Rozdział 2

2 0 0
                                    

Rozdział 2

Gdy tylko obie podkowy zadudniły na drewnianych kołkach Kolcusia i Mikrus popędziły swoich latających przyjaciół. Kolcusia na „Północy" reprezentowali drużynę czerwoną, natomiast Mikrus na „Pipipharauro" grali w niebieskiej ekipie. Na początku woleli zbytnio się nie rozpędzać by oszczędzać siły swoich lotników, a na końcu rozpędzić zwierzę najszybciej jak się da.

- Mikrus nie ma ze mną szans – pomyślała Kolcusia. – „Północ" to zwierz stworzony do podnoszenia ciężkich przedmiotów.

Jej brat doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Gryf jej rywalki był stworzony z mięśni i silnych pazurów orła. Wiedział, że jego dinozaur latający miał silne kończyny, ale czy dorówna gryfowi. Jednak nie przejmował się tym. Te zawody i tak nie miały znaczenia. Przegra, wygra to nie miało znaczenia. Z resztą i tak w tej części musieli pracować razem, a czas nie grał tu głównej roli.

Nie długo później minęli wielką lecznicę zwierząt i wylecieli na plażę. Nie musieli długo wypatrywać szerokiej, ciężkiej sieci leżącej na piasku. Kiedy w końcu udała im się znaleźć sidła mają za zadanie okrążyć ją ostrożnie sprawdzić czy to nie żadna pułapka, a gdy już upewnią się, że nic im nie grozi złapać za jej końce i uwolnić uwięzione w niej stworzenie. Czasem mieli sytuacje w której używali takich sieci do unieszkodliwienia przeciwnika. Buzowała w nich energia, ale mimo tego były jednocześnie opanowani i spokojni.

- Tylko nie nerwowo – wyszeptali niemal jednocześnie łapiąc za końce metalowej pułapki.

Oboje robili to wielu razu, ale nie mieli ochoty zawalić sprawy tylko ze względu na ich zbytnią ekscytację. W razie ataku ich współpraca wiele razy przesądziła o ich dalszych losach, więc takie zawody były ważną częścią treningów.

- Teraz! – wykrzyknęli niemal jednocześnie odchylając się do tyłu tak by ich latające stwory mogły spokojnie podlecieć i stabilnie chwycić metalowe krańce.

Żwawo, ale spokojnie podnieśli sieć i równo zaczęli podnosić powiązane ze sobą łańcuchy.

- Spokojnie, spokojnie – powtarzali nie spuszczając oczu z celu raz po raz spoglądając na ciężki przedmiot.

Gdy tylko rozłożyste sidła znalazły się w powietrzu jeźdźcy przyśpieszyli. Nie daleko na piasku spostrzegli worek w kształcie dinozaura. To był znak do ataku.

- Teraz! – wykrzyknęli jednocześnie puszczając łańcuchy, które spadły prosto do wyznaczonego przez nich celu.

- Tak! – krzyknęli uradowani.

Wcale nie jest łatwo podnieść, a następnie rzucić na wroga tak ciężką stal. Ich sukces zawdzięczali latami treningów.

Nie długo później skręcili w stronę wielkiej areny za ranchem. Gdy tylko ich skrzydlate zwierzęta wyszły na prostą oboje przyłożyli łydki w ich boki. Ich świetnie wyszkolone stwory od razu zrozumiały sygnał. Nie minęła sekunda gdy pędzili przytuleniu do siodeł. Kolcusia przez pierwsze chwile nieco się chwiała, ale szybko złapała równowagę. Razem ze swoim gryfem przewoziła ciężkie ładunki i raczej nie przepadała za szybką jazdą, ale była jednostką obroną i musiała to robić by być dobrym jeźdźcem gotowym na wszystko. Rozłożyste skrzydła dynamicznie machając wprawiały ciało w wstrząsy. Dżokeje czuli wiatr bijący ich w oczy i każdy mięsień machnięcie skrzydłem. Mogły wyczuć bicie serca swego przyjaciela i jego oddech wyrywający się z piersi. Czas przestał istnieć gdy tak lecieli do mety. Teraz było im obojętne kto będzie pierwszy.

- Mini, Szynszyla startujecie! – krzyknęła Miujka gdy siostry niemal jednocześnie pięknie rzuciły podkowami na krążki.

Kolejni zawodnicy popędzili swoje latające zwierzęta do lotu. Takie wyścigi miały za zadanie doskonalić różne role w czasie ataku. Mały i Mysia strzelali do wroga, Pchełka i Malutka unieszkodliwiali przeciwnika, Mini i Szynszyla pętali przeciwnika, a Kolcusia i Mikrus mieli za zadanie rozbrajać pułapki lub uwalniać uwięzione zwierzęta podczas ataku. Gdy na metę przybyła przedostatnia grupa Miujka spojrzała na swoje młodsze rodzeństwo.

- Mysia, Mały jazda! – krzyknęła w ich stronę.

Nie trzeba im było dwa razy powtarzać. Wiecznie skłócona dwójka w kilka sekund wzleciała w górę. Szynszyla spojrzała na nią niepewnie.

- Mam za nimi lecieć? – spytała ostrożnie.

Żółwinka przez kilka sekund milczała. Nie chciała by jej młodsze rodzeństwo pomyślało, że im nie ufają, ale nie chciała także by doszło do jakiś sprzeczki podczas treningów. Nie raz zdarzało się, że „Chmurka" i „Tryton" które jak wszystkie zwierzęta czuły negatywne emocje swoich właścicieli co czasem nawet przyczyniało się do walki tych stworów obronnych. To zazwyczaj zwiastowało kwarantanną dla obu zwierząt i długie rozmowy z Mysią i Małym w celu załagodzenia ich konfliktu. Niestety wiele razy zdarzało się, że ich spory były przyczyną bzdur lub co gorsza nie pamiętali nawet o co się posprzeczali. Po kilku takich akcjach reszta rodziny przestała się angażować w ich kłótnie dochodząc do wniosku, że pewne rzeczy są nie zmienne. Część nawet sądziła, że to wszystko jest tylko na pokaz.

- Nie, myślę, że dolecą bez większych obrażeń – powiedziała szybko.

Spojrzała w stronę z której odleciały bliźniaki.

- Aczkolwiek mam taką nadzieję – wyszeptała tak cicho, że nikt prócz niej tego nie usłyszał.

Podczas gdy najstarsza żółwika ze zdenerwowaniem wypatrywała ostatnich startujących w wyścigach lotników ostatnia dwójka było w połowie drogi. Raz po raz spoglądali na siebie z zaciekłością w oczach. W porównaniu do reszty zawodników traktowali te treningi bardzo, ale to bardzo poważnie. Nie myśleli o tym jako o wspólnie spędzonym czasie z rodziną, czy choćby o doskonaleniu swoich umiejętności. Ten różowy żółw i biała myszka myśleli przede wszystkim o tym by udowodnić swojemu rywalowi, że jest lepszy od niego.

- Podaj się Mysia! – krzyknął Mały popędzając swojego pterodaktyla. – Oddaj mi zwycięstwo to wylądujesz z twarzą.

- Nie ma mowy! – krzyknęła mocniej chwytając się siodła. – Może i jesteś szybszy, ale to ja króluje w strzelaniu z łuku.

Przyśpieszyli.

Co chwilę skracali wodzę, pędząc coraz szybciej. Zupełnie zapomnieli o niebezpieczeństwie spowodowane taką prędkością. Nagle przed nimi pojawiła się tarcza strzelnicza.

- Moja! – krzyknęli oboje wyciągając łuki.

Napięli cięciwy. Lotki strzał dotykały ich policzków. Lecieli tak przez ułamki sekund, ale dla nich wszystko działo się w zwolnionym tępię. Czuli każdy ruch, podmuch wiatru i napięcie każdego mięśnia. Widzieli jak dwie strzały tnące powietrzę lecą do celu niemal w tym samym momencie. Na ich twarzach pojawiły się złośliwe, pełne triumfu uśmiechy. Każdy z osobna czuł swój triumf na swoim przeciwnikiem. Jednak nagle ich miny zbrzydły. Wystrzelone strzały odbiły się od siebie na dwie strony nie ocierając się nawet o cel. Obaj jeźdźcy odchylili się do tyłu zatrzymując swoje stwory.

- To twoja wina! – krzyknęła Mysia gniewne patrząc na brata.

Mały spojrzał na nią oburzony.

- Co, pierwszy powiedziałem, że to moja tarcza – odpowiedział gniewnie.

- Kłamca! – krzyknęli jednocześnie.

Nie wiadomo ile trwała by ta kłótnia gdyby nie zjawiło się ich rozczarowane rodzeństwo. Po kilku minutach zobaczyli przed sobą Miujke i resztę zawodników. Nie wyglądali na szczęśliwych.

- Znowu to samo – westchnęła najstarsza żółwinka.

Trochę im zajęło pogodzenie rodzeństwa, gdyż ani jedno, ani drugie nie chciało uznać drugiemu racji. Ostatecznie sędzia ogłosił remis i kazał wszystkim uczestnikom udać się na rancho.

OURS 2Where stories live. Discover now