10.

6.1K 256 7
                                    

  Jest chłodny, wrześniowy poranek, gdy siedzę na schodach prowadzących do klasy wróżbiarstwa razem z Cynthią czekając na lekcje, na które nie mam najmniejszej ochoty iść.
  — Czy tylko mnie denerwuję ta ropucha Dolores? — Dziewczyna robi cudzysłów z palców przy przed ostatnim słowie.
  — Nie, wydaje mi się, że jest taka nieznośna, że nawet samą siebie doprowadza do szału.
  — Taaa, albo po prostu jest suką...
  — Panno Wolker, mogłabym prosić panią do mojego gabinetu? — Głos ,,ropuchy" rozbrzmiewa tuż za naszymi plecami.
Ciekawe ile z naszej rozmowy usłyszała. Mam cichą nadzieję, że wszystko.
  — Oczywiście — odpowiadam, a mój głos można by określić wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie znalazłyby się wśród nich: miły, przyjazny, szczęśliwy.
  — Kurwa... — szepcze Cynthia, gdy ruszam za kobietą, w cukierkowym kompleciku, w stronę jej gabinetu.

***

  Pokój jest przestronny, ale przytłaczający. Ta marna podróbka Barbie, pomalowała na różowo nawet ceglane mury zamku. Jestem ciekawa, kto się tego pozbędzie, gdy ta kobieta w końcu nas opuści.
  — Chciałabym z tobą porozmawiać Mer. — Jej uśmiech jest tak nieszczery, że aż zbiera mi się na mdłości. Podobne uczucia towarzyszą mi za każdym razem, gdy biorę wdech i czuję te ohydne, przesłodzone perfumy.
  — Meredith — poprawiam ją. Naprawdę nie lubię gdy ktoś zdrabnia moje imię. Może robić to tylko moja mama i osoby, które lubię, a ta kobieta na pewno nie znalazłaby się w tym gronie.
  — A więc, Meredith, jak za pewne wiesz, oprócz nauki Obrony Przed Czarną Magią, jestem tutaj także inspektorem. — Mruga do mnie. — To zadanie zleciło mi Ministerstwo.
  Jej głos co chwilę zagłuszając koty miauczące z malowanej porcelany porozwieszanej na ścianach gabinetu. Naprawdę lubię koty, są takie dostojne i poważne. Potrafią być wierne, ale chodzą własnymi ścieżkami. Mają własne zdanie. Nie są posłuszne, ale gdy czegoś chcą, potrafią być przyjemne. Ludzie nie lubią kotów, ponieważ mają wiele cech wspólnych z naszym gatunkiem. A psy, cóż, są po prostu głupie. Ludzie lubią istoty głupsze od siebie, daje im to dziwne poczucie bezpieczeństwa. W dodatku koty to jedyne obok ludzi zwierzęta, które sprawiają innym zwierzętom ból dla zabawy, bawiąc się myszą, a ludzie nie lubią odnosić się z tą cechą to przecież takie nieludzkie.
  — Przeglądałam kilka spraw. Pytałam kilka osób o zajęcia. Rozmawiałam z nauczycielami.
  — Mogła by pani przejść do sedna? — pytam twardym głosem.
  — Nie rozkazuj mi młoda damo. — Grozi mi palcem. — Dowiedziałam się, że masz dodatkowe, poza programowe lekcje z profesorem Severusem Snape'em, czy to prawda?
  — Jak najbardziej, ale podobno nie jest to wbrew regulaminowi.
  — Oczywiście, że nie — odpowiada szybko. — Chciałabym po prostu dowiedzieć się na czym one polegają. Widzisz muszę napisać kilka rzeczy, mam tu takie punkciki do odhaczenia.
  — Dobrze wiem na czym polega inspekcja, pani profesor — przerywam jej dziwną wypowiedź.

***

  Mam dość jej pytań. W końcu to wcielenie zła i dwulicowości wypuściło mnie ze swojej nory, a teraz szybko idę w stronę swojego dormitorium i przeszukuję swój kufer w poszukiwaniu mugolskich papierosów. Pewien włoski czarodziej nauczył mnie je palić w te wakacje. Odkryłam, że mnie uspokajają więc postanowiłam zabrać je od Hogwartu. Może i są szkodliwe, ale nieszczególnie przejmuję się zbliżającą datą śmierci.
  W końcu znajduję upragnioną paczkę i wyjmuję z niej jednego papierosa, wkładam go do kieszeni szaty i wychodzę z zamku kierując się w stronę zakazanego lasu. Kiedy docieram do małej ławeczki na jego obrzeżach, wyciągam mugolski wynalazek i odpalam go zaklęciem.
Zaciągam się dymem, czując spokój jaki ogarnia mój zdenerwowany i rozedrgany umysł. Rozluźniam się po sporej dawce Umbridge i jej chytrości oraz dwulicowości.

