Rozdział 4

1 0 0
                                    

Rozdział 4

Z siodlarni wzięli potrzebny sprzęt jeździecki i udali się na samą górę, gdzie znajdowały się stajnie przeznaczone dla gryfów, pterodaktyli i smoczygonów. Przeszli przez dom na pierwszym piętrze i znaleźli się na drugim i ostatnim piętrze. Skierowali się w stronę smoczych stajni otwartych skąd wyglądały trzy niebieskie łby. Pierwszym z nich był „Lorelei" – pięknej jak wszystkie samice tego typu smoków miała białe pióra na skrzydłach i ogonie oraz jasno – niebieskie łuski. Kolejnym stworem był „Tajfun" – ciemno – niebieski zwierz o skrzydłach pokrytych delikatną błonką. Z ostatniego boksu wyglądał nieśmiało jego młodszy brat „Błękit" o tym samym wyglądzie co jego starszy brat. Kilka tygodni temu doszło między nimi do rywalizacji o piękność walcząc o względy nowo przybyłej smoczycy. Starszy samiec wygrał, a „Lorelei" odwzajemniła jego uczucie. Od tamtego czasu wiele rzeczy się zmieniło. Zakochane bestie latały nad ranchem darząc się wzajemnym zaufaniem i gorącą miłością, która rozpaliła ich serca. Natomiast samotny zwierz patrzył na to ze smutkiem pragnąc mieć kogoś takiego jak jego szczęśliwy członek rodziny. Widząc swojego przyjaciela w takim stanie jeźdźcy postanowili, że będą latali we dwójkę na „Błękicie" i „Tajfunie" chcąc odnowić ich relację.

- Cześć Miu, cześć Legend – usłyszeli znajomy głos dochodzący z wnętrza jednego z boksów.

Była to Szynszyla, która przez ostatnie tygodnie doglądała dochodzącej do zdrowia smoczycy. „Lorelei" w czasie jednego z lotów na gwiezdnym niebie w czasie godów została postrzelona przez ostrą, zrobioną z łańcuchów sieć. Została znaleziona dryfującą na morzu przez Mikrusa i Kolcusię. W weterynarium okazało się, że zwierz ma złamane oba skrzydła i do końca życia nie jest wstanie latać samodzielnie bez protez podtrzymujących. Wszystkie próby oswojenia jej kończyły się niepowodzeniem dopóki „Tajfun" nie pokazał jej, że życie z ludźmi jest bezpieczne i wiąże się z wieloma korzyściami. Od tamtej pory dawała się głaskać i pieścić, ale treserzy smoków na razie nie byli pewni co do wszczęcia tresury, gdyż piękna samica ucierpiała także psychicznie. Jednak coraz częściej wystawiała niebieski łeb przez boks domagając się uwagi. Jeźdźcy byli z tego powodu bardzo zadowoleni, gdyż jej zachowanie świadczyło, że przystosowuje się do nowego życia i nie odczuwa lęku przed swoimi nowymi opiekunami.

- Cześć Szynszyla – przywitali się wyprowadzając smoki na zewnątrz.

- Jak poszedł wyścig? – spytała Legend przywiązując starszego latającego zwierza.

Starsza siostra skrzywiła się gdy usłyszała to pytanie. Żółwik i jednorożec zrozumieli po minie lekarki o co chodzi. Kilka razy w tygodniu odbywały się takie treningi, które były nie ustanie przerywane przez sprzeczki Małego i Mysi. Nikt nie był z tego powodu zadowolony, ale cóż można było robić.

Nagle „Tajfun" naskoczył na „Błękita" sycząc ostrzegawczo. Nadal był nie spokojny po ich dawnej rywalizacji o „Lorelei".

- Ej, spokojnie! – powiedziała ostro Legend odciągając smoka z dala od jego brata. – „Lorelei" jest twoja.

Wściekły samiec syknął w stronę przegranego rywala na znak dominacji. Dziewczyna przewróciła oczami. Kłótnie miedzy jej rodzeństwem jak i ich zwierzętami były dla niej męczące jak i bezsensowne. Wiedziała, że nawet największe spory mają swój kres, ale przeważnie zanim do tego doszło wszyscy dookoła byli wykończeni i wściekli.

