3.

10.5K 335 69
                                    

- Wolker - słyszę głos profesora Snape'a, gdy szykuję się do wyjścia z klasy. - Możesz zostać chwilę po lekcji? Chcę z tobą porozmawiać - mówi, więc czekam, aż wszyscy uczniowi wyjdą i podchodzę do biurka nauczyciela.
- Tak, profesorze? - zaczynam grzecznym tonem.
- Mam nadzieję, że wiesz na co się piszesz? - odpowiada pytaniem na pytanie zaskakując mnie na tyle, abym zmarszczyła świeżo wyregulowane brwi.
- Obawiam się, że nie rozumiem, o co panu chodzi - mówię kręcąc delikatnie głową.
- Chodzi mi o Ciebie i Dracona - rzuca odrobinę zirytowanym tonem. - O wasz za pewne szalenie niedojrzały, ale jednak związek
- Tak, - robię krótką przerwę spoglądając na niego tak dojrzałe jak tylko potrafię - doskonale wiem, na co się piszę. Chyba nie uważa mnie pan za idiotkę? - Staram się panować nad swoim głosem i postawą, ale skąd on właściwie wie, że jestem z Draco?
Oczywiście, że zdaję sobie sprawę z tego, co robię. Spotykam się z chłopakiem o najgorszej reputacji w szkole. Cała jego rodzina, z drobnymi wyjątkami, to Śmierciożercy. On też pewnie niedługo do nich dołączy, z własnej woli lub pod przymusem. To chłopak, który nie jest stworzony do miłości, jest porywczy i nieobliczalny, ale po prostu nie potrafię przestać o nim myśleć i choć na razie nie mam pojęcia co będzie dalej, pasuje mi tak jak jest.
- Oczywiście, że nie mam Cię za idiotkę i rozumiem, że masz zamiar w to brnąć. - Snape kiwa głową. - W takim razie mam dla Ciebie pewną propozycję, a mianowicie dodatkowe korepetycje. Jesteś zdolna, pojętna i masz odpowiedni  charakter, żeby coś osiągnąć, a w towarzystwie członka takiej rodziny jaką są Malfoyowie, zapewnie zajmiesz w przyszłości jakąś pozycję. Więc uważam że powinnaś nauczyć się jak najwięcej, przynajmniej puki tu jesteś - mówi z nieodgadnionym wyrazem twarzy, lekko zbijając mnie z tropu tą nagłą zmianą tematu.
- Och, dobrze, ale w takim razie jak miałyby wyglądać te korepetycje? - staram się nie brzmieć na zbyt zaskoczoną, mimo że właśnie tak się czuję. Nie wiem, co myśleć o tej propozycji, jest wielką szansą, ale czy potrzebuję takiego wyróżnienia?
- Pomógł bym Ci, stać się wielką czarownicą, z łaski serca - robi krzywy i ironiczny wyraz twarzy. - A więc?
- Oczywiście - mówię tylko i uśmiecham się blado. Życie nauczyło mnie wykorzystać sytuację, a taka propozycja może się już nie zdarzyć.
- Więc widzimy się w środę. - Podaje mi rękę i prawie od razu wraca do notatek na biurku, nie wyjaśniając mi nic więcej.
- Dobrze, do widzenia. - Kłaniam się lekko, ale odpowiada mi cisza.

***

Dziś ma odbyć się druga konkurencja Turnieju Trójmagicznego. Umówiłam się z Draconem na błoniach, ponieważ musiałam jeszcze wrócić do gabinetu profesora Snape'a po notatki, które tam zostawiłam. W tej chwili, nauczyciel, przerabia ze mną podręcznik do Obrony Przed Czarną Magią z piątej klasy i ćwiczy dodatkowe, poza programowe receptury eliksirów. Wciąż nie znam powodu dla którego spotkało mnie taki wyróżnienie, ale powoli zaczynam podejrzewać, że ten czyn nie jest do końca altruistyczny. A właściwie być tego pewną. Myślę, że mam być kimś w stylu Pottera dla Dumbledora, drobnym narzędziem, które wie co dzieje się w szkole, może wykonać pewne zadania i podnieść ilość punktów zdobywanych przez mój dom dzięki moim wzorowym oceną. Cóż, nie przeszkadza mi to. Co prawda nigdy nie będę nawet w ułamku procenta tak popularna i podziwiana jak Potter, ale mądrzejsza od niego już mogę być. A swoją drogą chyba wolę mieć trochę więcej cienia głową, niż złoty chłopiec.
Kiedy tylko opuszczam ciepłe mury zamku, czuję na swoim ciele styczniowy chłód, mimo czarnego płaszczyka i zielono-białego szalik Slytherinu. Pluję sobie w brodę, że zapomniałam o czapce i teraz marzną mi uszy.
Widzę Dracona kilka metrów ode mnie. Stoi razem z Goylem i Zabinim nad jakimś pierwszakiem z Ravenclawu. Spoglądam na przerażonego chłopca, do którego Smok coś mówi i postanawiam się nad nim zlitować. Ma takie duże oczka, że aż żal widzieć w nich tyle lęku.
- Może znalazłbyś sobie godniejszego przeciwnika? -pytam Malfoya stając za jego plecami.
- Meredith! - mówi Draco odwracając się do mnie z uśmiechem zapominając o podlotku.
- Jestem. - Uśmiecham się do niego i kiwam ręką za jego plecami na tę małą szlamę aby zmykał.
- Stęskniłem się - mówi chłopak przyciągając mnie do siebie i składając na moich ustach rozgrzewający pocałunek.
  Kilkanaście minut później siedzę już na trybunach trzymając Dracona za rękę i czekałam na jakikolwiek ruch w jeziorze, ale na razie, tafla wody pozostaje spokojna.
- No dalej! - słyszę jak mruczy Malfoy, więc uśmiecham się do niego uspokajająco.
- Co, tak bardzo stęskniłeś się za Potterem? - pytam, a on prycha w odpowiedzi. Dobrze wiem, że chłopak w duchu ma nadzieje, że bliznowaty nigdy nie wypłynie na powierzchnię.
Wiem też, że jego nienawiść nie bierze się z zazdrości, lub odrzucenia w dzieciństwie. No może trochę, ale w głównej mierze on taki po prostu jest, został wychowany w nienawiści. Od dziecka wpajano mu, że wybraniec jest jego wrogiem i nikt tego nie cofnie. Ja, co najwyżej, mogę pilnować go, żeby nie zatracał się w tej złości za bardzo.

***

- Skup się panno Wolker - mówi profesor, dziwnie spokojnym głosem. - Dalej! - tym razem warczy, gdy po raz trzeci nie udaję mi się rzucić klątwy na małą skrzyneczkę, tak aby raziła prądem, każdą osobę, która jej dotknie.
- Cholera... - mruczę zirytowana.
- Wyrażaj się, Meredith! - krzyczy i płynnym ruchem różdżki zdejmuję mój nieudolny urok z niewielkiego przedmiotu. - Jeszcze raz. - Jego głos jest już spokojniejszy, a ja po raz czwarty wypowiadam te same słowa składające się na zaklęcie.
- I jeszcze raz! - rozkazuje mężczyzna.

***

- Ten człowiek mnie wykończyć... - jenczę sama do siebie wychodząc z klasy na zatłoczony korytarz.
Postanawiam coś zjeść, więc kieruję się w stronę Wielkiej Sali, gdzie mam nadzieję jeszcze czeka na mnie kolacja.
- Hej! - witam się z Lorą, która chodzi ze mną na wróżbiarstwo, gdy siadam przy długim i zapełnionym jedzeniem stole.
- O Meredith! - Dziewczyna wydaje się być zaskoczona moim widokiem.- Myślałam, że jesteś z Draco, szukał Cię - mówi z cichą satysfakcją w głosie.  Cieszyłaby się, całym sercem, gdyby Draco ze mną zerwał, albo gdybym ja zerwała z nim. Chodź pewnie przy tej pierwszej możliwości wygrałaby więcej pieniędzy. Ale ja nawet nie jestem na nią o to zła, jest Ślizgonką, taka jest jej natura. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że ludzie z mojego Domu nie pałają do siebie miłością, ale nieszczególnie mi to przeszkadza, przecież jestem jedną z nich.
- Zajrzę do niego za chwilę. - Uśmiecham się kącikiem ust trochę zbyt słodko a potem unosząc brew wkładam sobie do ust ociekający dżemem kawałek naleśnika.

