5.

7.4K 303 19
                                    

  — Wie pan już kto zabrał panu Skrzeloziele? — pytam Snape'a w przerwie między zajęciami.
  — Potter — mówi spokojnie odstawiając na półki buteleczki z eliksirami, których zapachów uczyłam się przed chwilą.
  — On nie jest na to za tępy?
  Siedzę na zawalonym papierami biurku w sali lekcyjnej i jem przepyszne czekoladowe ciastko z założonymi nogami.
  — Czy ja powiedziałem, że on wpadł na ten pomysł? — Patrzy na mnie spod brwi. — Mówię, że jest parszywym złodziejem. — Przez chwilę zastanawiam się nad jego słowami, a właściwie nad ich intencją.
  Profesor zawsze jest tajemniczy i lubi mówić zagadkami, ale nie przeszkadza mi to. Bo pewnie gdyby przeszkadzało  dawno by mnie tu nie było. Ale jego sposób bycia zmusza mnie do myślenia, a ja lubię myśleć, bo mnie to rozwija.
  Z lekkim uśmiechem, zeskakuję ze stołu i wyjmuję różdżkę, aby rzucić Confringo na ustawione przede mną drewniane bloczki.
  — Coraz lepiej Ci idzie — chwali Nietoperz.
  Co do jego wypowiedzi, cóż czasem fascynuje mnie jego opiekuńczość względem bliznowatego... Potrafi mówić o nim z obrzydzeniem i wyżywać się na nim na lekcjach, ale chłopak, tak jak wielu ludzi dookoła, nie zauważa tego dziwnego błysku w oczach nauczyciela, który pojawia się za każdym razem, gdy Severus na niego patrzy.

***

  Jestem strasznie zmęczona całym dniem. Nie dość, że profesor Mcgonagall zadała nam esej na tysiąc słów, to dodatkowo, postanowiła sprawdzić nasze dotychczasowe umiejętności z transmutacji.
  Potem miałam lekcje latania na miotle, które muszę nadrobić, ponieważ w poprzednich szkołach nie chodziłam na nie. A na dodatek, Snape, zorganizował mi dzisiaj czysto teoretyczną i strasznie nudną lekcję.
  Na koniec tego wyczerpujące dnia, ledwo powłócząc nogami idę piwnicznym korytarzem w stronę swojego dormitorium i upragnionego łóżka, którego wołanie słyszę już uszami wyobraźni.
  W pewnym momencie, gdzieś przede mną, majaczy mi blond czupryna, a ja uśmiechnęłam się na myśl o jej właścicielu. Może ten dzień nie będzie aż tak zły...
  Przyspieszam kroku i widzę go otrzepującego z wściekłością szatę. Przed nim stoi, z szeroko otwartymi oczami, zdenerwowany Neville.
  — Coś ty zrobił?! — krzyczy Draco. — Rodzice nie nauczyli Cię, jak chodzić?! — wydziera się na przerażonego Gryfona, przełykającego nerwowo ślinę. — A nie, poczekaj, tak mi przykro... — syczy z wrednym uśmiechem.
  — Draco, przestań — mówię stając obok niego i kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopak odwraca się do mnie i patrząc na mnie z nienawiścią w oczach zrzucając moją rękę.
  — Znalazła się, obrończyni uciśnionych! — warczy na mnie i odchodzi w głąb korytarza szybkim krokiem zostawiając mnie na środku korytarza z prawie łkającym Nevillem u boku.
  — Draco?! — krzyczę za nim oburzona i zdezorientowany jednocześnie.
  — Dziękuję! Ty jesteś Meredith, prawda? — szczebiocze chłopak lekko sepleniąc. W końcu wyrywał się z transu, myśląc, że zagrożenie minęło. — Słyszałam o tobie, podobno...
  — Zamknij się! — syczę na niego — Nie zrobiłam tego dla Ciebie! — szepczę z jadem w głosie, uświadamiając mu, że jeszcze nie wyszedł z jaskini lwa. — Jeśli zaraz stąd nie znikniesz dokończę to, co on zaczął! — Mój głos jest drżący z wściekłości, gdy nachylam się nad nim szarpiąc jego szatę.
  Po chwili, chłopak znika w tłumie, a ja zaczynam szybko oddychać nie mogąc zapanować nad emocjami. Skoncentruj się, powtarzam sobie w głowie, nie wybuchniesz, nie teraz, nie przy wszystkich. Nie po raz drugi w ciągu kilku miesięcy.
Mój oddech powoli wraca do normy, a serce zwalnia.
  Wzdycham zmęczona, ale i usatysfakcjonowana, że udało mi się powstrzymać napad złości. Dobrze pamiętam, gdy jako dziecko, zaczynałam krzyczeć i tupać nogami, a czasem ciskać zaklęciami w przypadkowych ludzi, tylko po to, aby rozładować napięcie, które we mnie drzemało. Na szczęście nauczyłam się nad tym panować, a przynajmniej taką mam nadzieję.

