Rozdział 5

1 0 0
                                    

Rozdział 5

Przez całą noc Miu nie mógł zasnąć. Ciągle myślał o słowach siostry. Musiał przyznać, że rok temu sytuacja była zła, ale czy tym razem będzie tak samo. A jeśli tak będzie to ile z nich przeżyje lub wróci na wolność? Czy w ogóle przybędą z pomocą na czas? Dobrze wiedział, że zwierzę w starciu z Samim nie ma najmniejszych szans i tylko oni mogą się mu przeciwstawić i podjąć jakieś działania by zapobiec jego krwawym rządom.

- Jednak nie zawsze przybędziemy na czas by pomóc – pomyślał.

Doskonale pamiętał dwa wyczerpane konie rasy haflinger zostawione przez ich kuzyna na śmierć. Widział ich poranione grzbiety i nogi. Spoglądał na otwartą ranę „Zefiry", która sprawiła, że umarła. Wiedział, że nigdy nie zapomni łańcuchy łączące zwierzę z drzewem. Te rumaki były tak wyczerpane, że nawet nie miały siły przed nimi uciekać. Stały tak w skwarze, we krwi otoczone dziesiątkami much i innych po cichu zjadających ich pasożytów i owadów. Na widok tych wspomnień aż cały zadrżał. Wcale nie chciał tego pamiętać, ale wymazanie takich okropnych wspomnień z głowy wcale nie było proste. Najprawdopodobniej będzie to miał przed oczami do końca życia. Niestety to nie jest najgorsze co jeszcze w życiu ujrzy.

- Takie jest życie. Pełne cierpienia i niesprawiedliwości – pomyślał zamykając oczy ze zmęczenia.

Następnego dnia rano wszyscy mówili tylko o nocnych godach smoczygonów. Mimo masy obowiązków jakie czekały ich każdego dnia myśli wszystkich jeźdźców skupione były na akrobatyce smoków na tle lśniących gwiazd.

- Może „Błękit" znajdzie sobie dziewczynę jak „Tajfun" rok temu – powiedziała Mysia zabierając się za swoją porcje smażonego boczku.

- Tak – przyznał Mikrus. – Fajnie by było gdyby znalazł sobie drugą połówkę.

Po śniadaniu Szynszyla i Mikrus udali się do boksu „Lorelei". Smoczyca musiała mieć regularnie sprawdzane sztuczne protezy na skrzydłach. Mimo, że musiała nauczyć się latać od nowa, to jednak powoli wracała do dawnej formy. Na dźwięk ich kroków wyjrzała podekscytowana. Jej białe pióra na głowię podniosły się z ekscytacji.

- Cieszy się z naszej obecności – powiedziała starsza siostra głaszcząc ją po jej jasno – niebieskim pysku.

W odpowiedzi usłyszała mruczenie podobne do kota.

- Nic dziwnego, tyle tygodni ją oswajaliśmy – odpowiedział żółw przeciągając zasuwę od boksu.

Jeszcze kilka tygodni temu byli zmuszeni do usypiania samicy w celu robienia jej badań jednak dzisiaj nawet nie musieli o tym myśleć. Z każdym dniem stawała się coraz bardziej ufna i coraz mniej przestraszona, a obecność „Tajfuna" dawała jej poczucie bezpieczeństwa. To głównie dzięki niemu biały smok tak szybko nauczył się żyć w nowym otoczeniu.

- Implanty pod skrzydłami wyglądają dobrze i widać, że mocno się przyczepiły nie ograniczając ruchu mięśni i stawów – powiedziała lekarz weterynarii oglądając wygojone skrzydło.

- Wyprowadźmy ją na zewnątrz i zobaczmy jak lata – powiedział Mikrus zakładając na jej niebieską szyje uprząż.

- Dobry pomysł – odpowiedziała idąc w stronę wyjścia z boksu by przytrzymać drzwi wyjściowe tak by żółw i niedawno oswojony stwór mogli bez przeszkód wyjść.

