25.

3.1K 152 9
                                    

 — Zmieniła się. Jest po prostu inna. — Zabini przewraca oczami z przekąsem i rzuca książki na stolik, który przed nim stoi.
  Potem siada na kanapie i ze złością zarzuca na mebel nogi, prawie zrzucając z niego podręczniki.
  — Po świętach? — dociekam mimo jego irytacji i siadam na fotelu naprzeciwko niego wygładzając delikatnie spódniczkę w kolorach mojego domu.
  — Tak. Wiesz, rodzina, Potter — wypowiada jego imię z jadem, jaki naprawdę rzadko słychać w jego głosie.
  — Myślisz, że Potter jest lepszy od Ciebie? — prycham starając się pobudzić jego samoocenę i poprawić mu w ten sposób humor.
  — Oczywiście, że nie. Wystarczy jeden wieczór, żebym... — Nie kończy swojej wypowiedzi bo obok niego przechodzi Snape i posyła mu zdegustowane spojrzenie, a potem wychodzi z lochów. — Co on tutaj robi. Ostatnio wszedł tu, jak Crabbe pobiła tamtego pierwszaka. — To fakt, chłopak stracił przytomność, a potem miał lekką amnezję.
  Teraz już wie, że niepotrzebnie kradł gorylowi paczkę przysłaną z domu.
  — Nie mam pojęcia — mówię lekko wzruszając ramionami.
  Może to przez Dracona Nietoperz wszedł do salonu i złamał swoją zasad dwóch odwiedzin w ciągu roku...

***

  Lawiruję między kanapami poprzestawianymi w salonie Slytherinu, aż w końcu docieram do gablotki i stojącego obok stolika, na którym ktoś porozstawiał alkohol i naczynia. Łapię przypadkową szklaneczkę i nalewam sobie do niej odrobinę ognistej. Na początek.
  — Meredith! — Słyszę czyjś głos przebijający się z trudem przez muzykę lecącą z gramofonu specjalnie zaczarowanego na takie okazje.
  Choć to w sumie żadna okazja, zwyczajna sobota.  
  Średnio dwa razy w miesiącu, ktoś, postanawia urządzić imprezę i wszyscy się w to angażują.
  — Meredith! — powtarza głos, a ja w końcu dostrzegam przebijającego się do mnie przez tłum Blaise'a trzymającego za rękę wiewiórkę.
  Rudowłosa, zgrabna dziewczyna idzie za nim potulnie rozglądając się dookoła rozświetlonymi oczami, lekko zagubiona. Najwyraźniej w jej domu, nie ma takiej tradycji jak u nas.
  — Tak? — pytam, gdy para w końcu do mnie dociera i biorę łyk alkoholu, a potem ostentacyjnie lustruje Weasley oceniającym i wymagającym wzrokiem.
  Niech się nie zapomina, gdzie jest i z kim rozmawia.
  Dziewczyna ma na sobie, obcisłe jeansy i granatowy sweter. Włosy upięła nawet ładnie, a na nadgarstki, odsłonięte przez podwinięte rękawy, założyła proste, srebrne bransoletki. Wygląda dobrze, ale musi się nauczyć, że tutaj dziewczyny wyglądają lepiej. Ja również musiałam się tego nauczyć, kiedy się tu przeniosłam, więc to nic wielkiego. Dlatego teraz stoję przed nią w aksamitnej czerwonej sukience do kolan opinającej moje ciał i w czarnej marynarce. Postanowiłam dzisiaj nie zakładać biżuteria, bo potem gubię ją w pokojach nieznajomych uczniów.
  — Chciałem przedstawić Ci Ginny. — Uśmiecha się i daje mi wzrokiem znaki, abym była miła i grzeczna. — Ginny, to jest Meredith. — Podaję dziewczynie dłoń z przykrością zauważając, że nie dba o swoje paznokcie, chociaż ma całkiem kształtną płytkę.
  — Blaise dużo mi o tobie opowiadał — mówi całkiem miłym dla ucha głosem.
  — Mam nadzieję, że w samych superlatywach. — Uśmiecham się lekko.
  Już po chwili niezobowiązującej rozmowy, przepraszam ich i odchodzę w poszukiwaniu innego towarzystwa. Pozwolę jej cieszyć się nowymi doświadczeniami, bez mojego apatycznego nastawienia do jej osoby.
  Co jakiś czas widzę jak tańczy razem z Zabinim, jak całują się gdzieś na uboczu, jak wypijają kolejne kieliszki alkoholu. Są szczęśliwi i zakochani, a przynajmniej chłopak jest... Nie potrafię rozgryźć, czy ona czuje do niego to samo, co on do niej.
  Dracona nie ma.

***

  Wstaję chwiejnie z łóżka i wkładał na stopy pantofle, które wcześniej zrzuciłam tuż obok posłania. Nieznane mi dormitorium jest puste, oczywiście oprócz ciemnowłosego chłopaka wciąż śpiącego w łóżku.
  Starając się go nie dotknąć, a tym bardziej nie obudzić, zabieram z pościeli moje ubrania i zakładam je na siebie, aby bezpiecznie wrócić do swojego własnego pokoju i tam w spokoju dokończyć noc.
  — Mer... — mruczy chłopak zaspanym i lekko ochrypłym od snu głosem.
  Potem uchyla jedną powiekę i odsłania zamglone, niebieskie oczy.
  W odpowiedzi uśmiecham się do niego lekko i wychodzę na korytarz bez słowa. Nawet nie staram się przypomnieć sobie jego imienia.

***

  McGonagall ucisza Dracona i Crabbe'a, którzy jeszcze przed chwilą zażarcie się o coś kłócili.
  Odwracam się w drugą stronę i wracam do słuchania instruktora teleportacji, który właśnie tłumaczy nam podstawowe zasady nauczanej przez niego sztuki.
  Już po chwili, znów słyszę podniesione głosy chłopców, ale walczę ze sobą i nie odwracam się w tamtą stronę nawet o milimetr.
  — Ty i Goyle po prostu róbcie to, co wam powiedziałem i stójcie na straży — warczy głośniej, w którymś momencie blondyn.
  — Ja tam mówię swoim kumplom, co robię, jak chcę, żeby stali na straży — mówi złoty chłopiec, który stoi gdzieś za nimi.
Najwyraźniej musiał podsłuchiwać całą ich rozmowę. To takie typowe. Nie może zająć się czubkiem swojego krzywego nosa, tylko wtyka go w nie swoje sprawy.
  Malfoy odwraca się w jego stronę sięgając po różdżkę, ale opiekunowie domów szybko ich uspokajają.
  Tłumaczę sobie, że odwróciłam się w tamtą stronę, z powodu hałasu i rozgardiaszu jaki zrobili. Że to po prostu ciekawość. Ale tak naprawdę dobrze wiem, że każdy mój mięsień był gotowy do zatrzymania Dracona.
  Po kilku minutach zaczynamy pierwsze ćwiczenia, a ja, mimo że znam doskonale teorie, to nie potrafię odpowiednio się skupić i nie robię nawet najmniejszego kroczku w stronę sukcesu. Wszystko przez niego. Wszystko przez to, że wciąż siedzi mi bezwstydzie w głowie, a powinien dawno z niej wyleźć i zostawić mnie w spokoju.
  Przecież się otrząsnęłam. Przecież się z niego leczę, każdym chłopakiem z jakim wymieniam ślinę. Przecież o nim zapominam... Tylko dlaczego wciąż, gdy widzę jego postać, moje serce przyspiesza z nadziei, że pójdzie w moja stronę.
  Nawet po zakończonej lekcji, przypomina mi o swojej obecności, pośrednio, ale mimo wszystko przypomina. Zabini, nie może posiedzieć i porozmawiać ze mną, bo był już z nim umówiony. Bo to przecież też jego przyjaciel, a to, że ja z nim zerwałam, nie może wpłynąć na ich relacje.
  Odpuściłam i udałam się prosto do biblioteki, aby tam pozbierać myśli, a następnie zająć się czymś innym i całkowicie odciągnąć je od tematu Malfoya, który wygląda coraz gorzej. Powoli zmienia się w chodzącego trupa.

***

Den of snakes  [zakończone] Where stories live. Discover now