24.

296 18 1
                                    

Jonathan

— O Boże, Morgan!

Krzyk Vermonta niesie się po pomieszczeniu, więc odwracam spojrzenie od Mili, która niemal włazi w dupę temu typowi od audytu. Wiem, że się denerwuje. Te procesy dla wszystkich są mocno wyczerpujące i obciążające psychicznie, zwłaszcza, że audytorzy zawsze się do czegoś przyczepiają. Taka już ich rola, a że przepisy narzucają na nas kontrole zewnętrzne... trudno, trzeba to znieść.

Ciężko mi jednak skupić się na pracy, gdy widzę swoją bladą jak ścianę dziewczynę, która nie potrafi przeżyć jednego dnia nie ściągając na siebie chociaż niewielkiej katastrofy. Choć w tym wypadku trudno używać określenia niewielka.

Tym razem leje się krew, bo ta kretynka musiała sobie rozciąć głowę o kant biurka, co zauważam, gdy razem z Victorem dopadamy do niej w tym samym czasie.

Kucam przy niej, z ulgą dostrzegając, że uchyla powieki i mruga nieprzytomnie, jednocześnie sycząc z bólu.

— Zadzwoń pod sto dwanaście... — zwracam się do Vermonta z zaskakującym spokojem i przyjmuję od Mili chusteczkę, którą przykładam do rudej głowy, żeby zatamować krwawienie.

Teraz jestem o wiele bardziej opanowany niż wtedy, gdy prawie umarła przy mnie przez swoją alergię. Z urazami mechanicznymi łatwiej sobie poradzić... chociaż fakt, że zemdlała... to nie może być nic dobrego...

— Nie, nie... żadnych karetek... — słyszę słaby głos dochodzący z poziomu podłoża. — to nic takiego...

Unoszę brew i posyłam jej surowe spojrzenie. To oczywiste, że musi jechać do szpitala! Jeżeli w tym przypadku nie skończy się szyciem, to będzie cud! A wiem, że cuda się jej nie trzymają. Nie, zdecydowanie moja mała zołza to magnes na najbardziej niefortunne wypadki. I upadki też...

— Morgan, nie bądź śmieszna! — warczę, na moment zapominając, że jestem jej szefem. — Uderzyłaś się w głowę i...

Milknę w jednej sekundzie, gdy podchodzi do nas ten gość od audytu i spogląda na nią z autentycznym zdumieniem. Co jest dziwną reakcją na laskę, która właśnie zemdlała i rozcięła sobie głowę... a jeszcze dziwniejszym jest fakt, że facet ją zna.

— Morgan? Co tu robisz?!

Przesuwam spojrzenie z powrotem na dziewczynę, z którą jeszcze parę godzin temu leżałem w łóżku i widzę, że zaciska zęby, jednocześnie próbując się nie krzywić z powodu zranienia.

Jest bardzo blada. Bardziej niż zazwyczaj, choć w jej pięknych zielonych oczach tli się znajomy ogień złości. Dlaczego w ogóle się wścieka?

Nie mając pojęcia, co się tu odwala, pomagam jej wstać i niemal siłą sadzam na pobliskiej kanapie, przysiadając tuż obok. Nadal przyciskam prowizoryczny opatrunek do jej głowy, nie przejmując się tym, że Vermont spogląda na całą sytuację z uchylonymi ustami.

— Pracuję. — Morgan odpowiada z rozdrażnieniem. — Co TY tu robisz, Sam?

Kiedy słyszę jej pytanie, styki w moim mózgu się łączą i staram się zapanować nad własną mimiką, co jest cholernie trudne w tej sytuacji. A więc to jest ten niesławny Sam...? Właśnie ten?

Los rzeczywiście szydzi z Morgan Bennett...

— Koordynuję audyt... — pada odpowiedź z ust typa, który marszczy czoło, jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę. — jak długo tu pracujesz?

— A co to ma do rzeczy?! — Morgan się denerwuje. — To nie twoja spra...

Gość uśmiecha się kpiąco i zakłada ramiona przed sobą, jakby właśnie zamierzał opieprzyć swojego studenta za niedouczenie. Co najwyraźniej właśnie robi.

Wszystkie Nasze Kłamstwa [+18]Место, где живут истории. Откройте их для себя