h o p e l e s s

249 8 6
                                    

there's a hope that's
waiting for you in the dark
you should know you're beautiful
just the way you are

Nie pamiętała słońca na własnej skórze.
Nie pamiętała słońca, które na Nevarro nie dawało zbyt wiele ciepła.
Prawdę powiedziawszy czasem miała wrażenie, że nie pamiętała niczego, co należało do świata.

– Jesteś Mandalorianką, nigdy o tym nie zapominaj – wyszeptała jej matka, tuż przed śmiercią, gdy cały oddział wrogiego klanu zmasakrował ich dom. Dziewczynka miała zaledwie siedem lat i zmuszona była patrzeć na wojnę, której nie rozumiała. Widziała Mandalorian, atakujących jej przyjaciół, ludzi, których tak dobrze znała. W ochydnym obrazie wojny widziała, jak kolejne ciała padają na ziemię, jak ich dusze opuszczają ziemski padół, by gdzieś w zaświatach stać się jednością.
Skryta w mroku, owiana mianem ducha, siedziała skulona, powstrzymując szloch, ściskając w dłoniach wykonany z beskaru naszyjnik. Ostre krawędzie lekko przecinały jej skórę, jednak patrząc na ogrom wojny, nie czuła bólu – jedynie strach.

Nie pamiętała słów.
Nie pamiętała mandaloriańskich kołysanek z dzieciństwa.
Prawdę mówiąc miała wrażenie, że zapomniała o przeszłości bez wojny.

– Musimy za wszelką cenę chronić naszej kultury! Musimy stać się silniejsi, by w przyszłości chronić nasze rodziny, nasz dom i naszą planetę! – Głos jej zadrżał, gdy wypowiedziała ostatnie słowo, jednak jej współbratymcy nie wychwycili niepewności. Zakrzyknęli wspólnie, z radością i nadzieją. Nadal było w nich to, co w niej powoli wygasało.

Mandalora płonęła.
A wraz z nią płonęło całe dziedzictwo. Mandalorianka patrzyła na pochłonięte przez płomienie budynki, zniszczone dziedzińce, spalone dzieła sztuki, które tak wysoko cenili Nowi Mandalorianie. Ni to pokojem, ni to wojną znaczone były mury Sundari. Rozejrzała się wokół siebie, dostrzegając wykruszone grupy szturmowe, żołnierzy, dorosłych ludzi, którzy z płaczem żegnali członków rodziny i przyjaciół.

– Hej, ty, pomóż mi! – krzyknął jeden z Mandalorian, zwracając jej uwagę. Ona popatrzyła na niego przez wizjer, dostrzegając leżącą obok niego kobietę. – Masz zestaw medyczny? Cokolwiek, by opatrzyć jej rany? – Pytania zadawał szybko, nerwowo, wciąż ściskając dłoń kobiety. Młoda Mandalorianka pokręciła głową, cofając się kilka kroków wstecz.

– Ja... – zaczęła, wyciągając dłonie przed siebie. Mężczyzna wstał gwałtownie i podszedł do niej. Mocno, gwałtownie, boleśnie ścisnął jej przedramię, przyciągając do siebie. Po czym puścił podając jej jedynie blaster.

– Zastrzel mnie i nie pozwalaj dalej na moje cierpienie – polecił jej, zachęcając by pociągnęła za spust. Nie zareagowała. Jej wzrok wędrował z wojownika na wojowniczkę. Dłoń jej drżała. Nie była nawet pewna, czy walczą po jednej stronie. Znała jednak tradycje mandaloriańskie i wiedziała, że nie może spełnić prośby Mandalorianina.

On widział jej wahanie, zareagował szybko. Wyciągnął blaster i najpierw zastrzelił konającą siostrę/dziewczynę/żonę/kochankę, a później samego siebie, odsłaniając ciało na tyle, by zadać jeden, precyzyjny strzał.

– Za wolną Mandalorę – szeptały jego usta, gdy osuwał się na ziemię.

A ona stała i patrzyła.
Jakby po raz pierwszy widziała śmierć.

Nie pamiętała własnego imienia.
Nie pamiętała czy ktoś nazywał ją kiedyś swoją córeczką.
Prawdę powiedziawszy czasem miała wrażenie, że nigdy nie miała rodziny.

Dorosła wiele lat temu, gdy po raz pierwszy zobaczyła na własne oczy śmierć. Wojna wypleniła z jej głowy dziecięce marzenia o pokoju. Pokój nie istniał. Nigdy.

Zaszywając się w mrokach jak szczury, Mandalorianie mogli zapewnić sobie przynajmniej tymczasowe bezpieczeństwo, przynajmniej tymczasową nadzieję, że wszystko jest w porządku.

Mogli pobawić się w świat pokoju, w czasach szalejącej wojny.

– Chciałbym wrócić z tobą na Mandalorę – wyszeptał, gdy przytulił się do jej pleców, otulając ją silnymi, męskimi ramionami. Uśmiechnęła się delikatnie pod hełmem. Westchnęła cicho, przymykając oczy i zatrzymując się na moment w ciszy. Napawała się każdym oddechem mężczyzny, każdym uderzeniem jego serca, każdym dotykiem, gdy jego palce kreśliły na jej ciele przeróżne znaki.

– Chciałbym znów cię zobaczyć – szepnął, odwracając ją w swoją stronę, wciąż obejmując jej ciało w bezpiecznych ramionach. Pochyliła głowę, po chwili czując i słysząc, jak ich hełmy uderzają o siebie delikatnie, łącząc ich w pocałunku. Marzyła o zetkniętych, poruszających się w jednym rytmie ustach, uderzającym cieple, rozpływającym się uczuciu. Jednak keldabański pocałunek musiał jej wystarczyć.

– Nie chciałbyś – powiedziała prawie bezgłośnie. Jest w jej głosie coś, co łamie mu serce. Jest w niej coś, co sprawia, że Mandalorianka czuje w oczach łzy. I po raz pierwszy podczas tej chwili zapomnienia dziękuje za nakaz noszenia hełmu.

– Nie ma znaczenie, co o sobie myślisz, cyar'ika. Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejszą kobietą w galaktyce – powiedział poważnie, kładąc ostrożnie dłonie na jej hełmie. Twardy beskar pod jego palcami wydaje się być lodowaty, zupełnie jak jej przerażone spojrzenie, które skrywała.

Stali tak przez chwilę w bezruchu, gdy nagle poczuła delikatny ruch jej hełmu, który został uniesiony kilka zaledwie milimetrów w górę. Dłonie Mandalorianki są szybkie, gdy oplatają się wokół nadgarstków mężczyzny, który w jednej chwili zatrzymuje się.

– To jest Droga – wyszeptała, odsuwając się od niego.

Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że wyszedł chwilę później.
Wyszedł i już nigdy nie wrócił.
Poległ w walce następnego dnia.
Łącząc się z innymi, pozostawiają ja samą. W mroku.

Nie pamiętała.
Nie pamiętała.
Prawdę powiedziawszy czasem miała wrażenie, że nie pamiętała jak kochać siebie.

Patrzyła na obszarpane ranami i bliznami ciało. Na poparzoną skórę, gojącą się miesiącami, nie zadbaną z braku środków medycznych. Zaniedbywała samą siebie, by pomóc innym, tym bardziej potrzebującym, tym, którzy jej zostali.

Wyrabianie przez lata zbroi dla każdego, kto jej potrzebował naniosło na jej ciało kolejne trwałe blizny, których nigdy się nie wstydziła, jednak które dokładnie ukrywała.

Pozbawiona nadziei nosiła na sobie oznaki trwałego uszkodzenia, traumy i wojny, nie potrafiąc się od nich uwolnić.

– To jest Droga – wyszeptała, patrząc na stos leżących części zbroi. Pozwoliła samotnej łzie spłynąć po policzku, gdy jej dłonie uniosły w górę jeden z hełmów. Przyłożyła do niego swój własny hełm, słysząc charakterystyczne uderzenie. Wspomnienia wróciły. Przeszłość uderzyła ze zdwojoną siłą, odbierając jej resztki tego, w co kiedyś wierzyła.

Wyprostowała się, zbierając się w sobie, układając opanowanie na swoim miejscu. Stanowczość i odwagę również wyciągnęła na wietrz, skrywając w głębi smutek, żal, strach i ból.

Próbowała przypomnieć sobie imiona wszystkich Mandalorian, których zbroje leżały teraz na stosie. Lecz nie pamiętała nawet połowy. Dendry, Serin, Verd, Paz...

Próbowała przypomnieć sobie własne imię.
Miała na imię...

*cisza*

Zbrojmistrzyni.

*odgłos kroków*

Nie miała imienia lub go nie pamiętała, to nie miało znaczenia. Kiedyś była dla kogoś piękna, była ważna, była przez kogoś kochana i nawet do kogoś należała. Dzisiaj musiała odnaleźć się w nowej roli. Odnaleźć w sobie siłę i stanąć do nierównej walki z własnymi demonami.

*cisza*

part 3/5
of
definition of beauty

I'll show you the stars || star warsWhere stories live. Discover now