Rozdział 20

1 0 0
                                    

Rozdział 20

- Nie wiem jak będzie, ale wiem, że trzeba działać i to natychmiast – zaczęła Pchełka, usłyszawszy co odkryli weterynarze.

- Pchełka ma rację – dodała Mysia.

- Co udało wam się ustalić? – spytała Szynszyla Mikrusa.

- Powiem krótko – zaczął. – To sprytne, agresywne bestie, które nie zawahają się przed niczym. Nie posłuchają swego tresera puki nie złapie on za bat, kij czy łańcuch.

- Czyli pewnie mają jakiegoś alfę, którego bezwzględnie słuchają – stwierdził Mały.

- Nie jakiś tam zwykły alfa. Alfą jest Sami – mruknął treser.

Przez kilka sekund wszyscy siedzieli w milczeniu zatopieni we własnych myślach. Co ten wariat znowu wymyślił?

- Nie chce zabijać, ale nie damy rozprzestrzenić się pladze tych hybryd – powiedziała Mini.

Wszyscy zwrócili wzrok w jej kierunku.

- Inne pomysły? – spytała Szynszyla, rozglądając się po pokoju mając nadzieje, że jednak ktoś zaproponuje coś innego.

Ponieważ nikt niczego innego nie wymyślił lekarka weterynarii musiała przyznać, że lepszego pomysłu na chwile obecną nie ma. Nikt nie chciał posuwać się do takich radykalnych metod działania, ale cóż można było robić. Klatek i tak by w końcu zabrakło, a z resztą można było by ich pozamykać, ale pytanie co dalej. Trzymać przez wieczność jak zapewne doszły by nowe.

- Nie możemy ich zabijać – zaprotestowała Malutka.

- Wiem, ale tak czy siak te stwory nawet nie powinny się tu znaleźć – powiedział zrezygnowany weterynarz.

- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała żółwinka.

Żółw złożył ręce w wieżyczkę.

- To co się pojawiło jest zaburzeniem równowagi natury. To zwierzę jest mutantem odpornym na wiele czynników. Jeśli chodź by kilka takich mutantów ucieknie i przystosuje się do życia na dziko, co zapewne nastąpi to może się okazać, że wypchnie on smoczygony – powiedział.

- Co to znaczy? – spytała żółwinka, nie bardzo rozumiejąc.

- Smoczygony wyginą – odpowiedział poważnym tonem Mały, patrząc siostrze prosto w oczy.

Zapanowała cisza. Kochali tę smoki, a teraz staną one na krawędzi przepaści. Ktoś musiał zginąć to jasne. Pytanie tylko na co się zdecydować. Walczyć i zabijać czy patrzeć z obojętnością jak populacja smoków znika dzień po dniu. Musieli wybrać.

- Zadzwońmy do rodziców – zaproponowała Szynszyla. – Oni nam pomogą i doradzą.

- Dobra – powiedzieli zrezygnowani. – Wracajcie do swoich zajęć a ja i Szynszyla skontaktujemy się z rodzicami i spróbujemy się jeszcze czegoś dowiedzieć.

- Ok – powiedzieli znudzeni. Cały dzień szukali „Blanci", walczyli z bestiami i badali czarne stwory. Oczekiwali jakiś alternatywnych działań, a okazało się, że wymienili między sobą kilka zdań i na tym koniec. Chcieli wygarnąć to rodzeństwu, ale to nie zmieniłoby sytuacji.

- Nie cierpię pozostawać w niepewności – powiedziała Malutka opuszczając weterynarium.

- Ja też, ale co można zrobić – powiedziała Mini chcąc pocieszyć siostrę.

Kiedy już wszyscy opuścili lecznice zwierząt różowy żółw z czerwoną skorupą podszedł do komputera i wpisał hasło.

- Myślisz, że podsuną nam inny pomysł? – spytała niebieska szynszyla podczas gdy komputer się logował.

OURS 2Where stories live. Discover now