Rozdział 15

1 0 0
                                    

Rozdział 15

- Myślisz, że ją znajdziemy? – spytała Kolcusia.

- Tego nie wiem, ale warto mieć nadzieje – odpowiedział Mikrus.

Dwójka treserów leciała na swoich gryfie i pterodaktyli w kierunku wyspy smoków. Towarzyszyli im Mały i Szynszyla, którzy tak jak oni zaangażowali się w odnalezienie „Blanci". Nie wiedzieli czy uda im się odnaleźć tak płochliwe zwierzę. Jeden niewłaściwy ruch mógł ją spłoszyć. Należało więc zachować środki ostrożności.

- Jak ją odróżnimy od innych samic? – spytała Szynszyla.

- Rozpoznamy ją zobaczysz – odpowiedział ciemno – różowy żółw z dżinsową skorupą.

Mikrus widział tą samicę wystarczająco dużo razy, że mógł bez problemu odróżnić ją od innego podobnego do niej stwora. Z resztą mógł liczyć na pomoc „Błękita", który na pewno pierwszy wypatrzy zgubę. Podczas rozmowy jeźdźców najbardziej stresował się zakochany stwór. Leciał za swoimi opiekunami na latających bestiach raz po raz oddalając się od grupy. Mały wziął także „Tajfuna" twierdząc, że może się przydać w poszukiwaniach.

- „Błękit" do mnie i to już! – krzykną weterynarz nawołując granatowego stwora, który po raz kolejny oddalił się od klucza.

Zawstydzona bestia szybko wróciła do swoich właścicieli.

- Jeśli się nie uspokoi założymy mu uprząż – powiedział treser dinozaurów pokazując na torbę przy siodle w której znajdowały się szelki dla smoczygonów.

- Chyba będzie trzeba – odpowiedziała pani weterynarz kierując wzrok na smoka, który kolejny raz wymknął się z pod kontroli.

Nim jednak zdążyła wymówić imię nieposłusznego, młodego stwora usłyszała donośny ryk „Tajfuna".

Jego młodszy brat natychmiast powrócił do grupy jeźdźców. Starsza bestia prychnęła na nieposłusznego braciszka na co on schylił kołnierz ze wstydu, jakby przyjął sobie do serca pouczenia brata.

- Może jednak uprząż nie będzie potrzebna – zaśmiał się jeździec na pterodaktylu o imieniu „Pipipharauro".

Nagle „Błękit" zaczął intensywnie węszyć. Nie minęła chwila nim młodszy smok z euforią w oczach zleciał w dół i skierował się w stronę wyspy. Wszyscy wołali by się zatrzymał, ale nawet uwagi drugiego smoczygona nie odciągnęły go od celu.

- Chodźcie musimy po niego lecieć – powiedział znudzonym głosem weterynarz prowadzący grupę na „Chmurce".

Cała czwórka zanurkowała w dół. Skrzydła gryfów oraz dinozaurów latających wydawały z siebie odgłosy świszczącego wiatru muskającego ich po piórach. Na twarzach czuli wiatr uderzający ich po policzkach niczym zimny wiatr wiejący z północy.

- „Błękit" wracaj! – krzyknęła Kolcusia lądują w gęstwinie po środku lasu.

Las w ciągu dnia jak i w nocy wyglądał nie zwykle. Gęste korony drzew tworzyły naturalny dach z liści i gałęzi przez który prawie nie docierały promienie słońca. Tylko nie liczne promienie muskały dno dżungli w której sercu można było znaleźć wszelką roślinność z całej ich krainy. Rosły tam kwiaty wszystkich kolorów tęczy, lilie wodne tak wielkie, że człowiek mógł na nich pływać oraz wiele innych cudów natury zgromadzonych wszystkich w tym miejscu, gdzie smoki nazywają to miejsce swoim domem. Jednak urok tej zieleni mógł w każdej chwili stać się pułapką bez wyjścia. Wysoka roślinność utrudniała widoczność, a ponadto wiele pięknych, kolorowych kwiatów były pokryte kolcami i jadem. Co gorsza każdy krzew i drzewo nie różniło się specjalnie od drugiego przez co odnalezienie drogi graniczyło z cudem. Kto nie miał pod ręką jakiegoś latającego zwierzęcia, które można było dosiąść i wydostać się z puszczy górą praktycznie nie miał szans zobaczyć słońca.

Już miała iść w kierunku „Błękita" lecz nagle dostrzegła dziwny blask odbijający się od ziemi. Podłoże było wyścielone paprociami, a ten nietypowy widok zdenerwował różowego jeźdźca.

- Cóż to jest? – myślała ostrożne zbliżając się do lśniącego przedmiotu.

Już miała wyciągnąć rękę by dotknąć to coś, gdy nagle usłyszała znajomy głos.

- Cześć siostra co robisz? – spytał treser zsiadając ze swojego pterodaktyla.

Brat zbliżył się do siostry.

- Widzisz to? – spytała pokazując ręką na metal odbijający nieliczne promienie słońca.

Mikrus pochylił się nad tajemniczą rzeczą, która miała wielkość mniej więcej spinki do włosów. Żółw szybko obiegł wzrokiem cały teren. Znalazł jeszcze kilka takich „spinek". Nie miał pojęcia co to jest, ani z kąt się to tu wzięło, ale czuł, że zwiastuje to jakieś niebezpieczeństwo z którym nie długo będą musieli się zmierzyć. 

OURS 2Where stories live. Discover now