Rozdział 29

1 0 0
                                    

Rozdział 29

W nocy po skończonej zmianie Mały długo rozmyślał nad dziwnym zachowaniem granatowego stwora.

- Dlaczego on wciąż był taki przygnębiony? – myślał żółw, przewracając się z boku na bok.

Smoczygony są wstanie wyczuć wzrastającą lub opadającą chorobę. Niemożliwe by ten oswojony samiec nie był tego świadom. Coś musiało być na rzeczy, ale parametry wskazywały poprawę. Czyżby coś pominęli. Weterynarz spojrzał na zegarek, dochodziła dwudziesta czwarta. Zegarek tykał co chwila tak jakby przypominał żółwiowi, że czas na spanie jest ograniczony i jeżeli chce jutro wstać choć trochę wypoczęty to musi przestać rozmyślać. Jednak nie mógł przestać rozmyślać. Jego wzrok ciągną ku weterynarium jakby los chciał zwrócić jego uwagę na coś co pominą. W lecznicy paliły się światła. Ile kroć chciał odciągnąć swój wzrok od leczniczy zwierząt tym coraz bardziej chciał na nią patrzeć.

- Jestem zdenerwowany, to wszystko – powtarzał sobie, chcąc zapomnieć o tym głupim przeczuciu.

Niestety im dłużej to mówił tym bardziej się nakręcał. Po upływie godziny miał wrażenie, że zwariuje. Mimo ogromnego zmęczenia w jego żyłach płynęła adrenalina a ciało chciało drżało z pobudzenia. Nie rozumiał tego. Statystyki jasno wskazywały, że smoki zdrowieją, „Blanca" nie była w gorszym stanie.

- Uspokój się, śpij, ona wyzdrowieje, wszystko jest w porządku – wmawiał sobie, usiłując się wyciszyć.

Z tego napięcia przyszła chwila kiedy przeklną „Błękita" za to niezrozumiałe zachowanie. Jednak szybko to odwołał. Przecież to nie jego wina, nie zrobił tego by go zdenerwować. Przez kolejne pół godziny leżał na boku patrząc na puste łóżka Szynszyli, Malutkiej, Mini i Kolcusi.

Zastanawiał się co oni teraz robią po ciemku, z kilkoma pacjentami. Czy ta noc jest spokojna czy może toczy się tam walka o czyjeś życie. Panuje tam wrzawa czy może spokój.

- Dosyć tego – powiedział w myślach, wstając.

Nie obchodziło go czy jutro zaśnie na stojąco czy nie. Wiedział, że dzisiaj już nie zaśnie i nie miało żadnego sensu turlania się z boku na bok. Po cichu wstał i lekko uchylając drzwi udał się do kuchni. Postanowił zaparzyć sobie melisę na poprawę snu. Wiedział, że to zapewne nic nie da, ale chociaż posiedzi sobie w ciszy i rozprostuje nogi. Z resztą i tak zapewne nie zaśnie. Nie zdążył dopić kubka gdy usłyszał dudnienie na schodach. Podniósł wzrok i spojrzał w stronę drzwi. Do pokoju wbiegła Kolcusia. Wyglądała na przerażoną.

- Mały „Blance" coś jest – powiedziała dysząc.

Żółw zerwał się na równe nogi. Zostawił niedokończony wywar, narzucił płaszcz i wybiegł na zewnątrz.

- Wiedziałem, wiedziałem! – krzyczał w myślach biegnąc przez podwórze.

Kiedy znalazł się przy smoczycy doznał szoku. Konwulsje rzucały gadzim ciałem a z łeb zwierzęcia latał na boki. Po bokach głowę stwora trzymała Mini i Malutka. Białko błyskało w zmęczonych oczach smoka. Z zaciśniętymi zębami z wysiłku obracało się z boku na bok. Raz po raz kaszlała wściekle jakby zaraz miała wykaszleć płuca. Unosił się zapach kwaśnego potu. Kilka metrów dalej Mikrus przetrzymywał wyjącego z rozpaczy granatowego samca z dala od pacjentki. Oswojony z ludźmi granatowa bestia usiłowała się wyrwać, ale treser trzymał ją silną ręką nie pozwalając mu na to. Wył tylko jakby chciał powiedzieć jej, że jest z nią i jej nie zostawi. Nie pierwszy raz widział takie cierpienie, ale teraz to cierpienie, tego jednego stwora wydawało się gorsze od wszystkich złych rzeczy jakie widział na tym okrutnym świecie.

- Co jej jest? – spytał, klękając obok cierpiącego zwierzęcia.

- Nie wiem. Godzinę temu temperatura zaczęła wzrastać, piła jak oszalała, dostała dreszczy – zaczęła ponownie sprawdzając temperaturę.

„Blanca" miała ponad czterdzieści stopni gorączki.

- Zbijamy – powiedziała, biegnąc po leki zbijające gorączkę.

W tej chwili jasno – niebieski smok pokryty białymi piórami zaczął się zginać i szarpać jakby ukąszone w żołądek, jak gdyby jej kruchy szkielet uginał się pod wściekłymi podmuchami gorączki. Weterynarz schylił się i otarł pot i łzy z łba zwilżonym łzami i potem. Wtedy oczy jego i stwora spotkały się.

- Zrób coś! Pomusz mi! – zdawała się krzyczeć z błaganiem o ratunek czy chodź by o zakończenie tortur.

Oczy żółwia wypełniły się łzami, których nie mógł powstrzymać.

- Mam! – krzyknęła Szynszyla, wysypując na dłoń wielką pigułkę. Mini i Malutka pomogły jej ustawić łeb smoka pod kątem prostym do ziemi by podać lek chorej. Ona jednak nie stawała oporu. Niedługo potem rozległ się przeciągły krzyk nie podobny do niczego co słyszeli wcześniej. Do tego chóru bólu i rozpaczy dołączyły się inne chore smoczygony, jednak najgłośniej wyła ta samica. Mały ścisnął zęby, nie mógł już tego znieść.

- Niech to się już skończy! – wrzasnął z rozpaczą i wściekłością w głosie.

Miał wrażenie, że ma wypieki na twarzy i że zaraża go ta gorączka. Jednak jego krzyk bezradności wydawał się niczym w porównaniu z tymi jękami chorych. Nagle jednak wszystko umilkło. Lekarz zorientował się, że wycie smoka osłabł a po chwili ucichł zupełnie. „Blanca" leżała niemal bez ruchu. Z jej płuc wydobywał się świst. Żółw miał wrażenie, że smoczyca oddycha nie tylko całą powierzchnią płuc, lecz także każdą, nawet najmniejszą z łusek. Po kilku sekundach znów zaczęła się drżeć miotając się na wszystkie strony jak wąż. Dwie żółwinki chwyciły mocniej za jej łeb. „Błękit" trzymany przez Mikrusa znów zaczął wyć.

- Zamknij go Mikrus, będziesz nam potrzebny – powiedziała do brata nie spuszczając wzroku z cierpiącego gada.

Żółw skinął głową i zaczął zaciągać udomowione zwierzę do boksu z dala od swojej ukochanej. Kolcusia pobiegła mu pomóc. Walka z wielkim zwierzęciem uskrzydlonym przez miłość była długa i męcząca. Zdesperowani treserzy musieli użyć nieprzyjemnego wędzidła i lassa na szyi, by zmusić smoka do posłuszeństwa. Jednak i tak nie odbyło się bez krzyków, mocowań a nawet kagańca.

- Jak możemy jej pomóc? – spytał zdesperowany weterynarz, idąc za siostrą, która sprawdzała wyniki.

- Obawiam się, że nie można jej już pomóc by ją uzdrowić – powiedziała powoli, opuszczając wyniki badań.

Mały wyrwał jej kartki. Jednak po szybkim przenalizowaniu uznał, że słowa Szynszyli są prawdą.

- Zadzwońmy do rodziców, doradzą nam – powiedział, próbując zaprotestować.

Już miał otworzyć komputer gdy nagle Szynszyla położyła rękę na jego dłoni.

- Przykro mi Mały, ale obawiam się, że oni powiedzą ci to samo co ja – odpowiedziała ze smutkiem.

Weterynarz zerknął na wyniki jeszcze raz. Rany były rozległe, organizm słaby i niedożywiony. Usiadł nie mając już siły stać. Niebieska szynszyla usiadła obok niego.

- Musi być jakaś nadzieja – wyszeptał ze łzami w oczach.

Ona tylko spojrzała mu w oczy.

- Nie Mały. Ona umrze.

OURS 2Where stories live. Discover now