***

  Blisko miesiąc upływa odkąd Dracon się do mnie nie odzywa. Nie wiem, co w niego wstąpiło. Najpierw posyłał mi dziwne spojrzenia, a teraz zachowuje się jakbym nie istniała. Czekam na jakikolwiek ruch z jego strony, ale nic nie nadchodzi. Nie zacznę z nim rozmowy, to nie ja zawiniłam. Mam swoją godność, nie będę zachowywać się jak szlama. Moja matka zadbała o to, żebym zdawała sobie sprawę ze swojej wartości. Nie zaprzepaszczę, tak łatwo, jej nauk.
  A tymczasem postanowiłam naśladować jego zachowanie, czyli po prostu go ignorować i zapomnieć o jego istnieniu, mimo że nie jest to przyjemne.

***

  Jest sobotnie popołudnie. Większość uczniów korzysta z pierwszych promieni słońca. Ja jednak postanowiłam zostać w zamku i uporządkować papiery walające się po moim małym biurku.
Stoję przed mahoniowym meblem i składam przeróżne kartki w równe stosiki, słuchając składanki od mojej mamy, która okazała się cholernie interesująca i może stać się moją ulubioną, choć jeszcze nie jestem pewna tej decyzji.
  — Meredith? — słyszę cichy głos przy drzwiach. — Możemy porozmawiać? — W progu stoi Draco. Trzyma ręce w kieszeniach czarnych, sztruksów i garbi się lekko w białej koszuli z rękawami podwiniętymi do łokci.
  — Oczywiście — odpowiadam, czekając na jego kolejny ruch.
  — Co to? — pyta wskazując brodą na magnetofon.
  — Mugolska muzyka — odpowiadam siadając na łóżku.
  — Aha... — Kiwa lekko głową i zajmuje miejsce obok mnie.
  — Więc o czym chciałeś rozmawiać? — Staram się wrócić do poprzedniego tematu.
  — O nas — odpowiada pewniejszym głosem. — O mnie i o tobie. — Chwyta moją dłoń swoimi chłodnymi palcami i zaczyna kreślić na niej małe kółeczka. — Przepraszam, że wtedy na Ciebie naskoczyłem — mówi patrząc mi w oczy. — Miałem ciężki dzień i nie podobało mi się, że mi rozkazujesz. — Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, lecz chłopak nie dopuszcza mnie do słowa.  — Zdałem sobie sprawę, że nie potrafię bez ciebie żyć. Mimo że czasem zachowujesz się jak moja matka, pouczając mnie. — Przewracam oczami. — Jesteś moim aniołkiem... — Uśmiecham się na to mugolskie określenie. — Moim wyniosłym, wrednym, chytrym i cholernie ambitnym aniołkiem... — Spogląda na mnie delikatnie z wyczekiwaniem.
  Unoszę dłoń dotykając jego twarzy i gładzę jego policzek z uśmiechem. Zapamiętuję, każdy szczegół jego wyglądu, dokładny kolor oczu - stalowo szary z niebieskimi plamkami. Kształt ust - ładnie wykrojonych, jasnych i tak często wygiętych w grymasie.
Po chwili, chwytam palcami jego brodę i przyciągam nasze usta do siebie w delikatnym i spokojnym pocałunku.
  — Nie nadaję się na anioła — oznajmiam, gdy odsuwam się od niego i mrugam chytrze, na co on cicho śmieje się przyciągając mnie do siebie w uścisku.
  Zaciągam się jego zapachem jak narkotykiem.

***

Den of snakes  [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz