11.

385 19 1
                                    

Morgan

Nadal czuję w uszach nieprzyjemny szum, a nogi są dziwnie odrętwiałe i jednocześnie miękkie, co znacznie utrudnia mi poruszanie. Jakby na co dzień to było coś łatwego...

Na szczęście Aiden prowadzi mnie do windy podtrzymując za ramię i niosąc moje torby, za co jestem mu w tej chwili niezwykle wdzięczna. Jestem mu wdzięczna za wszystko, a zwłaszcza za to, że nadal żyję.

Nie, szczególnie za to.

— Naprawdę bardzo ci dziękuję za tą sprawną interwencję... — mamroczę, odnosząc wrażenie, że język mi zesztywniał od tych pieprzonych orzechów. — często wpadasz do FP?

Kręci głową i przyjmuje ode mnie kartę, żeby przywołać windę. Ten budynek to jedna wielka forteca. Bez odpowiedniej przepustki nie można nawet dostać się do windy, co jest niesamowicie głupie. A może to zabezpieczenie przed intruzami? Coś może w tym być...

Teraz jednak nie skupiam się na skomplikowanym systemie zabezpieczeń, ponieważ Aiden pochłania całą moją uwagę. Jest naprawdę przyjemnym towarzystwem i w porównaniu do Jonathana... to potulny baranek. Chociaż nie wiem, czy nie wolę tego nieujarzmionego charakteru...

Oczywiście, że wolę.

Pan Flint oddziałuje na mnie silniej niż ktokolwiek inny, co samo w sobie jest dość niepokojące. Czyżbym cierpiała na jakąś mózgową dysfunkcję, która każe mi lecieć na skończonych kretynów? I największych dupków na tej planecie?

Najwyraźniej...

Jonathan skutecznie roztrzaskuje mnie na części pierwsze, sprawiając, że staję się jeszcze większym chaosem niż jestem na co dzień, a niewielu ludzi to potrafi. Właściwie... on jest pierwszy.

Nawet Sam nie może się z nim równać. A nadal doskonale pamiętam jak mocno na mnie wpływał...

— Tylko wtedy, gdy mam wolne i przeżywam załamanie nerwowe... — słyszę ponurą odpowiedź, więc unoszę brew z niedowierzaniem.

— I przychodzisz do Flinta, żeby cię pocieszył swoją uroczą osobą? — wytrzeszczam oczy z rozbawieniem. — Serio?

Parska i trąca mnie ramieniem.

Chyba się polubiliśmy. Ja na pewno go polubiłam. Trudno, żeby nie, kiedy ktoś ci ratuje życie. I jest taki... po prostu przyjemny.

Aiden wydaje się dość wesołym i empatycznym facetem. W jego gestach przejawia się harmonia i cierpliwość, które pewnie nabył dzięki swojej profesji. Ma też bardzo przyjazny uśmiech i ciepłe niebieskie oczy.

To wysoki, mocno ładny i bardzo zadbany ciemny blondyn o schludnym zaroście i porządnej fryzurze. Ten mężczyzna stanowi ucieleśnienie homoseksualizmu, ale nie sprawia wrażenia przesadnie zniewieściałego. W tym akurat jest podobny do Victora, do którego właśnie piszę wiadomość, że wychodzę do domu i, że wszystko ze mną okej.

Strasznie spanikował, gdy ta kretynka Stella nakarmiła mnie swoim ciasteczkiem, z którego na szczęście zdążyłam przełknąć tylko kawałek. Gdybym zjadała więcej... już by mnie nie było na tym świecie, to pewne. A ona jest skończoną idiotką.

— Jonny nie jest taki ostatni, kiedy się go bliżej pozna... — Aiden mówi po chwili milczenia. — wiem, że czasem ma swoje słabe momenty i że generalnie...

— Ludzie go nie lubią? — podpowiadam, chowając telefon do kieszeni kurtki. — To się nie wzięło znikąd, wiesz?

— Owszem. — odpowiada tajemniczo, ale niczego mi nie tłumaczy.

Wszystkie Nasze Kłamstwa [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz