Rozdział 3

1 0 0
                                    

Rozdział 3

Przez kolejne pół godziny wszyscy jeźdźcy zajęci byli rozsiodływaniem swoich gryfów i pterodaktyli. Zaprowadzili je do stajni i zajęli się pracą. Wśród nich panowały pesymistyczne nastroję z powodu przerwaniu wyścigu z przyczyn głupiej kłótni Mysi i Małego. Te treningi miały ogromne znaczenie, ponieważ doskonalili swoje umiejętności, których używali do obrony rancha i zwierząt w potrzebie. Bez współpracy nie mogli nieść pomoc potrzebującym, a wieczne spory rodzeństwa im to uniemożliwiało. Wszyscy mieli dość takich zachowań, ale cóż można było zrobić. Widać było, jak na dłoni, że pewne rzeczy są nie zmienne, a ta dwójka była tego najlepszym z możliwych przykładów. Zdążyli się nauczyć przez tę wszystkie lata w miarę ograniczać interwencje w tego typu sprawach. Już dawno zdali sobie sprawę, że ci awanturnicy muszą się po prostu wykłócić.

- Jedziesz popatrzeć na gody smoczygonów? – spytał Mikrus zdejmując siodło ze swojego pterodaktyla „Pipipharauro".

Zadał to pytanie tylko w celu przełamania nieprzyjemnej atmosfery. Dobrze wiedział, że jego siostra nie odmówiłaby takiego niezwykłego widowiska na pustyni w samym środku nocy, kiedy to tę piękne niebieskie smoki raz do roku opuszczają swoją zarośniętą tropikalnymi deszczami wyspę i tylko wtedy można je zobaczyć w całej swojej okazałości.

- Oczywiście, że jadę – powiedziała dużo weselszym głosem.

- Kto by nie chciał – dodała Szynszyla wprowadzając swojego gryfa do boksu.

Latające stwory spojrzały z zainteresowaniem na swoich właścicieli. Zapewne nie rozumiały mowy swoich opiekunów, ale ich dużo weselszy nastrój niż przed chwilą wprawił ich w dobry nastrój. Tylko weterynarz i zaklinaczka koni patrzyli na siebie wilkiem. Każdy zajęty był oporządzaniem swoich skrzydlatych bestii, nie zwracając uwagi na pogawędki rodzeństwa. Ciągle spoglądali na siebie wściekle.

- To twoja wina – syknęli jednocześnie.

Reszta zignorowała tą sarkastyczną wypowiedz.

Podczas gdy Mały i Mysia obwiniali się nawzajem z powodu nieprzyjemnego finału wyścigu najmłodsi członkowie rodziny jak zwykle kończyli pracę ze źrebakami. Do ich obowiązków należało nie tylko sprzątanie boksów i pastwisk, ale także podstawowe treningi na podstawie których w przyszłości będzie im łatwiej ułożyć je na spokojne, dobrze wyszkolone wierzchowce. Oczywiście każdy z nich szkolił innego źrebaka w zależności od tego jakie miał predyspozycję i do czego w przyszłości miał być wykorzystywany. Pod tym kątem planowali jego szkolenie od najmłodszych lat, stopniowo rozkładając przyszłe zadania na małe, łatwo strawne kąski. Ze względów bezpieczeństwa przyzwyczajali młode rumaki do sfruwających czapraków, postronków między nogami, przydeptaną lonżę, lejce pod ogonem, szeleszczące kartki w ręku jeźdźca, różne podłożą – woda, kamienie a nawet jeźdźca na ziemi.

- Jeszcze raz „Mistralu" – powiedziała Legend schylając się w stronę przedniej nogi karego ogierka.

Czarny zwierz nie był zadowolony z wymysłów swojej trenerki. Dodatkowo nie miał zamiaru podnosić kopyto co nie wróżyło współpracy. Biały jednorożec dobrze znał tego zadziornego przywódcę, stojącego na czele stada. Podobnie jak jego rodzice młodziak miewał swoje humory przez co stawał się uparty i zawzięty. Jak nie to nie.

- Stój spokojnie – powiedziała stanowczo usiłując nakłonić konia do wykonania jej polecenia.

