Rozdział 11

606 27 1
                                    

*Zack*

Wsiadłem do auta i skierowałem się w stronę autostrady, gdzie ostatni raz widziałem blondynkę. Nie miałem lepszego pomysłu, a musiałem zacząć działać. Po drodze wybrałem numer Alexa.

- Już słyszałem, że masz ją w dupie. Co tym razem?

Jak zwykle ciepłe powitanie.

- Możesz ją namierzyć? Mamusia jednak okazała się zła, tak jak mówiłem, ale przecież ta dziewczyna nie mogła mnie choć raz posłuchać.

- Zaraz, zaraz. Jak to mamusia okazała się tą złą? Skąd o tym wiesz?

- Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że dostała metalową rurą w łeb. Mówiła, że czegoś chcą, ale nie dokończyła zdania, bo urwało połączenie.

- Kurwa! - Alex głośno krzyknął.

A temu o co chodzi?

- Dalej jej nie przeszło. - Kontynuował.

- Co jej nie przeszło?

O czym on mówi?

- Później Ci wszystko wyjaśnię. Jedz autostradą i zjedź z drogi w prawo dwa zjazdy przed jej końcem. Wysyłam do Ciebie posiłki.

Odpowiedz Alexa mnie zaskoczyła, ale zanim zdążyłem o cokolwiek spytać rozłączył połączenie.
Tak jak kazał zjechałem w odpowiedni zjazd i kierowałem się cały czas prosto. Nie dość, że moje auto było staranowane od strzałów to jeszcze musiałem nim teraz jechać po jakimś bagnie. Było już ciemno, a na tej drodze nie było żadnego innego światła, niż te z mojego samochodu. Cały czas czułem jak wjeżdżam w dziury na drodze, przy okazji rysując podwozie mojego samochodu. Po chwili na końcu drogi zauważyłem dom, który wyglądał jak totalna ruina. To tu? Skąd właściwie Alex wiedział gdzie oni bedą?
Zaparkowałem auto chwile wcześniej i resztę drogi przebyłem na piechotę. Gdy byłem wystarczająco blisko zauważyłem dwóch kręcących się pod domem mężczyzn. Długo nie czekałem i wyciągnąłem pistolet. Następnie oddałem dwa strzały. Faceci jak na zawołanie opadli na ziemie. Jakie to było proste. Uśmiechnąłem się sam do siebie i ruszyłem na wprost. Kiedy miałem chwytać za klamkę budynku usłyszałem jakiś szelest. Odwróciłem się w kierunku dźwięku, a w tym samym momencie dwóch mężczyzn chwyciło mnie za ręce. Zacząłem się wyrywać, kiedy z budynku wybiegło kolejnych dwóch gości z linami i wszyscy razem związali mi ręce. Cała czwórka wprowadziła mnie do pomieszczenia, gdzie z uśmiechem całej sytuacji przyglądała się stara Richards.
Lepiej niech Alex pośpieszy się z tymi posiłkami.

*Camila*

Krążyłam po pomieszczeniu bez wyjścia. Zero okien, zero szyb, czy ludzi. Jedynie wielkie, metalowe drzwi, bez najmniejszej szpary, żebym nie mogła zobaczyć co się dzieje na zewnątrz. Nawet nie wiem jak się tu znalazłam. Kiedy się ocknęłam byłam już tu. Jak mogłam być tak głupia i nie posłuchać Zack'a? Miał racje, zresztą zawsze ją ma, gdy mówi, że coś się dzieje. Dałam się omotać kobiecie, która tyle lat miała mnie gdzieś. W końcu skoro upozorowała własną śmierć, musiała mieć do tego jakiś powód. Nie chce mi się wierzyć, ze to przez mojego ojca. On zawsze bardzo ją kochał. Nagle moją uwagę odwrócił dźwięk kluczy, a po chwili drzwi się otworzyły. Dwóch ochroniarzy wrzuciło do środka Zack'a.

- Nie wiesz jak się ciesze, że tu jesteś ! - Mimowolnie go uścisnęłam.

- Bez wzajemności. - Przewrócił oczami.

Ciagle to robił. Przewracał lekceważąco tymi swoimi czarnymi oczami. Zresztą jego cała reakcja była do przewidzenia, ale mimo wszystko jego obecność w tej celi, dawała mi jakieś małe poczucie bezpieczeństwa.

Tak bardzo nie chce Cię kochaćWhere stories live. Discover now