Rozdział trzeci - obietnica pomocy

8.9K 437 18
                                    

Siedzieli w ciszy w samochodzie pana Mateusza. Wcześniej powiedziała mu ulicę, przy której mieszka i numer kamienicy, potem odwróciła głowę w stronę szyby i od tamtej chwili milczała pogrążona we własnych myślach. Chciała napisać wiadomość do Roksany, jeżeli była w domu, to Mela powinna ją uprzedzić o niezapowiedzianej wizycie nauczyciela. Jednak bała się nawet poruszyć. Kompletnie nie widziała co powinna zrobić. Pan Morwiński uparł się jak osioł, żeby odwieźć ją do domu i porozmawiać z rodzicami. Może powinna go uprzedzić, że zmarli dwa lata temu? Że mieszka z zapracowaną siostrą, która utrzymuje ją i czteroletniego brata? A może powinna żyć w nadziei, że kiedy już ją odwiezie, to nie zechce wejść do domu. Amelia była kompletnie zagubiona, nigdy nie przypuszczała, że taka sytuacja w ogóle się wydarzy. O śmierci jej rodziców wiedzieli tylko jej najbliżsi przyjaciele i sąsiedzi, którzy traktowali trójkę osieroconych dzieci jak ich własne. To dlatego dawali sobie jakoś radę. A teraz pan Mateusz mógł to wszystko zniszczyć. 

Z rozmyślań wyrwał ją głos nauczyciela.

- Jesteśmy na miejscu - jak zwykle miał przyjazny ton głosu. Odpiął swój pas, potem Meli i wysiadł z auta. Dziewczyna zrobiła to samo. Stali przed bardzo starą kamienicą. Tynk ze ścian już prawie w całości poschodził. Cały budynek wyglądał jak wyjęty z horroru, ale mimo tego Amelia kochała to miejsce. Zerwał się porywisty wiatr. Zapięła kurtkę pod samą szyję, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła w stronę ogromnych i ciężkich drzwi. Pan Mateusz wyprzedził ją i otworzył je przepuszczając Melę. Ruszyła w górę schodami, jej kroki odbijały się echem od starych i brudnych ścian. 

- Mieszkasz tu od urodzenia? - zapytał przerywając tą cudowną ciszę. Amelia spojrzała na niego zza ramienia.

- Tak. - odpowiedziała krótko. Doszli na trzecie piętro i stanęli przed mieszkaniem z numerem trzydzieści dwa. Dziewczyna wyciągnęła kluczę z kieszeni i trzęsącymi dłońmi wcisnęła je w zamek. Nie zdążyła ich przekręcić kiedy z mieszkania naprzeciwko wyszła starsza kobieta z czterolatkiem u boku. Była gruba i pomarszczona. 

- Amelko, do jasnej cholery - burknęła wypychając małego chłopca za drzwi - przychodź po Kacperka od razu jak wracasz. - Dopiero po chwili jej spojrzenie padło na mężczyznę stojącego na ostatnim schodku. - Kim pan jest i czego chce od tych dzieciaków? - nastroszyła się jak kwoka i ruszyła w jego stronę.

- Pani Basiu! Spokojnie to mój nauczyciel. - popędziła z wyjaśnieniami Amelia. Jeszcze tego jej brakowało, żeby ta staruszka zepchnęła ze schodów zdezorientowanego pana Mateusza. Do nóg Meli przyczepił się zaspany Kacperek, wzięła go na ręce i zrobiła krok w stronę nauczyciela i kobiety. - Czyli Roksana jeszcze nie wróciła? - zapytała, mimo tego, że znała odpowiedź. 

Pani Basia odwróciła się do Amelii i obdarzyła ją smutnym uśmiechem.

- Przykro mi kochanie. Wpadła o piętnastej, żeby dać mi produkty do zrobienia obiadu i kazała powiedzieć, że nie wróci do południa. - wzruszyła ramionami i chwiejnymi krokami wróciła do drzwi swojego mieszkania. - Jak - spojrzała na nauczyciela z podejrzanym wyrazem twarzy - wyjdzie, to przyjdź do mnie po jutrzejszy obiad. - Zaczęła zamykać drzwi, jednak w jeszcze raz się wychyliła - Roksana kazała przekazać, że w lodówce macie kolację. - Potem przeniosła wzrok znowu na pana Mateusza - Do widzenia panu. - wydukała szorstko i głośno zatrzasnęła drzwi.

- Przepraszam. - wyszeptała Mela, czując jak opada z sił pod ciężarem chłopca. Słyszała jego ciche i równomierne chrapanie. Zasnął mimo takiego hałasu, sama chciałaby tak umieć. 

- Nie szkodzi. - odpowiedział zachrypniętym głosem. Odchrząknął i podszedł bliżej jej mieszkania. - Ale jesteś mi winna dość sporo wyjaśnień, nie sądzisz? - Zapytał unosząc jedną brew. Sięgnął do zamka i otworzył drzwi. Amelia była mu za to wdzięczna, bo ciężko byłoby jej to zrobić, ze śpiącym dzieckiem na rękach. Weszła pierwsza, ramieniem wciskając włącznik światła. Zrzuciła ze swoich stóp buty i nic nie mówiąc poszła do pokoju Kacperka, położyć go w łóżku. Słyszała jak w korytarzu pan Mateusz ściągał buty i wieszał kurtkę. Czuła jak serce galopowało pod jej żebrami. Pocałowała chłopca w policzek i przykryła kołdrą. Później przebierze go w pidżamę. Wróciła do korytarza i odwiesiła kurtkę. 

Nie taka fizyka strasznaDove le storie prendono vita. Scoprilo ora