Ponieważ arena treningowa dla podniebnych bestii mieściła się na ziemi niedaleko za ranchem, a „Lorelei" nie była jeszcze gotowa by zlatywać z takiej wysokości jeźdźcy przeprowadzili ją przez kładki prowadzące z piętra do piętra aż na sam dół.

- Spokojnie, spokojne – szeptała prowadząc ją przez pochylnie.

Nie raz widziała spanikowane smoczygony miotające się we wszystkie możliwe strony. Przez takie akcje zdarzało się, że zwierzę zraniło się lub kogoś kogo napotkało na swej drodze. Dlatego była w tym temacie bardzo ostrożna i opanowana.

Arena mimo swego nieprzyjaznego wyglądu była bardzo obszerna, czysta i użyteczna. W rogach mieściły się duże klatki z żelaznymi kratami i wielkimi, ciężkimi zawiasami, a ziemia wyłożona była piaskiem. Miała tylko jedno wejście jakim była szeroka krata, która była tak ciężka, że gdy ktoś chciał tam wejść musiał wcisnąć przycisk, który na kilku łańcuchach podnosił wrota ukazując jedyne przejście. Może jej wygląd nie należał do najprzytulniejszych, ale hala o dachu przypominającym górę ogromnej klatki musiała wiele znosić. Tresowano tam dinozaury, smoki, gryfy i inne potężne bestie, które gdyby nie zabezpieczenia tego miejsca sforsowały by wszystko naokoło siejąc spustoszenie.

- Podnieś bramę braciszku – zakomenderowała starsza siostra prowadząc samice na linie za bratem.

Mikrusowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Nie wiele myśląc nacisnął przycisk, a niedługo potem usłyszeli szczęk pracujących łańcuchów. Krata podnosiła się wolno ukazując wnętrze budynku.

- Chodź – powiedziała zdecydowanie ciągnąc za uprząż wokół szyi zwierzęcia.

„Lorelei" cofnęła się od wejścia na arenę położywszy po sobie pióra na głowie. Nie była pewna co do bezpieczeństwa tego miejsca.

- Nie bój się, wszystko jest dobrze – szepnęła Szynszyla delikatnie gładząc smoka po łbie.

Wcale nie miała ochoty zmuszać ją do czegokolwiek. Mimo niewielkich rozmiarów i braku łap zwierzęta te były bardzo silne oraz były w stanie bez problemu wytrzymywać bardzo wysokie jak i niskie temperatury. Co więcej dysponowały szerokim zakresem inteligencji przez co nie można ich było tak łatwo oszukać.

- Choć – wyszeptała lekko ciągnąc za uwiąz.

Pewność swej opiekunki oraz zaufanie do niej skłoniły ją do podjęcia ryzyka. Stwór zwiesił łeb i ostrożnie zbliżył się do wrót. W jej oczach można było dostrzec niepokój.

Lekarz weterynarii wcale nie chciała niepokoić te łagodne stworzenie, ale tylko w tym miejscu można było przetestować jej umiejętności i ocenić w jakim jest stanie.

- No dobra zobaczmy jak lata – powiedziała podpinając smoczyce do lonży.

Gdy tylko brama opadła i tym samym zostało odcięte jedyne wyjście Mikrus dał znać „Lorelei", że ma wzlecieć w górę. Zwierz bez sprzeciwu wykonało polecenie tresera. Żółw złapał za koniec liny i zaczął biec przed siebie zmuszając ją do polecenia za nim. Widząc, że dobrze radzi sobie z lotem jeździec postanowił przetestować jej zwrotność. Zaczął szybko i gwałtownie skręcać. Wszystkim ćwiczeniom dokładnie przyglądała się lekarka notując wszystko w zeszyciku ołówkiem. Po kilku minutach zasapany trener zatrzymał się pozwalając smokowi wylądować.

- Chyba jest ok – powiedział z trudem łapiąc oddech.

Przez pierwsze sekundy opierał ciężar swego ciała na kolanach ciężko dysząc. Smoczygony należały do prędkich i zwrotnych zwierząt w locie.

- Tak, nieźle cię przegoniła – powiedziała klepiąc niebieską bestie. 

OURS 2Where stories live. Discover now