękita" dla pewności by nie uciekł po raz drugi. Podczas gdy żółw mógł wreszcie w ciszy dokończyć robotę treserka żelazną pięścią trzymała smoka na uwięzi.

- Lecą! – krzyknęli najmłodsi jeźdźcy, pokazując w górę.

Wszyscy czekali już od kilku ładnych godzin na to widowisko. Na jasno – pomarańczowym tle pojawiły się sylwetki kilku dziesięciu smoków o rozłożystych skrzydłach i długich ogonach na tle cienia rzucanego przez leśną wyspę. Wypłynęli o godzinie 14;00 a teraz zbliżała się 17;00. Przez długą i nudną godzinę czekali na smoczygony które lada chwila miały wylecieć ze swojej gęstej puszczy. Przez całe to mozolne czekanie grali w karty i na zmianę pilnowali smoka by nie przyszło mu do głowy pogonić drugi raz nie wiadomo gdzie. Gdyby skierowały się na południe oznaczałoby, że tegoroczne gody odbędą się na wyspie Lodowej, natomiast gdyby obrały kurs na wschód oznaczałoby to, że wszystkie miłosne tańce będą miały miejsce na wyspie Parental.

- No i co gdzie lecą? – pytało rodzeństwo raz po raz nie dając Małemu dojść do słowa ani dać czas by sięgnął po lornetkę.

Przez kilka minut wodził wzrokiem po niebie podążając za ruchami smoczych nimf. Reszta pasażerów statku wodziła za nim wzrok umierając z ciekawości.

- Gdzie polecą i gdzie my za nimi popłyniemy? – zadawał sobie pytanie każdy z nich patrząc w niebo jak zaczarowani.

Wszyscy modlili się w duchu, żeby obrały kurs na wschód gdyż nie lubiły nocować na zimnej, skutej lodem ziemi brnąc w śniegach czuwając by nie zapolował na nich jakiś niedzwiedz polarny.

Oczywiście gdyby taka była decyzja tych bestii to aby zobaczyć ich gody udaliby się na skuty lodem kontynent, ale znacznie woleli leżeć na piasku niż na zimnym śniegu. Niestety musieli przygotować się na zimną noc gdyż za dnia gorąca pustynia stawała się zimna jak lód po zachodzie słońca.

Latające zwierzęta krążyły nad ich głowami raz po raz spoglądając w ich stronę. Jedne widząc nie znany obiektyw omijały go ostrożnie inne nie zwracały na nich najmniejszej uwagi. Smoczygony miały wyczulony wzrok, ale bardziej polegały na słuchu który mógł wychwycić drżenie wody. Zapewne nie wiedziały co dryfuje na wodzie podczas gdy one wybierały drogę, ale czuły jakąś zmianę w otoczeniu. Zataczały wielkie koło na niebie, a ich trzepot skrzydeł i piski podobne do odgłosów delfina niosły się echem po całej krainie.

- Patrzcie, chyba kierują się w stronę wyspy Parental – powiedziała Mysia wskazując w górę.

Ich siostra miała racje. Kilkaset smoków skierowało się w tamtym kierunku. Teraz już wiedzieli w którą stronę zmierzać.

Kiedy przybyli na pustynie powitali ich dwaj jeźdźcy na wielkich orłach. Byli to Malina i Kevin. W białych beduińskich strojach i wysokich oficerkach prawie ich nie rozpoznali.

Latające stwory na których przylecieli należały do prawie wymarłego gatunku. Kiedyś dziadek opowiadał im o górach pełnych wielkich, drapieżnych ptaków wijących sobie gniazda wśród gryfów pośród chmur poza zasięgiem człowieka. Niestety ludzka chciwość przełamała granice niezależności wielkich orłów tępiąc wszystkie co do jednego. Sami wymordował wszystkie z wyjątkiem nielicznych sztuk jakie schroniły się gdzieś wysoko lub uciekły na północ z dala od wysp. Teraz do rzadkości należało wypatrzenie choćby jednego stwora tego gatunku. Od lat zostawały uznane za wymarłe.

- Gotowi na jedne z najbardziej niezwykłych widowisk w roku? – spytała Malina zdejmując kominiarkę.

- Jasne! – odpowiedzieli chórem na pytanie matki.

OURS 2Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang