1.

534 26 0
                                    

Morgan

Z przerażeniem wpatruję się w tablicę odlotów, starając się zignorować gulę, która rośnie w gardle z zastraszającą prędkością. Jeszcze chwila i na pewno się uduszę. Albo zemdleję. Albo udławię się własnym językiem, co byłoby świetnym materiałem na kolejny odcinek Śmierci Na Tysiąc Sposobów, chociaż jestem pewna, że udławienie się z nerwów na pewno już się kiedyś tam pojawiło.

Bo to niesamowicie głupi sposób na śmierć.

Próbując nie zemdleć ze zdenerwowania, spoglądam na rubrykę z lotem do Chicago z dwudziestej trzydzieści, przy której widnieje wielki czerwony napis OPÓŹNIONY.

Od razu zerkam za ogromną szybę wychodzącą na ciemną noc, którą rozjaśnia obficie sypiący śnieg i z trudem przełykam ślinę.

Oczywiście, że musiało mi się to przytrafić! Akurat dzisiaj, gdy mam odbyć swoją pierwszą podróż samolotem, ten musi się opóźniać, a na Nowy Jork spada największa śnieżyca od pięćdziesięciu lat! To musi być dzisiaj, jakżeby inaczej! Co z tego, że przez cały tydzień świeciło piękne słońce, a miniony Nowy Rok był jednym z najcieplejszych dni w ostatnim kwartale? Nie, gość odpowiedzialny za pogodę właśnie tego ranka stwierdził, że trzeba ją popsuć, a co! Namieszajmy w życiach niczego nieświadomych nowojorczyków, pokrzyżujmy plany podróżującym i zagrajmy na nosie takim ludziom jak ja!

Czyli największym pechowcom na świecie.

Dlaczego w ogóle jestem zdziwiona? Przecież los mnie nienawidzi! I trzeba przyznać, że jest to bardzo wzajemna nienawiść. Bardzo mocno wzajemna.

I z jakiego powodu właściwie tak panikuję? Przecież nie mam na to wpływu! Nie mam kontroli nad zjawiskami meteorologicznymi. A moi nowi przełożeni w Chicago na pewno zrozumieją, jeżeli nie pojawię się pierwszego dnia w pracy przez uziemiony samolot. Bo wcale nie jestem podrzędną kretynką, która zostawiła kwestię przeprowadzki na ostatnią chwilę...

A nie. Jednak jestem.

Zaczynając denerwować się jeszcze bardziej, próbuję zapanować nad nogami, które wydostają się spod kontroli i odwalają jakiś dziwny, drżąco-dygocący taniec. Nie żebym na co dzień miała nad nimi jakąkolwiek władzę. Moje kończyny żyją swoim własnym życiem, nie słuchając się nikogo, zwłaszcza swojej właścicielki.

Co za zaskoczenie.

— Przynajmniej lot do Chicago jeszcze nie jest odwołany...

Bliska zawału, odwracam się ku stojącej za mną jasnowłosej dziewczynie, która wpatruje się w tablicę z niezadowoleniem. Sprawia wrażenie znudzonej, może trochę zirytowanej, ale na pewno bardzo daleko jej do zdenerwowania. Ona wygląda jak pieprzona oaza spokoju i stanowi idealny przykład totalnego wyrąbania na wszystko, czego w tej chwili niesamowicie jej zazdroszczę. Też bym tak chciała.

Nasze spojrzenia krzyżują się w jednej sekundzie, a ona postanawia poświęcić mi odrobinę ze swojej nonszalanckiej uwagi i posyła badawcze spojrzenie, unosząc cienką brew. Przekrzywia głowę, na której lśnią miodowe pasma i mruży niebieskie oczy, jakby próbowała się upewnić, czy przypadkiem nie trafiła na jakąś rozdygotaną kosmitkę. Choć pewnie chodzi o to, że jestem bardzo blada. To znaczy... bardziej blada niż zazwyczaj.

— Hej, wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś miała dostać wylewu... dobrze się czujesz?

Bezwiednie kręcę głową, mając wrażenie, że jeszcze moment i się porzygam.

Mam tak zaciśnięty żołądek i słabe kolana, że pozycja stojąca w moim wykonaniu to całkiem niezłe osiągnięcie w tej chwili. Choć podłoże wydaje się dziwnie blisko... Może powoli osuwam się na ziemię i nawet o tym nie wiem? Mój mózg na pewno nie działa prawidłowo. Tak jak wszystko inne, co jest ze mną związane.

Wszystkie Nasze Kłamstwa [+18]Where stories live. Discover now