17.

4.1K 187 3
                                    

  Wyciągam twarz w stronę ciepłych promieni słońca, gdy nagle słyszę za sobą ciche kaszlnięcie. Leniwie odwracam głowę i spoglądam na Umbridge ze znudzeniem wypisanym na twarzy.
  — Tak, pani dyrektor? — pytam w końcu przerywając błogą ciszę.
  — Meredith, — uśmiecha się złośliwie. — czy mogłabym prosić cię do mojego gabinetu? — Jej ton głosu jest niepokojący. Mam wrażenie, że kobieta wie o czymś, o czym ja nie mam pojęcia.
  — Oczywiście. — Z gracją wstaję i zabieram swoją torbę, a następnie ruszam za szatynką.
  Kiedy w końcu docieramy do jej gabinetu, każe mi oddać różdżkę, mówiąc, że nie będzie mi potrzebna.
  — Na jakiej podstawie? — głośno protestuję, wciąż trzymając kawałek drewna w dłoniach. Nie dam się tak łatwo obezwładnić.
  — Expelliarmus! — rozkazuje słodkim tonem, a moja różdżka szybuje w górę i ląduje kilka metrów od moich stóp z głuchym trzaskiem, na całe szczęście, nie łamiąc się. — A teraz siadaj! — Wskazuje odpowiednie krzesło, a ja z wahaniem zajmuję miejsce. Dyrektorka zaczyna spacerować przede mną w tę i z powrotem. — Zapewne czytałaś zarządzenie na podstawie Dekretu Edukacyjnego Numer Dwadzieścia sześć?
  — Tak, pani dyrektor. Nauczyciele nie mogą rozmawiać z nami o niczym, co nie dotyczy lekcji... — nie kończę, ponieważ kobieta przerywa mi brutalnie.
  — Dokładnie! Widzisz jaką jesteś mądrą dziewczynką. — Przez moja głowę przelatuje wiązanka przekleństw. — A teraz odpowiesz mi na kilka pytań. — Chytry uśmieszek nie schodzi jej z twarzy.
  — To znaczy? — Jeśli moje przypuszczenia okażą się prawdą mam poważne kłopoty.
  — To znaczy, że mam oczy Wolker i widzę. — Powstrzymuję się przed prychnięciem. — Widzę, na przykład, jak rozmawiasz z profesorem Snape'em i jestem pewna, że wasze tematy nie dotyczą nauczanego przez niego przedmiotu, więc?
  — Przepraszam, ale muszę zaprzeczyć, profesor Snape udziela mi korepetycji z eliksirów...
  — Łżesz! — piszczy kobieta i uderza mnie w policzek z ogromną siłą.
  Zrywam się z miejsca i staję przed nią, wyprostowana, przewyższając ją o głowę.
  — Jak pani śmie! — krzyczę i sięgam po torbę chcąc, jak najszybciej opuścić jej gabinet, ale nie udaje mi się to ponieważ obrywam zaklęciem, które wbija mnie z powrotem, w krzesło i przywiązuje do niego.
  — O czym rozmawiałaś z Snape'em?! — Jej głos drży z emocji.
  — Już pani mówiłam, profesor Snape, udziela mi korepetycji! — warczę. — Niech sama go pani zapyta!
  — Gdybym mogła! — piszczy zdenerwowana. — Ale nie mogę, głupia dziewucho! — Łapię mnie za szczękę i mocno szarpie wywołując tym ból w okolicach karku. — A teraz grzecznie mi odpowiedz....
  — Nic pani nie powiem — cedzę każde słowo przez zęby, starając się nie wybuchnąć.
  — Rictusempra! — Tego się nie spodziewałam.
  Moje mięśnie zaczynają się mimowolnie kurczyć. Nie wiem co dzieje się wokół mnie. Przygryzam kilkakrotnie język i, i tak już rozciętą wargę, przez co czuję smak krwi w ustach. Sznury, które przytrzymują moje nadgarstki, boleśnie wbijają się w moją skórę, kiedy niekontrolowanie, wiję się na krześle.
  — I co teraz zrobisz? — Dociera do mnie głos ropuchy, gdy zaklęcie powoli przestaje działać.
  — O co pani chodzi?! — krzyczę w końcu. — Dlaczego tak pani na tym zależy?!
  — Twój ulubiony nauczyciel, powinien dawno wylecieć z tej szkoły z hukiem, a jedyne co go tu trzyma to poparcie Lucjusza i brak dowodów na jego niesubordynację. Więc, Moja Droga, z twoją pomocą znajdę kilka powodów, aby go wyrzucić. — Uśmiecha się wstrętnie. — Cru...— zaczyna z chytrym uśmieszkiem, jednak przerywa jej pukanie do drzwi.
 — Pani dyrektor, Irytek...— dochodzi do mnie głos Rona Weasleya.
  Jednak nie słucham dalej chłopaka, tylko staram się wyplątać nadgarstki z więzów i uciec stąd jak najdalej. Po chwili rozmowy z rudzielcem, Umbridge zamyka za sobą drzwi i zostawia mnie samą w gabinecie.
  Weasley nie mógł mnie zobaczyć. Nie dość, że siedzę po przeciwnej stronie drzwi, to jeszcze ropucha, swoim cielskiem, zasłoniła mu widok na gabinet.
  Nie wiem czy to dobrze czy źle. Z jednej strony nie sprowadzi pomocy, ale z drugiej, nie chcę, aby ktokolwiek się o tym dowiedział.
  W końcu udaje mi się oswobodzić jedną dłoni. Szybko rozplątuje sznury przy drugim nadgarstku i rzucam się po różdżkę.
  — Chłoszczyść! — mruczę w stronę fotela i po cichu wychodzę z gabinetu.
  Ruszam korytarzem w prawo, ale na drodze staje mi obrócona do mnie plecami Ginny Weasley. Co oni knują, pytam sama do siebie w myślach i chcę iść w drugą stronę, ale tam, dostrzegam blond czuprynę, Lovegood. Głowa zaczyna mi coraz mocniej pulsować, a to uczucie niezmiernie mnie irytuje.
Cóż będę musiała ominąć którąś z nich, mniej niebezpieczna wydaje się Luna więc, z wysoko podniesioną głową, ruszam w jej stronę, uprzednio ocierając krew z ust.
  Kurwa, czy to jakiś wielki żart, gdy tylko się obracam, widzę Pottera i Granger, wchodzących do gabinetu marnej podróbki Barbie.

***

  Zaraz po tym, jak mijam Lunę, siadam za zakrętem korytarza na kamiennej podłodze opierając pulsującą z bólu głowę o zimną ścianę.
  — Meredith? — Podnoszę wzrok i spoglądam w szare tęczówki Dracona, który patrzy na mnie z mieszanką emocji w oczach. — Na Merlina, co ci się stało?
  — Nic takiego...
  — Aniołku, ty krwawisz... — mruczy chłopka, ścierając z moich warg szkarłatny płyn, który znów się tam pojawił.
  — Co tu robisz? — Zmieniam temat, starając się odciągnąć jego uwagę od mojego stanu.
  — Umbridge kazała mi iść po Snape'a, dorwała Pottera i resztę, a teraz chce ich przesłuchać — mówi i jednocześnie pomaga mi wstać i zaczyna prowadzić mnie w kierunku lochów.
  — No tak, mogłam się domyślić... — mówię zirytowana. — Pójdę dalej sama, a ty biegnij po niego.

***

  Jednak nie poszłam dalej, wróciłam pod drzwi znienawidzonego pomieszczenia i słuchałam tego, co dzieje się w środku.
  Po chwili obok mnie pojawił się Snape razem z Draconem. Obydwoje piorunując mnie wzrokiem.
  Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach napięcia i ciszy, Snape sięga do klamki.
  — Och Severusie, już jesteś! — Dochodzi do mnie głos Dolores, gdy Snape bez słowa wchodzi do środka.
  Po krótkiej wymianie zdań, na temat Veritaserum, nietoperz uchyla drzwi chcąc wyjść, ale przeszkadza mu w tym krzyk Pottera.
  — Dopadł Łapę! Trzyma Łapę tam, gdzie to jest ukryte!
  Po chwili mężczyzna z zaciętą miną pojawia się przede mną.
  — Idioci, pewnie tam polezą — mruczy pod nosem jednocześnie pisząc coś na niewielkim skrawku papieru przy pomocy różdżki. — Idź do sowiarni i wyślij to do Lucjusza Malfoya, miejmy nadzieję, że posłucha — zwraca się do mnie głośniej.
  — Mogę wiedzieć co to jest?
  — Ostrzeżenie... — woła odchodząc korytarzem.

***

  Zaraz po tym jak wysłałam list zdyszana wpadam do otwartego gabinetu Dolores. W środku panuje zamieszania. Pansy ma rozwalony nos, a Goyle trzyma się za brzuch. w drzwiach potrąca mnie Longbottom z wielkim uśmiechem zadowolenia na ustach.
  — Draco? — pytam gdy widzę chłopaka stojącego kilka metrów ode mnie.
  O jego twarz obijają się nietoperze, pewnie oberwał zaklęciem, a teraz nie może sobie z nim poradzić.
  — Draco! — Tym razem mój głos jest pełen dezaprobaty.
  Pewnym ruchem macham różdżką i pozbywam się skutków klątwy.
  — Poradziłbym sobie... — mruczy wygładzając szatę.
  — Nie wątpię. A teraz, odprowadź mnie proszę do Dormitorium. —wyciągam w jego stronę   dłoń. — Jestem zmęczona.
  Skutecznie odciągam go od resztek Brygady Inkwizycyjnej i zabieram do siebie.

***

Den of snakes  [zakończone] Where stories live. Discover now