26.

3.1K 145 9
                                    

- Nawet nie próbuj protestować. Idziemy i koniec - mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu i ciągnę Blaise'a za dłoń w stronę wyjścia z lochów Slytherinu.
- Meredith, przecież ty nawet nie lubisz quidditcha. Poza tym Gryfindor, Hufflepuff. Będzie strasznie... - jęczy chłopak, ale mimo to grzecznie idzie u mojego boku.
- Uwierz mi będzie całkiem ciekawie. Nie zgadniesz kto zastępuje Lee. - Uśmiecham się chytrze.
- Ja?! - pyta z sarkastycznie rozradowanym wyrazem twarzy.
- Nie, Luna Lovegood! - mówię z największym entuzjazmem na jaki mnie stać w obecnej chwili.
- Dobra, jednak może być ciekawie. - W końcu przewraca oczami i chyba mi ustępuje.
Nie chodzi tylko o to, kto komentuje, ale o niego i jego zły humor. Jest strasznie przygnębiony i prawie wcale nie żartuje. Jego dziwny i nie stały związek z Ginny zaczyna się powoli rozpadać, a przynajmniej przechodzi kryzys, a ja się o niego martwię, bo jest moim przyjacielem i poczuwam się do odpowiedzialności, aby o niego choć trochę zadbać.
Po chwili wędruwki korytarzem naszym oczom ukazuje się Dracon w towarzystwie dwóch dziewczynek wyglądających na najwyżej trzynaście lat.
Chłopak wygląda coraz gorzej, ma podpuchnięte oczy i cerę w niezdrowym kolorze. Gdy na niego patrzę czuję szpilki wbijające się w moje serce. Serce które powinno być na niego nieczułe.
- Cześć, Crabbe! Hej, Goyle! - Uśmiecham się lekko z odpowiednią dozą wyższości do chłopców pod działaniem eliksiru wielosokowego.
W odpowiedzi dziewczynki kiwają naburmuszonymi głowami i odchodzą za unikającym mojego wzroku Draconem.
- Jesteś dla niego okropna...
- Nieprawda - mówię cicho, ale szybko się reflektuję i od nowa zabieram się za poprawianie humoru nieszczęśliwie zakochanego.
Wolę skupiać się na problemach innych ludzi niż swoich. Czy to źle?

***

- Znowu się pan na nim wyżywał - mówię patrząc na Snape'a.
- Panno Wolker proszę mnie nie pouczać - opowiada przemęczony nauczyciel.
Ostatnio ma strasznie dużo na głowie, a z tego co udało mi się wywnioskować spomiędzy jego słów, jego zadanie podwójnego agenta jest teraz szalenie niebezpieczne. Do tego Malfoy wcale nie ułatwia mu sprawy, mając go wciąż za przeciwnika, a nie sprzymierzeńca, którym tak naprawdę jest.
- Oczywiście. Udało się panu znaleźć ten eliksir wielosokowy? - postanawiam zmienić temat i nie narażać się profesorowi.
- Tak, ale wydaje mi się, że nie w całości. Dracon, pewnie nosi jakąś cześć przy sobie, lub ma zapasy poukrywane w różnych miejscach - tłumaczy mężczyzna i bierze ostatni łyk herbaty.
- A możliwe trucizny i tym podobne? - Dyrektor poprosił go, aby przeszukał swój Dom pod kątem takich specyfików bo, najwyraźniej podejrzewa skąd pochodził naszyjnik, który trafił w ręce Bell i miód, który znokautował Rona.
- Nie, niestety. Może ty coś widziałaś?
- Powiedziałam panu o wszystkim o czym wiedziałam. - Kręcę głową i również kończę swoją herbatę.
- w takim razie pwodzenia na egzaminie z teleportacji. Mam nadzieję, że dobrze Ci idzie? - pyta, odkładając filiżanki na bok, a potem wypowiada zaklęcie, które ma je umyć.
- Tak, już całkiem nieźle. Na ostatniej lekcji każda moja próba była udana, więc nie powinnam mieć większych trudności na egzaminie. - Uśmiecham się i zabieram torbę z ziemi, aby w końcu pożegnać się z profesorem i opuścić jego duszny i ciemny gabinet.

***

- Nie wiem, co zrobiłam źle - jęczy Ashly z głową na moich kolanach.
Delikatnie przeczesuję jej kosmyki palcami i staram się nie przeszkadzać w jej monologu, który najwyraźniej dobiegł już końca.
Ashly, płacze i płacze, nad swoim nieszczęściem. Nad jego nikczemnością, Nad swoją bezradnością i nad jego urodą.
Skończyła się wielka miłość między nią a Adrianem.
Czyżby ten rok był końcem wszystkiego?
- Och, nie przejmuj się. Będzie jeszcze wielu - mruczy Dafne i bierze łyk ze swojego kieliszka pełnego wina skrzatów, a potem uśmiecha się miło i odrobinę krzywo do dziewczyny.
Na tyle miło na ile potrafi uśmiechnąć się Ślizgonka.
- Nie przejmuj się, będzie jeszcze wielu... - mruczy Cynthia powtarzając słowa poprzedniczki.
- Ja wiem, ale teraz mnie boli i nie chcę żeby bolało! - piszczy szatynka i uderza swoją pulchną piąstką w materac z całą stanowczością na jaką ją stać w tym momencie całkowitego rozpadu emocjonalnego.
- Ciii... - szepczę delikatnie i wracam do głaskania jej włosów.
Gdy Ashly już nie ma czym płakać, a całe towarzystwo jest już pijane, szatynka usypia, a ja powoli wymykam się z pokoju, na spacer po zamku. Chcę poczuć jego chłód na skórze.

***

Den of snakes  [zakończone] Where stories live. Discover now