24.

3.2K 154 8
                                    

 Siedzę w naszym dormitorium z moją kotką na kolanach i głaszczę ją delikatnie po główce mimowolnymi ruchami, jednocześnie czytając książkę.
  Nagle do pomieszczenia wpada Cynthia z rozwianymi włosami i wciąż w płaszczu. Szybko zaczyna zrzucać z siebie kolejne warstwy ubrań, aż w końcu, grzejąc dłonie pod bluzką, upada na swoje łóżko głośno wzdychając.
  — Coś się stało? – pytam, choć nawet jeśli bym tego nie zrobiła, dziewczyna i tak opowiedziała by mi to, co chce opowiedzieć.
  — Nie zgadniesz kogo widziałam na Błoniach! – mówi szybko, pilnie obserwując moją reakcję.
  Wiedząc, że zapowiada się dłuższa rozmowa, odkładam książkę na bok i odwracam się w jej stronę. Nie jestem pewna, czy chcę mi się jej słuchać, ale chyba nie do mnie należy decyzja. Ona już ją podjęła. Przybiegła tu z chęcią przekazania mi wszystkiego, o czym się dowiedziała, widziała lub usłyszała. Jak zawsze. Nie potrafi utrzymać języka za zębami...
  — Nie mam pojęcia. – Wzruszam ramionami i poprawiam włosy.
  — Zabini i... — przeciąga tą samogłoskę w nieskończoność, aż w końcu, gdy zauważa, że nie mam zamiaru się z nią w to bawić, kończy swoją radosną nowinę imieniem: – Ginny!
  — I co z tego? – dociekam. Naprawdę liczyłam na coś lepszego, bardziej spektakularnego.
  — I co z tego? Hogwart zahuczy! Proszę Cię, ona chodzi z tym Deanem. On jest Ślizgonem. Poza tym, ona kręciła z Potterem, a przynajmniej chciała, a on Pottera szczerze nienawidzi. Mam wyliczać dalej?
  — Co oni właściwe takiego robili? – pytam, ale po chwili się reflektuję. – Poczekaj! – wołam powstrzymując jej kolejny wywód. – Zabini wcale nie nienawidzi Pottera. Draco, tak, ale Blaise po prostu za nim nie przepada, ale nic szczególnego do niego nie ma – tłumaczę i pozwalam je mówić dalej.
  — Może.. Nieważne. Więc, no wiesz... Za dużo nie widziałam bo właśnie wracałam, a oni gdzieś szli. Ale na pewno nie w stronę zamku i no wiesz, patrzyli na siebie, rozmawiali, a on trzymał ją w tali i... No Meredith, nie mów mi, że to nic nie znaczy! – Unosi ręce w błagalnym geście.
  Chyba moja reakcja jej nie zadowala, ale jestem pewna, że następna osoba, której opowie tę historię zareaguje bardziej po jej myśli.

***

  Czarna sukienka leży na mnie idealnie, jest długa do połowy uda, aksamitna, z krótkim rozcięciem na boku, na delikatnych ramiączkach. Podobno wyglądam zjawiskowo. Mam taką nadzieję, bo jeśli spotkam Dracona, ma się zrobić zielony z zazdrości i tęsknoty.
  — Meredith, czy ty chcesz mnie przyćmić swoim blaskiem? – pyta stojący przy drzwiach Zabini.
  Czarnoskóry ma na sobie szyty na miarę czarny garnitur i burgundowy krawat, który idealnie pasuje do moich szpilek.
  — Może odrobinę. Jeśli mi się poszczęści, może wyrwę dzisiaj wiewiórkę. – Poruszam sugestywnie brwiami, na co chłopak patrzy na mnie z udawaną złością.
  — Nie mów tak na nią! Tylko mi wolno. – Grozi mi palcem.
  Śmiejąc się i żartując idziemy w stronę gabinetu Slughorna na przyjęcie bożonarodzeniowe. Zabini poprosił mnie, abym z nim na nie poszła, ale mamy umowę, że po kilku grzecznościowych minutach spędzonych razem, rozdzielamy się i każdy działa na własną rękę. Ja szukam jakiegoś chętnego ósmoklasisty, a on, no cóż, szuka chęci u Ginny.
  Już po kilku chwilach wchodzimy do pełnego gości gabinetu profesora eliksirów i zaczynamy wtapiać się w tłum. Przyjmuje od jednego z przebranych za kelnerów uczniów kieliszek szampana i witam się ze znajomymi.
  — Myślisz, że wystarczy tej grzeczności? – Chłopak patrzy na mnie wyczekująco, a ja kiwam do niego głowa na zgodę widząc pragnienie w jego oczach.
  Jeszcze przez sekundę obserwuję, jak oddala się w stronę majaczącej mi w oddali rudej czupryny, pewnej zgrabnej Gryfonki, a potem rozglądam się wokoło w poszukiwaniu jakiegoś nowego towarzystwa niedoli.
  Po jakiejś godzinie, może dwóch, spędzonych na rozmowie z uczniami i kilkoma zdaniami wymienionymi z nauczycielami, widzę w oddali profesora Snape'a i postanawiam podejść do niego. Mężczyzna stoi ze Slughornem i Potterem i rozmawia ze złostym chłopcem z niezbyt zadowolonymi minami.
  Kiedy już mam się odezwać, podchodzi do nich Filch trzymając na kołnierz koszuli wyrywającego się Dracona.
  Zamieram w pół kroku i przysłuchuję się jego tłumaczeniom i plugawym kłamstwom, które wypływają z ust blondyna. Jestem na niego zła, mimo że nie powinnam, to jestem. Dlaczego zachowuje się tak głupio?
  Gdy w końcu Filch daje się przekonać i zostawia chłopaka Snape'owi, odchodzę od tej sceny, zupełnie zapominając o chęci rozmowy z profesorem i w ogóle o chęci do czegokolwiek.

***

  Do domu dziadków przyjeżdżam kilka dni przed Bożym Narodzeniem, babcia jak zawsze jest pochłonięta wydawaniem rozkazów skrzatom domowym, a dziadek krząta się po domu zły, ponieważ ktoś co chwilę przegania go z miejsca na miejsce.
  Dziadkowie mieszkają w ogromnej willi z kamienia, położonej na klifie tuż nad brzegiem Morza Śródziemnego. Budynek jest ogromny i pełen przepychu. Na święta jest zawsze pełen rodziny i znajomych, która się do niego zjeżdża, a mój dziadek nigdy nie przepadał za tłumami, więc święta to dla niego najgorszy czas w roku.
  Ja razem z Ettore postanowiłam odizolować się od tego rozgardiaszu i razem zajęliśmy miejsca w ogrodzie zimowym jedząc przepyszne ciastka i popijając jedyną w swoim rodzaju włosa kawę.
  — Naprawdę się rozstaliście? – pyta szatyn płynną włoszczyzną.
  Zgodnie z zasadą mojego dziadka to włoski dom, więc mówimy tu w ojczystym języku.
  — Tak, przecież Ci o tym pisałam. – Macham lekceważąco ręką.
  — Myślałem, że do siebie wróciliście. Wiesz, taki kryzys.
  — Nie, ale było minęło, już się z tym pogodziła i nic na to nie poradzę. Może tak jest lepiej. –  Biorę łyk naparu. – Wiesz, mogę korzystać z życia, bawić się odkrywać nowe rzeczy.
  — A z nim nie mogłaś? – Ettore patrzy na mnie z rozbawieniem w oczach.
  — Och, może i mogłam. Nie psuj mojego dobrego humoru. Wystarczy, że babcia to robi – rugam go i odstawiam filiżankę na spodek.
  — Dobrze, dobrze. Porozmawiajmy w takim razie o czymś przyjemniejszym.
  Do pomieszczenia wchodzi skrzatka z wiadrem pełnym wody i mopem w rękach.
  — Nie będziesz tutaj sprzątać! – mówię do stworzenia.
  — Ale pani powiedziała...
  — Ja też jestem twoją panią i też coś Ci powiedziałam. Masz mnie słuchać. – Patrzę na nią z wyższością.
  — Oczywiście! – odpowiada piskliwie stworzenie i oddala się z pokutnie zwieszoną głową.
  Ettore śmieje się cicho na tą scenę, a potem zaczyna jakiś przyjemniejszy temat. Niestety nie jest nam dane długo cieszyć się spokojem, bo po chwili przerywa go wejście wysokiego, dobrze zbudowanego szatyna z kośćmi policzkowymi tak ostrymi, że zastanawiam się, w jaki sposób Ettore nie pokaleczył sobie na nich palców.
  — Twoja babcia mówi, że masz nie kwestionować jej rozkazów i pozwolić skrzatom robić to, co ona im kazała! – mówi i całuje mojego kuzyna w głowę. – A tobie każe iść do niej i pomóc jej z tymi przeklętymi książkami, bo ona nie wiem co ma wyrzucić! – Gaspare stara się naśladować głos mojej babci, niestety niezbyt dobrze.
 — Oczywiście! – odpowiada jego chłopak i z westchnieniem podnosi się z wiklinowego fotela.

***

~~~~~~

  Wróciłam!

  Dziękuję za DZIESIĘĆ TYSIĘCY wyświetleń i 945 miejsce w fanfiction! Edit jednak 430! WOW! Co się właśnie stanęło?! A teraz do zobaczenia niedługo, papa!

 P.S.

 Chyba przesadziłam z wykrzyknikami, dla równowagi teraz dam kropkę.

~~~~~~~

Den of snakes  [zakończone] Место, где живут истории. Откройте их для себя