- Jak się miewa nasza nowa smoczyca? – spytała chcąc zapomnieć o nieprzyjemnej sytuacji jakie miała miejsce kilka sekund temu.

- Całkiem dobrze – odpowiedziała Szynszyla. – Jej rany prawie się już wygoiły, a implanty, które jej wszczepiliśmy w pełni spełniają swoje zadanie. Myślę, że nie długo można będzie spróbować ją dosiadać.

- To dobrze – powiedział Miu podpinając popręg od siodła.

Nie długo potem oboje szybowali na tle zachodzącego słońca. Latanie na tego gatunku smokach wymagało doświadczenia i opanowania. Bowiem stwory te cechowały się niezwykłą płochliwością. Nie były złośliwe, ale mogły spłoszyć się z byle powodu ziejąc niebieską, paraliżującą mgłą na wszystkie strony pędząc na oślep. Ujarzmianie ich nie było trudne, ale tresura wymagała sporej ilości cierpliwości, którą musiał wykazać się treser. Sami nie raz usiłował stworzyć armie smoczygonów, ale ich płochliwy charakter na to nie pozwalał przez co żółw dał sobie z tym spokój. Owszem można było wytresować je tak by nie uciekały z byle powodu, ale ileż to pracy, czasu i determinacji trzeba było w to włożyć by osiągnąć cokolwiek. Wszyscy w końcu doszli do wniosku, że najlepiej będzie jeśli te zwierzęta będą tylko domowymi pupilami na przejażdżki.

Kolejne minuty minęły im szybko i przyjemnie. Woda pod nimi była zupełnie płaska nie licząc małych skoków latających ryb nad powierzchnią wody. W oddali widać było pomarańczowe słońce ginące w morzu dalej niż mogli okiem sięgnąć. Z kolei po drugiej stronie ledwo można było dostrzec księżyc, który z wolna prezentuje swoje prawdziwe, nocne oblicze pod osłoną gwiazd. Róż i granat zlewały się ze sobą jakby ktoś namokniętym pędzlem przejechał po kredkach wodnych z dwóch kolorów tworząc jeden. Białe kropki zaczęły rozświetlać dwu kolorowe niebo. Gwiazdy zaczęły dominować na niebie. Nagle Legend ujrzała niewielką wysepkę. Wskazała ręką na malutką wyspę. Jej brat skinął głową w odpowiedzi. Pochylili się do przodu dając swoim latającym bestiom, że mają obniżyć lot. Niedługo potem byli już na ziemi.

- Już niedługo rozpoczną się gody smoczygonów – powiedziała nagle Legend spoglądając na różowo – granatowe niebo.

- Tak, to jest dopiero widowisko – powiedział rozmarzony żółwik.

Gody tych smoków odbywały się raz do roku najczęściej na pustyni piaskowej na wyspie Parental, chociaż czasem godowały na wyspie Lodowej, ale znacznie rzadziej. Nikt wśród jeźdźców nigdy nie śmiał nawet zaprotestować by przegapić takie widowisko. Ilekroć na to patrzyli nie mogli uwierzyć w magie tego zdarzenia, gdy setki magicznych stworzeń latało na niebie wykonując najróżniejsze podniebne akrobację.

- Tak, już nie mogę się doczekać – odpowiedziała dziewczyna.

Przez chwile siedzieli w milczeniu spoglądając w dal szumiącego oceanu.

- Boje się tylko jednego – zaczęła powoli spuściwszy wzrok na ziemie.

Miu przyglądał jej się ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć w słowa siostry. Zawsze cieszyła się chyba najbardziej ze wszystkich, a teraz wydawała się smutna i zestresowana.

- Dlaczego? – spytał.

- Pamiętasz co było zeszłym razem? – spytała patrząc mu prosto w oczy.

Na jej słowa posmutniał. Sami zawsze był gotowy na migracje tych pięknych stworzeń. Ostatnim razem odbili dwanaście smoków w tym głównie samice, które były jego głównym celem. Niestety na rancho żywe dotarło tylko dziesięć z czego tylko sześciu udało się pomóc.

- Musimy być dobrej myśli – powiedział wstając z ziemi.

Na niebie świecił księżyc. 

OURS 2Where stories live. Discover now