22.

4K 170 6
                                    

 Ashly właśnie plecie mi warkocze, gdy do naszego dormitorium wchodzi mała Greengrass z kopertą w dłoni. Dziewczyna podaje mi ją bez słowa, a ja szybko chowam ją pod poduszkę, dobrze wiedząc, kto jest adresatem.
  — Dziękuję, Astorio. — Uśmiecham się lekko do dziewczyny, a ta wychodzi z naszego pokoju, wciąż nie odzywając się ani słowem.
  Dawno zauważyłam, że mnie nie lubi. Podoba jej się Draco, ale myślałam, że po naszym zerwaniu, jej uczucia względem mnie przestanie skuwać aż tak gruba warstwa lodu. Najwyraźniej się myliłam. W dodatku Draco trochę ją wykorzustuje, ale to przecież nic nadzwyczajnego z jego strony.
  — Uuu, czyżby nowy wielbiciel? — Chichocze brunetka siedząca za mną i pociąganie mnie zbyt mocno za włosy.
  — Może, może — odpowiadam wymijająco eozmasowując skórę głowy. — Opowiedz mi lepiej, co u ciebie i Adriana? — szybko zmieniam temat, nie chcąc rozmawiać o mnie.
  — Och! On, wiesz... Ciągle go lubię, ale ostatnio jest inaczej. — Przewraca oczami. — Lepiej niż w tamtą zimę, ale mimo to, inaczej. — Zeszłej zimy prawie ze sobą zerwali.
  Nie zrozumiałam o co poszło... Albo o niedopasowanie charakterów, albo brak wspólnych zainteresowań. Wszystko skończyło się tylko na małej przerwie, którą Ashly wykorzystała na przespanie się z kilkoma Ślizgonami bo 'trzeba korzystać z chwili'.
  — Wiesz, niby wszystko jest okay, ale on wydaje się być nieobecny i zdenerwowany, gdy jesteśmy razem...

***

  W Hogsmeade jest zimno i pochmurno. Nie miałam ochoty w ogóle tutaj przychodzić, ale Zabini uparł się, że musi pilnować Ginny i pomoc Draconowi w zadaniu, którego intencji nie chcieli mi zdradzić.   Powoli zaczynają irytować mnie te wieczne tajemnice, ale za każdym razem, gdy o nie pytam i już doczekam się jakiejś odpowiedzi, zazwyczaj są one wymijające.
  Poza tym jak mamy pomóc mu w czymkolwiek, jeśli on nawet nie raczył przyjść do miasteczka...
  Kiedy po dobrych kilkudziesięciu minutach opierania się o filar w Trzech Miotłach i obserwowaniu wszystkich po kolei, oraz krótkiej wizycie w toalecie, Blaise opada na krzesło obok mnie, od razu zaczyna mówić.
  — Dean... To imię nawet brzmi głupio – prycha z nieukrywanym obrzydzeniem w głosie. — Nie jest nawet w połowie tak georges jak ja — stwierdza z błyskiem w oczach. — Wiesz, ostatnio nazwała mnie dziwkarzem, to postęp! — Rozpromienienia się, a ja unoszę pytająco brew.
  — Postęp, jesteś pewien? Nie obraź się, ale... — Chłopka nie daje mi dokończyć i przerywając mi zaczyna tłumaczyć z podnieceniem w głosie.
  — Z wyzwisk na tle rasowym, przechodzimy na wyzwiska na tle seksualnym, postęp! — Śmieję się z niego, ale po chwili milknę.
  W kącie, razem ze swoimi przyjaciółkami siedzi Pansy, cała w skowronkach. Dobrze wiem z jakiego powodu...
  Mam ochotę ją uderzyć.

