Rozdział 60

2.1K 66 8
                                    

Staliśmy w trójkę na zewnątrz. Delikatne światło latarni padało na nasze ciała. Przyglądałam się swoimi ubrudzonym butom, gdy Ashley chodziła w kółko, rozmawiając przez telefon z Mike'm. 

Cisza delikatnie koiła moje nerwy. Wciąż byłam wymęczona i przepełniona smutkiem, ale miałam wrażenie, że wyczerpałam już cały zapas swoich łez. 

James stał nieopodal mnie i czujnie mi się przyglądał. Wyglądał, jakby bardzo chciał coś powiedzieć, ale pomimo tego, rezygnował. Cieszyło mnie że nie rozmawialiśmy. Byłam już zmęczona ich współczuciem i nadmierną chęcią pomocy. Potrzebowałam być teraz po prostu sama. 

Po kilku minutach, blondwłosa podeszła w końcu do nas, chowają swój telefon do tylnej kieszeni. Posłała mi blady uśmiech i ciężko westchnęła. Wydawała się równie wyczerpana, co ja. 

- Co z Harry'm? - zapytałam pełna obaw.

Widziałam, że musi coś wiedzieć. Że Devis na pewno coś jej powiedział.

- Trochę lepiej, niż z William'em - odpowiedziała niepewnie.

Na moment ulga zalała moje ciało. Przygryzłam wewnętrzną część swojego policzka, czując nieprzyjemny skurcz w podbrzuszu. Tak bardzo się o nich martwiłam. 

- Gdzie on jest? - odważyłam się zapytać.

Widziałam, jak Ashley błądzi wzrokiem po mojej i James'a twarzy, jakby nie była pewna czy powinna mi na to odpowiadać. Morris posłał jej złowrogie spojrzenie, a wszystko w nim niemal krzyczało, by mi nie mówiła. Ja jednak byłam nieugięta. Wierciłam dziury w jej czole, czekając aż się odezwie.

- U siebie w domu - wyszeptała, spoglądając na swoje buty. 

Rozejrzałam się szybko po okolicy. Jeśli się nie myliłam, kamienica Harry'ego znajdowała się niezwykle blisko. To najprawdopodobniej tylko kilka ulic stąd. 

Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, James mnie wyprzedził. 

- Nie ma mowy, Jenny! - doskonalone wiedział, o czym wtedy myślałam - Nie możesz do niego iść!

Zmierzyłam go surowym spojrzeniem, czując jak złość zaczyna buzować w moich żyłach. Miałam dość ciągłego słuchania, co powinnam robić, a czego nie. 

- Podwieziecie mnie, czy mam iść na nogach? - zapytałam, poważnym tonem.

Ashley niemal się w sobie skuliła, powoli kiwając głową. Byłam jej niezwykle wdzięczna, że jako jedyna stała po mojej stronie i nie starała się mnie od tego odwodzić. James za to prychnął kpiąco pod nosem i wyrzucił do góry ręce z frustracją.

- To idiotyzm! - uniósł głos. Miałam wrażenie, że powoli traci cierpliwość.

Nie miałam zamiaru się z nim kłócić. Zwyczajnie nie miałam już na to siły. Wsiadłam do samochodu Ashley i niecierpliwie czekałam, aż do mnie dołączą. Po chwili na miejsce pasażera wgramoliła się blondwłosa, a tuż po niej wszedł Morris, nie ukrywający swojej niechęci.

Przez całą drogę wierciłam się niespokojnie na swoim siedzeniu. Tak naprawdę, nie byłam pewna, czy dobrze robię. Bałam się tego, co mogę zastać i nawet nie wiedziałam, czy będzie chciał mnie widzieć. Ale strach i ból jaki czułam, nie dawał mi wyboru. Musiałam się dowiedzieć co z nim, bez względu na konsekwencje.

Kilka minut później byliśmy już na miejscu. Chwilę wpatrywałam się w szarą kamienicę chłopaka, czując jak moje ciało zaczyna się coraz to bardziej trząść. Moja pewność siebie zaczynała ze mnie uchodzić, a ja już nie byłam taka pewna, czy potrafię w sobie odnaleźć tyle siły, bym tam wejść. 

LOST (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now