***

- Cynthia! - krzyczę zdenerwowana na dziewczynę siedzącą w jednym z foteli w salonie. - Sally potargała moją ulubioną bluzkę!
Gdy wróciłam dziś po zajęciach do dormitorium zobaczyłam szarą kotkę, która w najlepsze bawiła się strzępkami mojej ślicznej, błękitnej koszuli. Dawno się tak nie zdenerwowałam.
- Co ja na to poradzę? - odpowiada zirytowanym głosem szatynka, nawet nie podnosząc na mnie wzroku.
- To twój kot, masz go pilnować! - wrzeszczę, wściekła na współlokatorkę.
- Ta koszula i tak była ohydna - mówi z wrednym uśmieszkiem na ustach, gdy już mam odchodzić.
Na te słowa, puszczają mi nerwy. Odwracam się do dziewczyny i celuję w nią różdżką.
- Jak śmiesz?! - Patrzę na nią z nienawiścią i napinam wszystkie mięśnie w moim ciele, tak że aż czuję jak pulsują z nieokiełznanej wśviekłości. - Depulso! - krzyczę i obserwuję jak szatynka uderza w wilgotną, kamienną ścianę, a potem osuwa się nieprzytomna na podłogę.
Powoli się uspokajam. Rozluźniam. Zaczunam na nowo oddychać. Jestem z siebie zadowolona. Naprawdę kochałam tamtą koszulę, a teraz nie dało bu się jej już uratować. Należało się tej małej suce, powinna być bardziej odpowiedzialna i pilnować swojego kota. A jeśli już jest na to za głupia, to przyjemniej nie paplać i nie pogrążać się jeszcze bardziej.
- Meredith, do mojego gabinetu! - słyszę za sobą krzyk Snape'a, który pojawia się w pomieszczeniu niewiadomo skąd. - Ty, - wskazuje na jakiegoś pierwszaka niedaleko nas. - idź po panią Pomfrey! - Widzę jak mężczyzna podchodzi do bezwładnego ciała Cynthii.
- Należało jej się - syczę tak, aby mnie nie usłyszał i odchodzę w stronę gabinetu nietoperza.

***

  - Czy ty w ogóle panujesz nad emocjami?! Potrafisz się kontrolować, wiesz co niosą za sobą takie napady? Czy w całym swoim rozstrzelaniu i nagłym zachłyśnięciu się  swoją mogą pozycją nie potrafisz tego dostrzec?! A więc twoja  pozycja jest niczym, opiera się na byciu dziewczyna Malfoya i to tyle, koniec śpiewki! - krzyczy Snape chodząc w tę i z powrotem po ciasnym pomieszczeniu. - I ty w dodatku mówisz mi że chcesz nad nim zapanować? - prycha z udawanym śmiechem. - Z tego co widzę nie panujesz nawet nad sobą - kontynuuje trwający, już dobre dziesięć minut, wykład.
- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy - mówię cicho. Już dawno uspokoiłam się i teraz zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego co zrobiłam.
- Minus pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu! - krzyczy. - Musisz się nauczyć, że za twoje błędy odpowiedzą też inni. - Jego głos powoli wraca do normalnego tonu.
- Rozumiem - mówię spokojnie zła na samą siebie.
- Napijesz się herbaty? - pyta, po chwili, podchodząc do małego, żeliwnego czajnika.
- Z chęcią - odpowiadam kiwając głową, a po kilku sekundach przyjmuję małą filiżankę z parującym naparem.

***

Den of snakes  [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz