Rozdział 3

1.1K 32 0
                                    

*Zack*

Zawiozłem dwóch gości do bazy, a potem jak zwykle zostawiłem ich na pastwę Alexa i wróciłem do domu. W końcu miałem czas dla siebie bez blondi, czy innych blondi. Chyba mam jakąś obsesję na punkcie blondynek, albo to one mają obsesję na moim. Zawsze w moim życiu muszą pojawiać się te blond czarownice, co nie powiem w jakiś sposób mnie kręci, a z drugiej strony mam już dość blondynek. Rozsiadłem się na kanapie i wyciągnąłem z barku whisky, przy okazji nalewając je do szklaneczki pełnej lodu. Już miałem wziąć łyk, gdy rozbrzmiał się dźwięk mojego telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz i widząc podświetlany napis "Alex" przewróciłem oczami, bo przecież ja nie mogę mieć chwili spokoju.

- No? - Rzuciłem olewczo do słuchawki.

Chciałem jak najszybciej skończyć rozmowę i wrócić do mojej szklanki whisky.

- Sprawdziłem McLevis'a i wcale nie jest tym za kogo się podaje. Tak jak mówiłem należy do Crips'ów, a ty masz swoje wymarzone nowe zadanie. - Czekałem aż się zaśmieje, ale on mówił całkiem poważnie.

Kapitan drużyny, prawiczek, trochę zbyt ciekawski - był jednym z nas! To chyba żart!

- Jak ty to ustaliłeś? Jesteś pewien? - Spytałem niedowierzająco.

Przecież jeśli był z Richards od dwóch lat to miał milion okazji, żeby ją zabić. Tym bardziej mógł to zrobić za tą jej pyskatą buzię.

- Niestety jestem pewien i musisz mieć go na oku, a najlepiej dowiedzieć się co kombinuje z dziewczyną. - Zmarszczyłem brwi.

Nie do końca chciało mi się w to wierzyć, właściwie to wcale nie chciałem. Czy on naprawdę myśli, że to jest zadanie dla mnie?

- Stary, jestem zabójcą. Ja zabijam, nie bawię się w detektywa. Już wystarczy, ze robię za amora. Odpadam, znajdź kogoś innego. - Chwyciłem szklankę swojej whisky i w tym momencie upiłem ogromnego łyka.

Czy oni wszyscy już naprawdę zapomnieli o tym czym się zajmuje i w czym jestem dobry?

- Nie wziąłbym byle kogo do takiej roboty, a ty póki co jesteś najlepszy. To nie było pytanie, to było polecenie i doskonale wiesz, że gdyby nie ja siedziałbyś teraz częstując swój nos kolejną dawką amfy. - W tym momencie głośno przękłnąłem ślinę, a jednocześnie powstrzymywałem się od zabicia pierwszej, przypadkowej osoby na mojej drodzę.

Czyli teraz tyle ma do powiedzenia, ktoś kto jest najlepszy. Zajebiście.

- Gdzie on jest? Miejmy to już za sobą. - Pozbyłem się w tej wypowiedzi całego swojego dobrego humoru.

Niech to wszystko się już skończy, a ja będe mieć spokój od blondi i jej chłopaczka.

- Nad jeziorem w centrum jest wielkie ognisko, będzie tam większość liceum i zgaduję, że twoja blondyneczka również. Wykorzystaj szanse i nie spierdol tego. - Zaraz po tym zdaniu się rozłączył.

„Twoja blondyneczka" - bardzo śmieszne.
Niechętnie odłożyłem butelkę swojej whisky z powrotem do barku. Zarzuciłem skórzaną kurtkę i wyszedłem z domu, zajmując miejsce w swoim aucie.

Miasto było puste, więc na miejscu byłem w ciągu 10 minut. Alex miał rację, bo całe ognisko było zapełnione gówniarzami. Wysiadłem z auta i postanowiłem się rozejrzeć. Oczywiście w pierwszej kolejności udałem się do baru, bo w końcu czemu nie umilić sobie pracy? Podszedłem do stolika barowego, zająłem miejsce i zamówiłem piwo, a ku mojemu zdziwieniu obok siedział poszukiwany przeze mnie McLevis, popijając kolejkę za kolejką z jakąś brunetką. A to ciekawe! Czyli blondynki pewnie tu nie ma, a on właśnie tak się bawi sam. Chwyciłem z drewnianego stolika szklaną butelkę piwa i zająłem miejsce obok doskonale bawiącej się pary.

Tak bardzo nie chce Cię kochaćWhere stories live. Discover now