What has war done to us?

118 10 1
                                    

"You're a good soldier, Rex."

Ahsoka jęknęła cicho, kładąc się na twardej ziemi tuż przy dogasającym ognisku. Miała nadzieję, że tlące się wciąż iskierki ukołyszą ją do snu, jeśli wystarczająco długo będzie się w nie wpatrywać. I jeśli przestanie myśleć.

Rex siedział naprzeciwko niej, ze wzrokiem utkwionym w horyzont, za którym chowało się czerwonokrwiste słońce. Wsłuchiwał się w dźwięki natury, ciche popiskiwanie gryzoni i ledwo słyszalne ptasie śpiewy.

Wylądowali na planecie, gdy zabrakło im paliwa. Nie mogli bez końca latać niewielkim statkiem, chowając się w nadprzestrzeni, choć początkowo ten pomysł wydawał się być najlepszym. Po prostu wpatrywanie się w przemijające gwiazdy, tak jak setki razy w czasie trwania największych kampanii wojennych oraz misji. Setki razy wpatrywania się w uciekające gwiazdy, by... teraz leżeć na twardej ziemi, w kurzu, z zaschniętymi łzami na policzkach i niewypowiedzianymi, ciężkimi słowami, z powietrzem gnieżdżącym się w płucach i słabym biciem złamanego serca.

Ahsoka zamknęła oczy, próbując ze wszystkich sił zasnąć, ale nieprzyjemne obrazy nie odchodziły. W końcu zrezygnowała z prób i usiadła, zwracając tym samym uwagę kapitana. Spojrzał na nią, a jego spojrzenie natychmiast złagodniało.

– Co się dzieje, dzieciaku? – zapytał, jakby to nadal nie było oczywiste.

Nie potrafiła odpowiedzieć. Wypowiadanie na głos prawdy było po prostu zbędne. Rex doskonale znał odpowiedź na własne pytanie, a zadawanie go było tylko próbą powrotu do normalności. Wciąż było jednak za wcześnie. Ahsoka nie była pewna, czy kiedykolwiek przyjdzie na to odpowiedni czas.

– Zrobiło się zimno – powiedziała cicho, po czym usiadła i przyciągnęła nogi do piersi, otaczając je ramionami. Podmuch chłodnego, wieczornego wiatru sprawił, że poczuła gęsią skórkę na odsłoniętych częściach jej ciała. Normalnie by się tym nie przejęła, nigdy specjalnie nie zwracała uwagi na warunki pogodowe, ale teraz to był ten bezpieczny temat, który mogła poruszyć.

Rex patrzył na nią przez chwilę, po czym chwycił koc i wstał z ziemi. Ahsoka zauważyła, że pozbył się części jego górnej zbroi. Wiedziała, że kombinezony klonów były dodatkowo ocieplane.

Zanim usiadł, rozłożył koc i zarzucił go na jej ramiona, a następnie znalazł się tuż za nią, tak, by mogła oprzeć się na jego klatce piersiowej. Nadal była jego młodszą siostrą, wiedział co lubi i czego w danej chwili potrzebuje, a bliskość była jedynym, co w tej chwili mógł jej zaoferować. Otoczył ją ramionami, pozwalając jej się trząść, szlochać i płakać, ale... ona po prostu przytuliła się i patrzyła w dogasające ognisko.

Rex nic nie powiedział. Delikatnie kołysał ją w ramionach.

Tak jak za każdym razem, gdy czuła się przybita, smutna, zrezygnowana i pozbawiona nadziei. Zawsze był tam on lub... któryś z jego braci. Teraz został sam.

Zamknął oczy i próbował odgonić od siebie przykre wspomnienia sprzed kilku ostatnich dni. Chciał wrócić do chwil, które teraz znaczyły dla niego wszystko – chciał wrócić do świata, gdzie jego bracia byli cali i zdrowi, gdzie ich siostra żartowała ze swojego mistrza i pakowała się w kłopoty przy każdej możliwej okazji. Chciał wrócić do życia, gdzie byli prawdziwymi szczęściarzami, ponieważ mieli siebie nawzajem.

Ahsoka zatrzęsła się w jego ramionach, nagle kuląc się.

– Co się dzieje? – zapytał, mocniej przytulając ją do siebie, kiedy z jej gardła wyrwał się urwany krzyk.

– Poczułam... poczułam...

– Co takiego?

– Śmierć – szepnęła. – Kolejny Jedi.

Nie mógł nic zrobić, żeby jej pomóc. Czuł jak się trzęsie, czuł jej ból... Łzy spływały po jej policzkach, choć widział jak walczy ze sobą, by je powstrzymać.

– Niedługo... zostanę całkiem sama – szepnęła, ocierając łzy.

– Nie, nie zostaniesz, Ahsoka – powiedziała, starając się brzmieć przekonująco. – Oni wszyscy, żyją w tobie.

Nie miał pojęcia o Mocy, a przynajmniej nie tak bardzo jak ona, ale przez te lata, kiedy służył pod dowództwem Anakina Skywalkera oraz okazyjnie pod innymi Jedi, trochę się nauczył. Wiedział, że nigdy nie zapomną o tych, których kochali. Zawsze będą nosić w sercu tych, przez których ich życie naprawdę miało sens.

– Ni su'cuyi, gar kyr'adyc, ni partayli, gar darasuum – szepnął.

– Co?

– To... takie mandaloriańskie powiedzenie, formułka...

– Słyszałam to, kilka razy, ale... uważałam to za zbyt osobiste, by pytać. Fives powtarzał to przed snem i wymieniał kilka imion... jego braci z oddziału – przypomniała sobie, a Rex musiał zacisnąć powieki, by powstrzymać łzy. – Co oznaczają te słowa?

– Wciąż żyję, lecz ty umarłeś. Pamiętam cię, więc żyjesz wiecznie – powiedział cicho. – Powinnaś wymienić przed tym imię lub imiona osób, które odeszły.

– Czy możemy wymienić... po jednym imieniu? – zapytała niepewnie.

To, przez co przechodzili było koszmarem, z którego nie mogli się obudzić, ale... chciała mieć w tym wszystkim jakąś cząstkę światła.

– Dobrze – zgodził się. – Jedno imię.

Stracili setki braci i przyjaciół. Wymienienie każdego imienia z osobna byłoby zbyt bolesne. Wszystko było zbyt świeże, by dodatkowo wzniecać na nowo potężny ból, który nosili w sercach.

– Anakin – szepnęła, tonąc w jego ramionach.

– Jesse – Rex dodał szeptem, przytulając ją mocniej. – Ni su'cuyi, gar kyr'adyc, ni partayli, gar darasuum.

Nie dodali nic więcej. Łzy spływały im po policzkach, a ich ramiona trzęsły się delikatnie, gdy powstrzymywali szloch.

Sami przeciwko ciemności, która spowiła galaktykę...


⇢ ☆ ⇠

May the 4th be with you!

I'll show you the stars || star warsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz