1.

23K 650 444
                                    

— Witamy w Slytherinie! — Profesor Snape ściska moją bladą dłoń i wskazuje drzwi do odpowiedniego dormitorium.

— Dziękuję. — Kiwnęłam delikatnie głową w podpowiedzi i ruszam we wskazanym kierunku bez zbędnych słów.

W środku nie ma jeszcze nikogo. Najwidoczniej wciąż są na uczcie w Wielkiej Sali, z której ja zostałam zwolniona wcześniej, właśnie po to aby zobaczyć przydzielony mi pokój i choć odrobinę poznać ogromny zamek.
Pomieszczenie w którym się znajduję nie jest szczególnie duże, choć takie sprawia wrażenie. Cztery ściany z mahoniową boazerią u dołu i ciemno zieloną tapetą u góry. Dwa okna z grubymi, zielonymi zasłonami. Cztery dębowe łóżka i cztery mahoniowe biurka. I to tyle, jest czysto, schludnie i po wakacjach nie widać tutaj żadnych osobistych przedmiotów.
W pokoju pachnie drewnem, kobiecymi perfumami i odrobiną wilgoci. Dziwna, ale jakimś sposobem jednak przyjemna mieszanka.
Mimo swojej ciemnej kolorystyki dormitorium sprawia wrażenie przytulnego i bardzo spokojnego.

Kufer z moim nazwiskiem już stoi obok jednego z łóżek, więc uznaję je za swoje, a z braku innego zajęcia, przebieram się w pidżamę i kładę spać. Gdy tylko układam głowę na miękkiej poduszce odpływam w spokojny sen.
Jestem zmęczona po podróży, rozmowach z nowymi nauczycielami, dyrektorem i przydziałem do odpowiedniego domu. Należy mi się trochę snu.

***

— Harry Potter! — Za drugim razem głos dyrektora jest wyraźniejszy.

Po komnacie rozchodzi się cichy szmer rozmów, ale ja nie odzywam się słowem, ze zdziwienia, ale i z braku potrzeby. Nigdy nie byłam zbyt emocjonalna, więc teraz również przyjmuję tą wiadomość że stoickim spokojem, choć dobrze wiem kim jest Złoty Chłopiec i co może oznaczać jego udział w Turnieju Trójmagicznym.

— Jak on to zrobił? — Głos Cynthi, siedzącej obok mnie, wyrywa mnie z zamyślenia.
Cynthia jest moją współlokatorką, która jak na razie nie zaszła mi niczym za skórę, ale również nie zaimponowała mi.

— To nie on. Nie jest na tyle głupi — stwierdzam i uśmiechnęłam się lekko w stronę szatynki. — Idziemy? — rzucam wstając i poprawiając swoją szatę.

— Jasne... — mruczy wciąż zamyślona.

***

Idę szerokim, pewnie jednym z głównych, korytarzem na pierwszym piętrze w stronę dormitoriów, kiedy nagle, słyszę za sobą jakieś zaklęcie, a moja spódniczka frunie w górę, ukazując koronkową bieliznę.

— Expeliarmus! — wrzeszczę odwracając się w stronę mojego oprawcy.

Z dłoni wysokiego blondyna wylatuje różdżka i odbija się od kamiennej posadzki wywołując głośny stukot, po którym w korytarzu zapanowuje grobowa cisza.

— Densauge! — mówię już spokojniej i z obojętnym wyrazem twarzy obserwuję, jak zęby chłopaka zaczynają rosnąć.

Swoją drogą jest niczego sobie. Choć, wydaje się zbyt dumny z tym swoim szczeniackim uśmiecham na ustach. A przynajmniej dopóki ten szczeniacki uśmiech tam gościł, bo teraz raczej ciężko mu się uśmiechać...

Nie lubię takich chłopców. Niezależnie od tego, jak gorąco robi mi się na ich widok. Dobrze mu tak. Mnie się nie zaczepia. Nie jestem pierwszą lepszą Gryfonką, która rumieni się, na choćby spojrzenie innego chłopca.

Już nie taki dumny blondyn zostaje otoczony przez swoich, jeszcze przed chwilą rechoczących na widok mojej bielizny, towarzyszy. Lepiej, żeby nie starali się mu pomóc, bo może się to skończyć niezbyt korzystnie dla jego jedynek.

— Coś ty zrobiła?! — Słyszę zachrypnięty od emocji i zniekształcony od nieproporcjonalnie dużych zębów głos chłopaka, gdy powoli odchodzę z miejsca zbrodni nie oglądając się za siebie.

***

— Dziewczyno, rzuciłaś się na Dracona Malfoya! — krzyczy Cynthia wymachując rękami.

— To on zaczął — mówię nie odrywając wzroku od książki, którą czytam siedząc na jednej z kanap w salonie wspólnym Slytherinu.

— Gdyby nie turniej i Potter wszyscy by o tobie gadali. Jesteś nowa, nie rzucaj się od razu na Malfoy'a... — wzdycha zrezygnowana i zakręca na palcu ciemny lok.

— Nie rzucam się, tylko bronię — prostuję ze spokojem.

— Nieważne, powinnaś go przeprosić — mruczy jakby do siebie.

— Co?! — krzyczę zszokowana. — Ja, jego?! — prycham z niezadowoleniem i przewracam oczami.

— Przecież on tego nie zrobi — mówi Cynthia, patrząc na mnie swoimi wąskimi, błękitnymi oczami.

— Jeszcze zobaczymy — szepczę wystarczająco głośno, żeby mnie usłyszała i uśmiecham się chytrze.

***

— Naprawdę musiałeś użyć na Potterze zaklęcia, które ja Ci pokazałam? — pytam Dracona, który zupełnie przypadkowo siedzi naprzeciwko mnie przy stole w Wielkiej Sali.

Ma zmierzwione włosy i wygniecioną szatę po swojej małej, futrzanej przygodzie. Jest zdenerwowany i wściekły na cały świat, ale nie mogę odmówić sobie tej przyjemności i muszę, po prostu muszę, zapytać. W końcu jestem Ślizgonką, a z tego, co wiem Ślizgoni są wredni.

— Tak — burczy chłopak nie patrząc na mnie nawet przez moment.

— Rozumiem — mówię z powagą kiwając głową.

— Co rozumiesz? — nadal warczy nie podnosząc na mnie wzroku.

— Uznałeś mnie za cudowna czarownicę i postanowiłaś się ode mnie czegoś nauczyć — mówię teatralnie, ale bez kszty kpiny, czy przekąsu w głosie. — Czuję się zaszczycona. — Uśmiecham się odrobinę wyniośle i kłaniam delikatnie, na co chłopak parska niemiło, ale przez chwilę, na jego ustach majaczy delikatny uśmiech.

***

— Masz już partnera na bal? — pyta Ashly, gdy siedzimy w bibliotece pisząc szalenie nudny esej na zielarstwo.

Ashley to dziewczyna zajmująca łóżko tuż obok mojego. Ma ciemne, proste włosy do ramion, duże zielone oczy i pełne usta. Jest ładna ze swoimi krągłościami i kilkoma niedoskonałościami.

— Nie — mówię, przeczesując palcami długie, blond loki. — Ale jest jeszcze czas. — Uśmiecham się do brunetki.

— Niby tak, ale boję się, że nikt mnie nie zaprosi. — Dziewczyna zamyka książkę z hukiem i odkłada ją na półkę.

— Na pewno ktoś się znajdzie. Choć pewnie chciałabyś, żeby to był Adrian Pucey — rzucam niby od niechcenia, a Ashly rumieni się delikatnie na wspomnienie tego o rok starszego ścigającego naszej drużyny w quidditchu.

— Może — mówi tajemniczo i zgarnia swoje pergaminy zostawiając mnie samą przy stole.

***

— Meredith! — Odwracam się słysząc swoje imię. — Hej! — Podbiega do mnie, nie kto inny, jak Dracon Lucjusz Malfoy.

— Tak? — Zatrzymuję się i czekam, aż chłopak podejdzie bliżej.

— Zechciałabyś może pójść ze mną na Bal Bożonarodzeniowy? — pyta powoli i z powagą, patrząc mi prosto w oczy.

Mam nadzieję, że nie widać po mnie szoku w jakim się znalazłam. Nie spodziewałam się tej propozycji akurat od niego. Po incydencie ze spódniczką rozmawialiśmy kilka razy, ale nie byliśmy przyjaciółmi. Nawet nie podejrzewałam, że może być mną zainteresowany,

Ale coś mnie w nim intryguje. Szare oczy patrzące na ludzi z wyższością, a czasem nienawiścią. Cięty język i tak dobrze skrywane uczucia, które chcę poznać...

Zawsze mogę się trochę pobawić.

— Jasne — odpowiadam z lekkim uśmiechem, nieświadoma, że właśnie zmieniam swoje życie.

***

Den of snakes  [zakończone] Where stories live. Discover now