6.

6.9K 284 25
                                    

  — Gotowa? — pyta Dracon zaglądając do mojego dormitorium po południu.
  — Jasne. — Uśmiecham się łapiąc jego dłoń.
  Uwielbiam trzymać jego chłodne palce w swoich, jest wtedy mój, mi wtedy zabawnie naiwne wrażenie, że do mnie należy.
  Kilka dni po jego przeprosinach zaprosił mnie na ostatnie zadanie Turnieju Trójmagicznego, więc teraz idziemy je oglądać. Chyba można nazwać to randką, a ta myśl sprawia, że w moim brzuchu odzywa się dziwne uczucie, tak jakby ktoś łaskotał mnie po narządach wewnętrznych.
  Zastanawiałam się nad założeniem płaszcza bo, mimo że mam na sobie niezwykle ciepłe jeansy i zielony, wełniany sweter boję się że mogę zmarznąć. Koniec końców widząc Draco ubranego w ciemne sztruksy i czarną marynarkę z tego samego materiału oraz gruby, granatowy golf, stwierdzam, że jednak zostawię płaszcz w szafie. Powinnam dać radę bez niego.
  Dostrzegam też, że kiedy chłopak ubiera się w ten sposób wygląda niezwykle poważnie i dorośle, a mi to cholernie imponuję.
  Gdy wreszcie docieramy na arenę, zajmujemy miejsca na trybunach przy mecie labiryntu i czekamy na rozwój wydarzeń.

***

  — Panno Wolker?! — Przed naszą trybuną stoi Snape i kiwa dłonią w moją stronę, chcąc przywołać mnie do siebie.
  — Zaraz wracam. — rzucam do Draco i zwracam mu jego marynarkę, którą oddał mi chwilę wcześniej.
  — Jasne. — Uśmiecha się krzywo i po chwili wyszarpuje lornetkę jakiegoś młodszego gryfona siedzącego obok, który piszczy zdenerwowany.
  — Zaraz Ci ją odda — wołam do dzieciaka zbiegając po schodach w stronę nauczyciela. — Tak profesorze?
  — Biegnij do mojego gabinetu po zestaw eliksirów leczniczych i zawołaj panią Pomfrey, powinna być z profesorem Moodym przy wejściu. Coś się musiało stać... — mruczy, patrząc podejrzliwie na labirynt.
  — Oczywiście. — odpowiadam ruszając szybkim krokiem w stronę zamku.
  — Na fotelu leży mój płaszcz, załóż go! — Słyszę jeszcze na odchodnym i uśmiecham się do siebie. To nieprawda, że Snape jest niemiły i brakuje mu empatii. To człowiek, który kryje się za skorupą pozorów ,,tego złego", ale tak naprawdę, jest wrażliwy na innych jak mało kto. Po prostu świat nauczył go, nie pokazywać tej strony swojej natury. I może bardzo dobrze.

***

  — Proszę — podaję profesorowi małą skrzyneczkę. — Pani Pomfrey już idzie. — mówię otulając się szczelniej czarną tkaniną.
  — Wracaj do Dracona.
Uśmiecham się lekko i zaczynam wspinaczkę na trybuny.
  — Jestem! — rzucam siadając obok chłopaka.
  — Wszystko w porządku? — pyta patrząc na mnie przelotnie.
  — Tak, Snape prosił mnie abym przyniosła mu kilka rzeczy, to nic takiego. — Zbywam te słowa machnięciem dłoni.
  — Aha — rzuca tylko, bo nagle, tuż przed nami, pojawiają się dwie postacie.
  Momentalnie zaczyna grać wesoła muzyka, ludzie krzyczą i wiwatują. Chłopcy zostają otoczeni przez tłum, zasłaniając mi widok, którego nie zapomnę do końca życia.
  Gdy tylko ich zobaczyłam, moje usta szeroko się otworzyły, a w oczach staneły łzy przerażenia, które nie chcą zniknąć.
  — Cholerny Potter! — ryczy Draco uderzając pięścią w oparcie ławki przed nami.
  — Draco... — wyrzucam w końcu z siebie zamykając usta i odzyskując oddech. — Cedric jest martwy.... — szepczę, a w powietrzu rozlega się przeraźliwy krzyk rodzica, który stracił dziecko.
   Ten dźwięk pozostanie w mojej głowie już na zawsze.

***

  Wszędzie biegają ludzie, ktoś co chwile krzyczy, jakieś dziewczynki zanoszą się łzami. To zaskakujące, ile emocji wzbudza jedna śmierć. A co bardziej fascynujące, ludzie zachowują się podobnie niezależnie od ilości trupów, może to być jedno albo tysiąc unicestwionych istnień, a oni reagują prawie tak samo...
  Ilość gwaru mnie przytłacza. Postanawiam odejść kawałek od największego zbiegowiska i dostrzegam Moody'ego, który ciągnie Pottera do swojego gabinet.
  Coś jest nie tak... Mężczyzna ma szaleńczy błysk w oku, gdy rozgląda się podejrzliwie dookoła i dziwnie oblizuje usta.
  Patrzę, jeszcze chwilę, na tą podejrzaną scenę i postanawiam powiadomić o tym Snape'a. Coś mi tu nie pasuje.
  — Profesorze! — jak najszybciej wbiegam do jego gabinetu zdyszana, gdzie mężczyzna stoi z podwiniętymi rękawami oparty o blat dużego biurka.
  Ma opuszczoną głowę i przygarbione plecy. Pierwszy raz widzę go w takim stanie, jest przytłoczony, czymś o czym nie wiem, choć to na pewno ogromny ciężar.
  — Profesor Moody dziwnie się zachowywał i zamkną się z Potterem w swoim gabinecie. — Na te słowa nauczyciel szybko się prostuję i naciąga rękawy na przedramiona, ale zauważyłam czarny i delikatnie poruszający się Mroczny Znak.
A więc to prawda.
  — Na pewno? — Patrzy na mnie z powagą.
  — Mam dziwne przeczucie. — mówię tylko mając nadzieję, że to wystarczy, ponieważ nie jestem w stanie wydusić z siebie nic więcej.
  — Sprawdzę to — rzuca mijając mnie w drzwiach. — A ty idź do Draco, bardziej Cię teraz potrzebuję — mruczy jeszcze z korytarza.

***

Den of snakes  [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz