Rozdział 57

2.1K 67 7
                                    

Siedziałam przed dużym lustrem, w swoim pokoju, przyglądając się swojej świeżo umalowanej twarzy. Miałam mocniejszy, niż zazwyczaj makijaż, zaznaczone oko i kości policzkowe. Usta pomalowałam ciemnobrązową szminką, a włosy rozpuściłam i wyprostowałam. Spędziłam sporo czasu na szykowaniu się, a mimo to, czułam się okropnie. Miałam iść gdzieś, gdzie wcale nie chciałam. 

Moja głowa buzowała od nadmiaru myśli. Ciężko było mi się na czymkolwiek skupić. Wciąż zastanawiałam się, jak to będzie wyglądać? Wymyślałam setki scenariuszy, w których nie dopuszczam do tej walki. Bałam się, że komuś stanie się krzywda i nawet nie wyobrażałam sobie, jak to wszystko będzie wyglądać, gdy to się skończy. 

Zegar wybił godzinę dziewiętnastą i pomimo moich błagań do niebios, nic nie zapowiadało na to, że walka miałaby się nie odbyć. Brzuch kolejny raz nieprzyjemnie mnie ścisnął. Od rana nic nie potrafiłam przełknąć, a głód zagłuszałam zbyt dużą ilością wypalonych papierosów.

Nagle mój telefon zawibrował. Ręce mi się trzęsły, gdy sięgałam po urządzenie leżące na toaletce. 

Ashley: Jesteśmy.

Wstałam z krzesła i ostatni raz przyjrzałam się swojemu odbiciu. Miałam na sobie obcisłe, jasnoniebieskie dżinsy i przylegającą bluzkę w czarnym kolorze, na którą zarzuciłam skórzaną ramoneskę. Na nogach miałam czarne vansy i pomimo, iż nie wyglądałam źle, nie czułam się ani trochę dobrze.

Powoli podeszłam do drzwi i nacisnęłam na klamkę swojego pokoju. Kolejny raz tego dnia poczułam mdłości. Przymknęłam lekko powieki, biorąc kilka uspokajających wdechów. Wszystko będzie dobrze - starałam się przekonać samą siebie. Tylko, że coś sprawiało, że nie potrafiłam w to wierzyć. 

Niemal na palcach schodziłam ze schodów, modląc się w duchu, by nikogo nie spotkać. Nie miałam nastroju na rozmowy z moim ojcem, ani z Lindą. Nie umiałabym im odpowiedzieć na pytania, na które nawet nie znałam odpowiedzi. Już rano poinformowałam ich, że dzisiejszego dnia zostanę na noc u Ashley. Niezwykle mi ulżyło, gdy przyleli to, bez zbędnych dociekliwości.

Rozejrzałam się dookoła, stojąc w przedpokoju i sprawdzając zawartość swoich kieszeni. Potrzebowałam się upewnić, czy aby na pewno o wszystkim pamiętałam. Gdy okazało się, że tak, wyjrzałam przez małą szybę, obok drzwi wejściowych, dostrzegając samochód swojej przyjaciółki na podjeździe. Na drżących nogach wyszłam na zewnątrz. Przyjemny, ciepły wiatr od razu otulił moje ciało. Każdy kolejny krok, niemal sprawiał mi fizyczny ból. Nadal miałam ochotę zawrócić i schować się w swoim pokoju pod kołdrą. 

Powoli otworzyłam drzwi auta i zajęłam miejsce z tyłu. Dwie pary oczu, niemal od razu na mnie padły. James i Ashley przyglądali mi się czujnie, gdy nerwowo poprawiałam się na swoim siedzeniu. 

Byłam zaskoczona decyzją Morris'a, by jechać tam z nami. Spodziewałam się raczej, że nadal będzie mnie unikać i nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Cieszyłam się jednak, że był obok. Ich wsparcie było mi teraz niezwykle potrzebne.

- Gotowa? - zapytała blondwłosa, skanując dokładnie moją twarz.

Przełknęłam ciężko ślinę, siląc się na niewielki uśmiech, od którego niemal zabolały mnie wargi. 

- Gotowa - odparłam kiwając głową.

Tylko, że wcale nie byłam.

***

Na miejsce dotarliśmy po prawie dwudziestu minutach. Całą drogę siedzieliśmy w ciszy, którą zagłuszały jedynie ciche piosenki, lecące z radia. Obserwowałam okolicę, gdy moja przyjaciółka szukała wolnego miejsca, by zaparkować. Słońce zdążyło już zajść, a na dworze zrobiło się zupełnie ciemno. Serce mocniej mi biło, gdy przyglądałam się ogromnej ilości osób, którzy wydawali się być podekscytowani wydarzeniem, na które przyszli. Zdawało się być zdecydowanie mniej kobiet, niż mężczyzn, którzy raczej swoim widokiem straszyli, niż zachęcali, by do nich podejść.

LOST (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now