***

  — Dobrze pan wie, że mi również nie powiedział, co planuje... — mruczę zirytowana.
  Chce mnie chronić, ale przed czym? Po co? Sama potrafię o siebie zadbać!
  — A naszyjnik? — pyta Snape i łapie jakiegoś biegnącego Krukona za szatę, aby go zatrzymać i zrugać za stwarzanie niebezpieczeństwa swoją głupotą.
  — Tak, to jego wina. — Macham ręką odrobinę lekceważąco.
  Pogodziłam się z tym, że to zrobił, bo przecież musiał to zrobić. Nawet nie chcę myśleć, co się z nim stanie jeśli nie wypełni tego swojego zadania.
  — Nie powstrzymałaś go? — Słyszę w jego głosie nutkę zawodu i rozczarowania.
  — Nie — odpowiadam. — Zorientowałam się dopiero po pewnym czasie, ale Katie dostała już Imperiusem. — Zaciskam pięści zła na samą siebie. — Na szczęście przesyłka nie dotarła tam gdzie miała dotrzeć.
  — Powinnaś zareagować prędzej — wytyka mi nauczyciel i spogląda na mnie z wyższością.
  — Wiem, powinnam po prostu, zabrać mu ten cholerny naszyjnik — warczę zirytowana.
  Naprawdę niepotrzebnie wytyka mi moje błędy, doskonale zdaję sobie z nich sprawę.
  Dobrze wiem, że powinnam być bardziej uważna, bo inaczej Draco zrobi sobie, albo innym, poważną krzywdę. Może nawet poważniejszą niż tą, którą wyrządził Katie. Jednocześnie wiem, że musi to zrobić. To rozdarcie jest nie do wytrzymania. Nie potrafię go ani do końca powstrzymać, ani mu pomóc. Bo z jednej strony, nie chcę żeby stała mu się krzywda, ale z drugiej, po prostu nie potrafię przyłożyć do tego ręki.
  — Język Meredith! — Ton głosu nauczyciela jest pouczający, podobny do tego, którego używa na lekcjach. — Ostatnio jesteś rozkojarzona i wiecznie zdenerwowana. To nie sprzyja skupieniu i dobremu wykonywaniu zadań.
  — Och, po prostu jestem zestresowana. Dzieje się bardzo dużo, bardzo ważnych rzeczy...
  — To Cię nie usprawiedliwia. — Patrzy na mnie poważny wzrokiem.

***

  — Czyżby Zabini obcinał wiewiórkę? — szepcze Cynthia z niedowierzaniem, którego nawet nie stara się ukryć.
  Typowe...
  Siedzimy w Wielkiej Sali na śniadaniu, a kilka miejsca dalej Blaise bez najmniejszego skrępowania wpatruję się w Ginny. Dobrze, że przynajmniej się nie ślini, choć nigdy nie mów nigdy.
  — Być może... — Uśmiecham się dwuznacznie i odgryzam kęs jabłka.
  — I nic nie mówiłaś? — prycha ślizgonka. — Diabeł i szlama, nie wierze... Fuj! — Marszczy nos z niesmakiem.
  — Myślałam, że wy ze sobą kręcicie, ostatnio spędzasz z nim dużo czasu... — Ashly wydaje się być zbita z tropu, ale zaraz otrząsa się z tego stanu i wraca do jedzenia, najwyraźniej odganiając od siebie te myśli.
  Jedno trzeba o niej powiedzieć, ale nie dlatego, żeby ją urazić, po prostu taka jest i taka zostanie, jest głupiutka. Ashly, nie lubi zaprzątać sobie głowy niepotrzebnymi sprawami, jest bardzo dobrą uczennicą, świetnie gra w szachy, ale nie lubi myśleć o trudnych rzeczach.
  — Nie, jesteśmy tylko przyjaciółmi... — Przewracam oczami na to podejrzenie. — A poza tym, on jest przyjacielem Draco... Fuj! — przedrzeźnianiam Cynthię z wrednym uśmieszkiem i obserwuję jej reakcję.
  — Mer, nie chce się zarazić od niego żadnym syfem — mówi szatynka kąśliwie.
  — Czy ty czasem z nim nie spałaś? — pytam chcąc wbić jej szpilę jeszcze głębiej i dotkliwiej.
  — Tylko się całowaliśmy. — Przewraca oczami zdegustowana. — Spieszył się. — Kreśli powietrzu cudzysłów niezadowolona z takiego obrotu spraw.
  Nie dziwię jej się, Zabini właściwie nigdy nie odmawia. To musiało mocno uderzyć w jej samoocenę.
  Naszą rozmowę przerywa głośny i brzydki śmiech mopsicy, która na dodatek mizia Dracona po policzku swoimi ohydnymi, poobgryzanymi paznokciami. Czuję, jakby ktoś wbił mi nóż w klatkę piersiową, a teraz nim kręcił. Gdybym mogła, rzuciłbym się Parkinson do szyi i rozszarpała bym ją moimi wypielęgnowanymi dłońmi.