Mimo zaangażowania nie udało jej się postawić na swoim. „Mistral" albo opierał cały swój ciężar na nodze, którą chciała podnieść lub uciekał w bok utrudniając zadanie. Zmęczona z obolałymi plecami po nie ustanym schylaniu się oparła się o drewniane ogrodzenie maneżu.

- Co, nie jest łatwo okiełznać lidera? – usłyszała za sobą znajomy głos.

Odwróciła się zdyszana. Kilka kroków od niej stała jej siostra Malcia. Trenowała ona z niedawno przybytym źrebakiem „Aniołem". Źrebie to przybyło na nich rancho kilka tygodni temu.

Ten haflinger został znaleziony ze swoją matką „Zefirą" nie daleko wybrzeża skatowane i zostawione na śmierć przez Samiego. Kilka dni później kobyła została podana eutanazji z powodu złamania otwartego w przedniej kończynie w którą wdało się zakażenie. Jednocześnie weterynarze zdiagnozowali u małego konika rodokoze – śmiertelną chorobę układu oddechowego źrebiąt. Ostatnie tygodnie były dla nich ciężkie. „Anioł" załamał się po śmierci matki co nie pomogło mu w powrocie do zdrowia. Szynszyla i Mały wiedzieli, że konik nie chce dalej żyć i nie ma sensu dalej go męczyć. Zrozpaczeni tą wiadomością najmłodsi jeźdźcy w nocy bez wiedzy reszty rodziny zabrali chore zwierzę i ukryli je w swojej tajnej kryjówce. W ciągu długich dni wymyślili sposób by biedny konik nie był sam. W tym celu sprowadzili do kryjówki całe stado źrebaków by haflinger znalazł sobie towarzystwo. Ich plan się powiódł a potem uradowani wrócili na rancho świętować ich sukces. Obecnie „Anioł" mieszkał w stajni z „Dymkiem" i „Stokrotką" z powodu zaniżonej odporności jaką sprawiła mu okropna choroba. Jednak mimo to w dzień biegał na pastwisku z innymi konikami. Żółwika od nie dawna uczyła go przechodzenia przez szeleszczące papierki, hałaśliwe dzwonki lub łopoczące flagi. Przyzwyczajała go w ten sposób do hałasu oraz nietypowych dźwięków.

- Tak, to nie takie proste – przyznała sięgając po szklaną butelkę z wodą. – Chciałabym by udało mi to się od razu.

Malcia spojrzała na nią spode łba.

- Jeśli będziesz się zachowywała jakbyś miała tylko godzinę stracisz cały dzień. Jednak jeśli będziesz postępowała tak jakbyś miała cały dzień zajmie ci to tylko godzinę – zwróciła się do siostry.

Legend znała wagę tych słów. Jeśli będzie cierpliwa i robiła wszystko w swoim czasie opłaci jej się to. Natomiast jeśli będzie chciała osiągnąć cel jak najszybszą i najprostszą drogą wówczas zajmie jej to jeszcze więcej czasu niż gdyby postępowała wolniej.

- Dzięki siostra – mruknęła.

Postanowiła zrobić sobie przerwę w tresowaniu młodego konia. Brak efektów wprawił ją w kiepski humor, a wiedziała, że to nie pomoże by osiągnąć sukces.

Odprowadzając „Mistrala" zobaczyła swojego braciszka pracującego z „Dominem". Uczył go właśnie zakładania kantaru. Wypuściła czarnego konika na pastwisko i oparłszy się o ogrodzenie obserwowała Miu.

- Nie idzie łatwo – powiedział otwierając zagrodę.

- Niestety – przytaknęła przetrzymując bramę by jej przyjaciele mogli wyjść.

Nie długo potem wszystkie źrebaki wesoło biegały po łące. Przez chwile stali obserwując brykające młodziaki. Kochali widok szczęśliwych, wolnych zwierząt brykających w swoim środowisku.

- Masz ochotę na podniebną przejażdżkę? – spytał siostrę.

- Jasne – odpowiedziała. – Na kim polecimy?

- Weźmy „Błękita" i „Tajfuna" - odpowiedział po chwili namysłu. – Dzisiaj jeszcze nie latały.

Ruszyli szybkim krokiem w stronę siodlarni. 

OURS 2Where stories live. Discover now