31.

3.5K 176 39
                                    

  Snape ulatuje przez okno w postaci tak bardzo przypominającej dementora, że aż przechodzą mnie dreszcze. Dokoła rozlegają się wiwaty. McGonagall zapala świece stojące na świecznikach i na kilka krótkich minut do zamku wraca dawna atmosfera. Na kilka zbyt krótkich minut...
  Flinch prowadzi uczniów mojego domu do lochów, bo jakaś idiotka musiała odezwać się nie proszona.
   Nigdzie nie ma Dracona, ani chociażby Blaisa. Zamieszanie sprawia, że nie mogę skupić myśli.
  Wyrywam się z szeregu i podchodzę do profesor McGonagall, która szykuje się do wyjścia przed zamek.
  — Proszę pani, proszę pozwolić mi zostać! — wołam do niej w nadziei, że zwolni kroku.
  Robi to. Odwraca się do mnie i mierzy mnie zimnym spojrzeniem.
  — Proszę mi powiedzieć, dlaczego miałabym to zrobić? — Po tych słowach, wraca do poprzedniego tempa kroków, ale teraz bez trudu jej dorównuje.
  — Dobrze pani wie, jakie mam oceny i jak dobrą czarownicą jestem — staram się tłumaczyć jak najszybciej.
  — Wiem również jakie stosunki łączą panią, panno Wolker, z panem Malfoyem — wypowiada jego nazwisko jakby smakowało zgniłym jajem.
  — Nie jestem taka jak on. Nie służę Voldemortowi. Mogę się pani przydać. — I jemu, ale żeby to zrobić muszę być wolna.
  Kobieta jeszcze raz lustruje mnie wzrokiem, aż w końcu dochodzi do wniosku, że jednak mogę być użyteczna i że w tym momencie nie może przebierać w sojusznikach. Kiwa mi głową wyrażając swoje pozwolenie.

***

  — Meredith! — Jego głos jest pełen sama nie wiem czego. — Meredith — mówi, podbiegając do mnie, razem z Goylem i Zabinim u boku. — Idziemy do Pokoju Życzeń, nie możemy pozwolić, żeby Pottera dostał tiarę — tłumaczy szybko, a potem całuje mnie namiętnie, mocno, z pragnieniem.
  — Możecie... — odpowiadam tylko i obserwuję jak z wyciągniętymi w gotowości różdżkami oddalają się ode mnie.
  Widzę jeszcze krzywy uśmiech Zabiniego, który posyła mi zanim skręcą w jeden z korytarzy.   Wydycham szybko powietrze i ruszam w przeciwną stronę.
  Tarcza nad zamkiem puściła. Słychać odgłos wybuchu mostu, który prowadził do zamku. Walka trwa.
  Wbiegam szybko do sali wejściowej i przeskakuje wielką górę gruzu, która powstała w wyniku jednego ze zbyt wielu wybuchów. Szybko ogarniam wzrokiem otoczenie. Przede mną widzę czarną szatę śmierciożercy, który zaczyna odwracać się w moja stronę.
  — Confundus! — wołam, a napastnik zamiera. — Confringo! — dorzucam, już ciszej.
   Ze śmierciożercy zostaje kupka prochu.
  Po chwili czuję, jak w moją stronę leci inne zaklęcie. Szybko bronię się tarczą, ale mój przeciwnik, ciemnowłosa kobieta z orlim nosem, jest szybka. Bardzo szybka. Atakuje zacięcie i bez chwili wytchnienia. Szybkimi ruchami odpieram jej zaklęcia, wyczekując chwili, aż będę mogła zaatakować. Dopiero, gdy wybucha za nią ściana, na chwilę zaprzestaje ataku, co daje mi wyczekiwane sekundy. Szybko rzucam prostą drętwotę, a potem expulso, które sprawia, że jej kręgosłup roztrzaskuje się na ścianie...

***

  — Goyle nie żyje — mówi tylko Dracon, gdy staje za moimi plecami, na jednym z korytarzy pierwszego piętra. — Zginął w Pokoju Życzeń — tłumaczy pomiędzy rzucanymi zaklęciami.
  Nie udało im się powstrzymać Pottera. Za to ten, uratował im życie. A teraz Dracon walczy po jego stronie, po mojej stronie.
  Śmierć Goyla nawet mnie nie dotyka. Może powinnam coś poczuć. Powinnam chociaż na chwile zamrzeć. Powinnam poczuć szpileczkę, która wbija mi się w serce. Ale nie czuję nic. Wiedzę tylko martwe ciała na podłodze. Wiedzę błyski zielonego światła. Słyszę przeraźliwe krzyki rannych. Ale skupiam się właściwie tylko na głosie Dracona, który wypowiada zaklęcia. Jeśli zaczęła bym myśleć o tym, co mnie otacza, a nie o walce ze Śmierciożercami, już dawno leżała bym tu martwa.
  Macham różdżką. Wampir wpijający się w szyję niewinnego chłopca, chłopca który miał przed sobą wszystko, pada martwy. W ostatniej chwili świadomości, potwór posyła mi straszliwy uśmiech zakrwawionych zębów.
  Wypowiadam wyuczone słowa. Wryte na zawsze w pamięci formuły zaklęć. To tyle co mogę zrobić, mówić słowa i próbować nie myśleć o śmierci, która biega z ogromną kosą i ścina głowy wszystkim. Tak po prostu, wszystkim.

Den of snakes  [zakończone] Where stories live. Discover now