***

  — Slughorn zaczyna mnie irytować — warczy Draco. — Nie zaprasza mnie na te swoje spotkania. Czy on zdaje sobie sprawę z tego, kim jestem? — Znów ten ton i zmiana w jego wypowiedziach.
  Już jakiś czas temu zauważyłam, że teraz nie mówi: moja rodzina, mój ojciec, teraz jest on i jego sława. Irytuję mnie takie podejście do sprawy, choć jednocześnie niepokoi. Sama nie wiem, które uczucie wygrywa...
  — To, że twój dziadek... — Staram się go uspokoić i nakierować na właściwe tory myślenia, ale chłopak mi przerywa.
— Nie chodzi o mojego dziadka, ale o mnie! — warczy wściekły kolejnym brakiem reakcji profesora na jego słowa i przechwałki.
  Od pewnego czasu zachowuje się jakby był dumny z tego, że jest Śmierciożercą, a mnie zaczyna to przerażać. Najgorsze jest to, że moje słowa w ogóle na niego nie działają, nic na niego nie działa...

***

  Mecz z Gryffindorem zbliża się nieubłaganie. Wszyscy są zdenerwowani i liczą na wygraną. Nie dziwię im się, jesteśmy w dość dobrej formie, a poza tym ten mecz może zapewnić nam przewagę.
  — Jeśli nam się uda to będzie genialne otwarcie sezonu, a przy okazji zaimponuję Ginny! — mówi nagle podekscytowany Blains wyrywając mnie z zamyślenia.
  Siedzimy w bibliotece, ja czytając, a on marząc odchylony na krześle. Miałam go uczyć, ale chłopak wciąż odpływa w krainę marzeń. Naprawdę mocno go wzięło na tą małą szlamę.  Zaczynam się o niego martwić, a co jak im nie wyjdzie? Jestem prawie pewna, że tak będzie. Nie wiem jakim cudem mogło by im się udać. Są z zupełnie innych środowisk, mają inne przekonania i nawyki. Może ich charaktery są podobne, ale to chyba tyle...
  — Pokonując jej drużynę? Nie wiem, czy to jej zaimponuje — mruczę lekko niewyraźnie i od razu przypominają mi się słowa mojej matki, 'nie sepleń Merr'.
  Zbliża, się rocznica jej śmierci i wspomnienia o niej atakują mnie coraz częściej, a przez to jestem jeszcze mniej skupiona.
  Po za tym wciąż nie mogę uwierzyć, że to już prawie rok od kiedy jej nie ma...
  — Och, zawsze musisz coś zepsuć. — Pokazuje mi język. — Ostatnio rozmawialiśmy na korytarzu i, uwaga złap się mocniej krzesła, flirtowała ze mną i gryzła tą śliczną wargę. — Porusza sugestywnie brwiami, a ja prycham cichym śmiechem.
  — Tak, to już coś znaczy, bo przecież inne dziewczyny z tobą nie flirtują — odpowiadam tonem ociekającym sarkazmem.
  — Ale one nie mają jej ust...

***

Den of snakes  [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz