28.

3.4K 123 1
                                    

  Powoli opuszczam różdżkę i przyglądam się, jak Draco otwiera rzeźbione drzwi szafy i umieszcza na jej dnie zielone jabłko. Następnie spogląda na mnie, z konsternacją w swoich stalowych tęczówkach, a potem zamyka drzwiczki i szepcze zaklęcie.
  Czekamy w bezruchu, aż coś się wydarzy. A, gdy w końcu nachodzi odpowiedni moment, Draco z lekko drżącymi dłońmi, otwiera szafkę zniknięć i podnosi leżący na jej dnie owoc. Druga strona jabłka jest nadgryziona.
  Udało się. .
  — Meredith, jesteś genialna! — woła i odkłada jabłko na bok.
  Potem podbiega do mnie i składa na moich ustach szybiki pocałunek.
  Nie potrafię dzielić jego entuzjazmu. Z jednej strony nareszcie koniec tej ciągłej niepewności i stresu, ale następnym krokiem jest morderstwo...
  Odganiam te myśli od siebie i uśmiecham się do niego z dumą i zadowoleniem. Szybko prostuję plecy, i obserwuje jak wydaje z siebie okrzyk radości i ulgi.
  Nagle do moich uszu dociera dźwięk otwieranych drzwi.
  Ktoś tu wszedł.
  Patrzę na chłopaka, który również usłyszał ten dźwięk.
  Jednocześnie łapiemy mocniej różdżki i posyłamy zaklęcia niewerbalne w stronę profesor Trelawney.

***

  W całym zamku panuje straszne zamieszanie. Słychać krzyki. Dookoła latają różnokolorowe iskry zaklęć. Ktoś broczy krwią. Słychać przerażający śmiech Bellatrix i nagle zbiegają po schodach. Najpierw śmierciożercy, a potem Draco ciągnięty przez Snape'a. Wymieniam z nim szybkie spojrzenia ze swojej kryjówki, gdzie stoję, między jakimś nic nieznaczącym posągiem a ścianą. Obserwuję jak wchodzą do wielkiej Sali.
  Bella chce się zabawić - stwierdzam sucho w myślach.
  Gdy tylko tracę ich z pola widzenia, rzucam się w zawieruchę walki. Mimo że już się prawie kończy. Większość śmierciożerców leży powalona na ziemi, albo umyka z zamku. Kilku uczniów ma bardziej lub mniej poważne razy, a jeden lub dwoje leży uderzonych drętwotą.
  Rzucam to samo zaklęcie na uciekającego śmierciożercę i pomagam wynosić rannych.

***

  Pochowano Dumbledore'a w ciszy i spokoju.
  Rok szkolny skończył się na samotnej żałobie.
  Po tym wszystkim, co się stało szybko wróciłam do mieszkania, a kilka dni później, przyjechała po mnie babcia, aby zabrać mnie na wakacje do Włoch. Według niej najbezpieczniejszego miejsca na ziemi.
  Spędzam ciche i upalne dni na rozmowach z Ettore i jego chłopakiem. Czasem wychodzę z moim dziadkiem do biblioteki lub na deser do pobliskiej lodziarni. Zdarza się, że spędzam całe popołudnia w towarzystwie babci, która pomimo swojej dystynkcji i wrodzonego sposoby bycia prawdziwej damy, jest rodowitą włoszką: głośną, radosną, uwielbiająca mówić mieszkanką morza śródziemnego.
  Listy, które wymieniam z Draconem są krótkie, zwarte i bez zbędnych ozdobników w postaci wyznań miłości, zapewnień o wierności, czy innych, bezwartościowych w tych czasach, słów.
  W krótkich zdaniach relacjonuje mi, jak po raz kolejny na jego oczach torturowano mugolaka. Jak po raz kolejny brał udział w jakiejś walce. Jak po raz kolejny Bellatrix straciła nad sobą panowanie i zabiła kilkanaście skrzatów domowych na wymyślnie okrutne sposoby.

***

 Pewnego parnego sierpniowego popołudnia w drzwiach willi dziadków w końcu zjawia się mój Draco. Mógł wyjechać, podczas nieobecności jego ojca i Bellatrixe, którzy stanowili obstawę Voldemorta, gdy ten pojechał załatwić ważne wsparcie, gdzieś w Indiach.
  Od razu rzucam mu się na szyję wdychając woń, która na zawsze zostanie w moim umyśle podpisana jego imieniem i nazwiskiem.
  — Dzień dobry aniołku. — Uśmiecha się do mnie krzywo i mruga szelmowsko.
  — Jak długo możesz zostać? — pytam wypuszczając go z ramion.
  — Do jutra — odpowiada zwięźle.
  Spoglądam w jego szare oczy z czułością. Zapisuje w pamięci każdą plamkę na jego tęczówkach. Po prostu napawam się tym, że mogę na niego patrzeć.
  Moje obserwacje przerywa jednak nadejście skrzata domowego.
  — Pani babcia każe panience przyprowadzić gościa, kimkolwiek jest, do salonu — melduje niewielka i pomarszczona istota zatrzymując się u moich stóp.
  — Oczywiście — odpowiadam jej szybko, a ona ucieka w swoją stronę.
  Spoglądam na niego przelotnie. Jest ubrany w białą koszulę i ciemne sztruksy. Przez ramie ma przewieszoną marynarkę. Wygląda odpowiednio do rozmowy z moją babcią. O tym na jaki stres jest narażony świadczy odrobinę bardziej blada cera i lekkie cienie pod oczami. Dziękuję Merlinowi, że nic więcej.
  — Idziemy? — pytam i wyciągam do niego dłoń, którą szybko chwyta swoimi długimi i chłodnymi palcami, a potem w drugą rękę łapie niewielką czarną walizkę, którą oparł o murek obok wejścia, gdy się ze mną witał.
  W ten sposób wchodzimy do chłodniejszego korytarza wielkiego domu i idziemy w stronę salonu.
  — Babciu, chciałabym przedstawić Ci Dracona. — Uśmiecham się do kobiety, siedzącej w fotelu i cicho palącej papierosa przez długą lufkę.
  Babcia również iśmiecha się swoimi ustami, jak zawsze pomalowanymi na czerwono i wyciąga w jego stronę wypielęgnowaną dłoń.

Den of snakes  [zakończone] Where stories live. Discover now