***

  — Możemy nie wstawać? — mruczy chłopak zaspanym głosem z delikatną, seksowną chrypką.
  — Możemy tu wrócić... — Składam kolejny mokry pocałunek na jego klatce piersiowej.     Poprzednie go obudziły, więc mam nadzieję, że ten wywoła przyjemniejsze reakcje.
  — Wrócimy. — Uśmiecha się półgębkiem i przyciąga mnie do swojej twarzy całując mocno i zachłannie, jakby wciąż był mnie spragniony, pomimo całej nocy, spędzonej na tym zajęciu.
  — Draco, musimy... — zaczynam, gdy jego usta zjeżdżają do linii mojej szczęki, ale blondyn nie daje mi dokończyć i szybko wraca do moich ust, jednocześnie mocniej przyciskając do siebie, moje nagie ciało.
  — Nie przerywaj mi — mruczy pomiędzy pocałunkami, siadając razem ze mną, tak że teraz siedzę mu na kolanach okrakiem.
  — Będę robić co mi się podoba — mówię pewnym siebie głosem.
  — Meredith... — zaczyna, jednak przerywa mu głośne chrapanie Goyle'a, które dociera do naszych uszu, mimo grubych zasłon, zaciągniętych wokół łóżka, przypominając nam o obecności pozostałych chłopców w pokoju.
  — Goyle, też będzie robił co chce.
  — Nie prawda, ten idiota robi co mu każę — warczy zdegustowany, opierając swoje czoło o moje.
  — Draco... To też człowiek, ma własną wolę.
  — Skończmy ten temat — jęczy patrząc na moje nagie piersi. — Zacznijmy ten... — Uśmiecha się chytrze kierując swoje usta ku moim sutkom, ale szybko uciekam mu i łapię swoją szkolną szatę.
Zakładam ją na siebie nie mając nic pod spodem i żywiąc nadzieję, że nikt nie będzie miał zamiaru rozchylać jej pół. Potem, kilkoma ruchami dłoni, doprowadzam włosy do porządku i zakładam na stopy buty. Gdy jestem już gotowa do wyjścia, odsłaniam zasłony wpuszczając do naszego ciemnego zakątka, światło.
  — Do zobaczenia, temacie! — rzucam śmiejąc się i cmokając go, w jego wykrzywione w niezadowolonym grymasie usta.
  Z wielkim uśmiechem opuszczam dormitorium chłopców i powoli idę w stronę swojego.
Uwielbiam takie poranki!

***

  — Meredith, jutro rano jest pierwszy trening Gryffindoru na boisku i ja z innymi idziemy go oglądać. Pójdziesz ze mną, spodoba Ci się? — Wypowiedź Draco jest tak długa, że zastanawiam się, jak starczyło mu na nią powietrza. Naprawdę nie doceniałam jego zdolności oratorskich.
  — Jasne, mogę przyjść. — Zaraz po moich słowach odchodzi z Pansy na obchód korytarzy.
Siedzę w pokoju wspólnym i piszę wypracowanie na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami trzymając na kolanach grubą księgę i wertując jej strony.
  — Meredith, możesz pomóc mi z zamkiem? — Ashley, staje przede mną w czarnej sukience, grubych rajstopach i dziwnej, niepasującej do reszty, różowej kurtce w rękach. Najwyraźniej Adrian w końcu zdecydował się z nią umówić oficjalnie.

***

  — Na czym lata Weasley?! — Głos Dracona jest wyraźny i pełen kpiny, gdy siedzimy na trybunach boiska. — Po co ktoś rzuciła zaklęcie latania na tę starą, zapleśniałą kłodę?
Posyłam mu zirytowane spojrzenie. Zachowuje się jak dzieciak.
  — Draco. — Szturcham go delikatnie w bok.
  — No co? — Patrzy na mnie, niepokojąco rozradowanym wzrokiem, a ja w odpowiedzi tylko przewracam oczami.
  Siedzę tutaj już zdecydowanie za długo i mam dość tych ciągłych dziecinnych ataków ze strony Slytherinu na Gryffindor. Po mojej prawej właśnie rechota obrzydliwie Crab, po lewej siedzi Draco w swoim żywiole, dalej Goyle i pragnąca zaimponować blondynowi, Parkinson.
Gdy Rudzielec na boisku nie daje rady złapać kafla, Dracon razem z resztą Ślizgonów, wybucha obrzydliwym śmiechem, na który aż się krzywię, ale grający nie dają się rozproszyć i nie przerywają treningu.
  Ja, niestety, daję się rozproszyć i szturcham chłopaka, prosząc go aby się uspokoił. Po kilku moich słowach na chwilę milknie.
  Na chwilę.
  — Hej, Potter, jak tam twoja blizna?! Nie musisz się położyć? Już od tygodnia nie byłeś w skrzydle szpitalnym, to chyba twój rekord, co?
  Tego już nie wytrzymuję, jestem zdegustowana i rozczarowana. Gdybym wiedziała, że tak ma wyglądać ten trening w życiu bym na niego nie przyszła. Szybko wstaję z miejsca i bez słowa zaczynam kierować się w stronę wyjścia.
  Draco nawet nie zauważa mojej nieobecności.

***

Den of snakes  [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz