Rozdział 12

2.7K 72 12
                                    

Wracałam autem do domu. Ulice Naples, były o tej porze pełne. Nieustannie stałam w kolejnym korku, mocniej ściskając kierownicę i klnąc na niebiosa.

Nie potrafiłam wyrzucić z głowy tego, co dowiedziałam się od przyjaciół. Wciąż zastanawiałam się, jakim cudem ktoś taki jak Ethan mógł znać mojego brata? Czy to w ogóle możliwe, że znał też Harry'ego? Że znał ich wszystkich?

Ashley uspokajała mnie mówiąc, że mógł być to przypadek. Że być może po prostu gdzieś, kiedyś się spotkali, ale nigdy nie mieli ze sobą większej styczności. A to co Ethan powiedział odnośnie Harry'ego, mogło w ogóle nie dotyczyć mojego brata. Właściwie to, mógł po prostu komuś opowiadać co sie stało, zwyczajnie, bez niedomówień. Nic nie znaczące słowa, które zostały źle przez nas odebrane. A jednak czułam się oszukana i zagubiona. Bo jakaś dziwna, czerwona lampka pojawiła się w mojej głowie i nie chciała zgasnąć. Bo co jeśli, było tak jak pomyślałam przez jedną, zbyt długą sekundę, że William coś przede mną ukrywał?

Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić z siebie te myśli. Znałam swojego brata. Znałam i wiedziałam jaki jest. Zawsze byliśmy ze sobą szczerzy. Przecież to on uczył mnie, co jest dobre, a co złe. I jak ważne jest, by trzymać się z daleka od kłopotów i od ludzi, którzy je stwarzają. Nie mogłam pozwolić, by jakieś głupie, podsłuchane zbiory zdań, sprawiły, że zmienię zdanie o William'ie.

Zaparkowałam przy jednym z niewielkich supermarketów, znajdujących się w pół drogi do mojego domu. Ojciec poprosił mnie, bym zrobiła zakupy. Miał zostać dłużej w pracy, a nasza lodowka świeciła pustkami.

Wysiadłam z auta i zamknęłam za sobą drzwi. Słońce przyjemnie otulało moje ciało. Wzięłam powolny, głęboki wdech, napajając się świeżym powietrzem.

Sklep przed którym stałam, był stosunkowo średniej wielkości. Raczej miał niewiele klientów. Głównie tylko stałych, którzy mieszkali nieopodal. I chyba był to jeden, z głównych powodów, dlaczego lubiłam tam chodzić. Zazwyczaj był prawie pusty.

Tym razem też na parkingu, nie znajdowało sie wiele aut. Powoli weszłam do środka, przechodząc przez duże, szklane drzwi. Wyciągnęłam z tylniej kieszeni spodni telefon i sprawdziłam wiadomości od ojca. Prześledziłam wzrokiem niewielką listę zakupów, którą mi wysłał i złapałam za koszyk znajdujący się po mojej lewej stronie.

Przechadzałam się pomiędzy alejkami, co rusz coś wrzucając do koszyka. Głównie skupiłam się na składnikach do bolognese, które miałam zrobić na obiad. Gotowanie nigdy nie było moją specjalnością. Często w trakcie przygotowanie posiłku doprowadzałam kuchnię do ruiny. Ale poza wieloma wpadkami po drodze, na końcu każdy chwalił przygotowane przeze mnie danie. Mój tata uwielbiał moje makarony, a Ashley często prosiła bym zrobiła jej naleśniki.

Gdy miałam już wszystko, jeszcze raz sprawdziłam listę, którą przesłał mi mój ojciec. Powoli prześledziłam wzrokiem, czy o niczym nie zapomniałam. Zmrużyłam delikatnie oczy. Brakowało pomidorów w puszcze. Odwróciłam się gwałtownie, z zamiarem powrotu do odpowiedniej alejki, ale zaraz się zatrzymałam.

Moim oczom ukazał się wysoki, zbudowany brunet. Stał kilka stóp dalej i się we mnie wpatrywał. Uśmiech na jedno twarzy ukazywał rząd śnieżnobiałych zębów. Miałam ochotę udać, że go nie widzę. Odwrócić się, by jak najszybciej wyjść ze sklepu, ale staliśmy i patrzyliśmy się prosto w swoje oczy.

- Jenny, jaka miła niespodzianka - powiedział radośnie, robiąc krok w moją stronę.

- Mike, cześć - odpowiedziałam, siląc się na uniesienie koników ust.

Czułam się niezręcznie, stojąc z nim twarzą w twarz i bardzo nie chcąc tego robić. Miał na sobie szare dresy i dużą, granatową bluzę z nadrukiem. Jego krótkie, ciemne włosy, były pokryte niewielką ilością żelu. A w ręku trzymał taki sam, żółty koszyk jak ja.

LOST (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now