Rozdział 28

1 0 0
                                    

Rozdział 28

Kolejne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Żywe zwierzęta zabrano tymczasowo na rancho gdzie mieszkała Neli. Łódź spalono doszczętnie razem z martwymi smoczygonami aby niepotrzebnie nie straszyła mieszkańców wyspy. Mały powiadomił resztę rodzeństwa o zaistniałej sytuacji i kazał przygotować weterynarium na przybycie rannych stworzeń.

- Ile!? – spytał Mikrus z niedowierzaniem.

- Czterdziestu sześciu w tym dwadzieścia trupów i uśpionych – odpowiedziała Neli pchając swój wózek.

Ciemno – różowy żółw podążył za nią.

- Zawsze jesteś taka spokojna? – spytał kopiąc kamyk na podwórzu.

Nie rozumiał jak jego kuzynka mogła być przez całą akcję i nawet teraz tak spokojna mimo tylu nieszczęść. Co ciekawsze żółwinka przez cały czas ich poszukiwań nie wyglądała ani na zdenerwowaną, ani na specjalnie pobudzoną. Działała jak zwykle, w spokoju i z zimną krwią nie tracąc czasu ani wiary w to co robi.

- Muszę taka być – odpowiedziała cicho. – Życie mnie tego nauczyło.

Wypowiadając tę ostatnie słowa spojrzała na swoje sparaliżowane nogi. Żółw poczuł się winny. Wiedział, że Neli nie chce wracać do przeszłości kiedy to się stało i na zawsze wywróciło jej życie do góry nogami. Żałował, że nie przemyślał swojego pytania.

- Co zamierzasz zrobić? – spytał próbując spojrzeć w jej niebieskie oczy.

- Ustabilizujemy stan części smoczygonów i przewieziemy je na wasze rancho. Zajmij się „Blancą", ona nas potrzebuje – odpowiedziała odjeżdżając w stronę stajni dla smoków.

Treser stał tak patrząc w ślad za nią. Może Neli nie był w pełni sprawna, ale podczas tych poszukiwań okazała się lepsza niż oni wszyscy razem wzięci. Tę wydarzenia sprawiły, że żółw nabrał większego szacunku do swojej kuzynki.

Po kilku dniach wyczerpujących nocnych zmianach, nie przespanych nocy, podawania leków, zmienianie opatrunków stan kilku zwierząt się ustabilizował na tyle by można je było przewieść. Mimo, że „Blanca" była w stanie krytycznym Neli namawiała by zabrali ją ze sobą dla dobra „Błękita", który przez cały czas nie odstępował ani na krok ukochanej. Z resztą widać było, że obecność swojego ukochanego dodaje jej sił. Transport statkiem minął szybko i w ciszy. Potem akcja działa się szybko i dość rutynowy przez co nie ma sensu rozpisywać się zbytnio na ten temat. Trudno jednak ukryć, że wszystkich jeźdźców łapała za serce widok poranionych i wygłodzonych smoczygonów proszących swym smutnym wzrokiem o szybką i bez bólową śmierć. Klatki w weterynarium zapełniły się szybko.

- Ile ich jest? – spytała Mysia pomagając w rozładunku chorych zwierząt.

- Piętnaście – odpowiedział krótko weterynarz zdejmując smoka z noszy. – „Blanca" jest chyba w najgorszym stanie.

Po tych słowach Mały zerknął na ranną samicę. Na jej szyi, pysku i skrzydłach miała szramy po łańcuchach oplatających jej ciało. Po bokach bez trudu można było dostrzec żebra. W jej oczach można było dostrzec podanie okrutnemu losowi, jakby czekała już tylko na śmierć. Żółw spoglądając w te ślepia czuł, że będzie to jeszcze gorszy przypadek niż „Anioł", źrebak, który zbytnio pogodził się ze swoim losem.

- Co mamy robić? – spytała myszka patrząc na niemal umierające zwierzę.

Mały wziął głęboki oddech. Bez względu na nerwy i rozpacz musiał zachować zimną krew, tylko tak mógł pomóc.

- Podzielimy się na dwa zespoły. Jedna będzie czuwać w nocy, a druga w dzień. Tak będziemy kontrolować ich stan przez dwadzieścia cztery godziny na dobę – powiedział poważnym tonem jak lider, którym naprawdę był. – ja, Spoky, Mysia, Mikrus będziecie czuwać w dzień, natomiast Szynszyla, Malutka, Mini i Kolcusia będziecie czuwać w nocy.

Wszyscy kiwnęli głowami.

Kolejne dni nie należały do przyjemnych. Często się zdarzało, że jeden z weterynarzy był budzony ze wzglądu na poważne przypadki. Kosze w błyskawicznym tępię zapełniały się zużytymi bandażami, opakowaniami po lekach. Tabletki przeciw bólowe nikły z każdym dniem. Najgorzej było z rękami do prac. Codzienne obowiązki znalazły się w rękach zaledwie kilku jeźdźców nie czuwających na zmianie. Nadszedł moment kiedy Szynszyla zatelefonowała do rodziców prosząc o jakiekolwiek wsparcie. Czwartej nocy Mały z przykrością oświadczył, że w nocy, około drugiej nad ranem pistoletem weteranyjnym zastrzelono dwa smoki.

Sytuację pogarszał fakt, że wyczerpani widokiem cierpienia jeźdźcy zaczęli wariować. Kilku budziło się w nocy z krzykiem nie mogąc wytrzymać napięcia. Stres zaczął ich pożerać odbijając się na psychikę. Zmęczenie odbijało się na pracy. Relację stały się napięte. Jedyne co trzymało ich przy pracy była wiara w ozdrowienie skrzywdzonych bestii. Tylko „Błękit" wydawał się nie śpiący.

- Jak ona się czuję? – spytał jasno – różowy żółw klękając przy smoczycy.

Zmęczone oczy lekarki spojrzały na niego z błyskiem w oku.

- Gorączka spadła, rany się goją, myślę, że wyzdrowieje – odpowiedziała i Mały wyczuł w jej głosie nutkę nadziei, którą od dawana nie słyszał.

Potem spojrzał na samicę. Musiał przyznać, że wyglądała lepiej niż widział ją kilka dni temu. Rany na ciele powoli zaczęły się goić, z miski ubywało coraz więcej jedzenia, żebra chowały się w zregenerowanym ciele a jej oczy przestały przypominać lustro, gorączka spadała.

Rzucił się siostrze na szyję. Był szczęśliwy, że ich nieprzespane noce przyniosły oczekiwane efekty.

- Tak się cieszę, Szynszyla jesteśmy na dobrej drodze, jeszcze wyjdziemy na prostą – powiedział czując jak ona odwzajemnia jego uścisk.

Na jej twarzy pomimo worów pod oczami i potarganej sierści również pojawił się uśmiech.

- Słyszałeś kolego – powiedział uradowany lekarz patrząc na niebieską mordkę smoczygona. – Twoja ukochana wróci.

Jednak ku jemu zdziwieniu „Błękit" nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego. Ledwo podniósł głowę, a potem wrócił do jasno – niebieskiej samicy. Jakby nie cieszył się z przekazanych mu wieści. Tak jakby sprawa była już przesądzona i nic nie można już było zrobić. 

OURS 2Where stories live. Discover now