30.

3K 135 2
                                    

  Nie mogę zostać w Hogwarcie na święta. Śmierciożercy zechcą się na mnie wyżyć za bronienie pierwszoklasistów, podczas nieobecności Snape'a. Co prawda nie buntuję się przeciw nim często, ale w momencie w którym, Alecto Carrow rzuciła cruciatusa na pierwszoroczną dziewczynkę, postanowiłam interweniować. Krukonka była tak szczuplutka i blada, że wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć lub się przewrócić bez niczyjej pomocy. Wyszłam przed szereg i zrobiłam nauczycielce to samo, co ona zrobiła dziewczynce. Snape musiał zareagować, na moje zachowanie, więc dostałam tygodniowy szlaban w jego gabinecie, który opierał się głównie na pomaganiu mu w porządkowaniu różnych papierów, co i tak dość często robiłam, z nudów i z chęci zajęcia czymś myśli.
  Do dziadków we Włoszech, ani tych mieszkających na Słowacji, nie mogę pojechać, ponieważ podróż gdziekolwiek za granicę jest teraz zbyt niebezpieczna.
  Snape nie może mnie zabrać do siebie, ponieważ byłoby to wbrew prawu, a zwłaszcza prawu Voldemorta.
  Malfoy Manor jest teraz zbyt niebezpiecznym miejscem. A Draco nie chce, żebym spotkała się z Bellatrix. Daję sobie radę z jej wizytami w Hogwarcie, ale spędzenie kilku dni w jednym domu razem z kobietą, byłoby dla mnie, nie tyle straszne, co uwłaczające.
  Z braku innych opcji i dzięki dobremu sercu Zabiniego, zostałam zaproszona do niego na kilka dni przerwy świątecznej.
  Nie miałam nawet zbyt dużo czasu, żeby pożegnać się z Draconem. Nie mamy go ostatnio dla siebie prawie wcale. On wciąż wyjeżdża, spotyka się z kimś lub się uczy. Bo mimo wszystko chce zaliczyć ten rok. Oczywiście pomagam mu jak mogę, bo co innego mogę robić? Ta pomoc nie opiera się jednak na przebywaniu z nim, a na spotkaniach w Hogsmeade i pisaniu listów do różnych, ważnych czarodziejów, a czasem nawet mugoli. Dobrze jest mieszkać w wielu miejscach i mieć wielu znajomych, duża rodzinę i ludzi, którzy przyjaźnili się z twoją matką i są jej wierni...  Właśnie tych kilka wpływowych ludzi zgodziło się pomóc mu, jeśli wojna zakończyłaby się z wynikiem niekorzystnym dla Czarnego Pana.
  Ale teraz nie o tym, teraz wchodzę do kominka w gabinecie dyrektora i krzyczę głośno adres Zabiniego, gdzie mam się przenieść dzięki sieci fiuu, która jest teraz tak samo niebezpieczna jak każdy inny środek transportu.
  Na szczęście już po chwili znajduję się na dywanie w przestronnym salonie, a obok mnie ląduje Blaise i uśmiecha się do kobiety, która stoi przed nami.
  — Matko, to jest Meredith — przedstawia mnie wysokiej, czarnoskórej kobiecie o idealnych kształtach.
  Duże piersi, wąska talia, podkreślona sukienką z cieniutkim paskiem i krągłe biodra. Do połowy pleców opadają jej lśniące i czarne jak smoła włosy.
Uśmiecha się do mnie lekko pełnymi wargami i odpowiada na zwięzłe powitanie, równie zwięzłymi słowami.

***

  Po nie całym tygodniu spędzonym w rezydencji na północy Wielkiej Brytanii, którą Blaise czasem w żartach nazywa domem, wracam do Hogwartu.
  Chciałabym, żeby moja mama żyła i to z nią mogłabym spędzać przerwy od nauki. We własnym domu, a nie zajmować miejsce ludziom, którzy z krzywymi i wymuszonymi uśmiechami mówią mi, że miło było im mnie gościć.
  Na szczęście już koniec. Wróciłam do miejsca, gdzie nikt nie musi się do mnie uśmiechać, bo nawet nie ma na to czasu, ochoty i odwagi.
  Wchodzę do lochów, a potem kieruję się do swojego dormitorium. W pomieszczeniu, na swoim łóżku, siedzi Cynthia i gładzi po łebku swoją kotkę.
  Moja Saly już dawno została przeniesione do dziadków i tam najprawdopodobniej zostanie, dopóki nie zrobi się na tyle bezpiecznie, abym mogła wrócić do swojego mieszkania i zabrać ją tam ze sobą. Jeśli kiedykolwiek zrobi się na tyle bezpiecznie...
  — A ty, nie śpisz dzisiaj u Draco? — pyta dziewczyna z dziwnym wyrazem twarzy.
  — Nie, Dracon musiał dłużej zostać w domu — odpowiadam i zaczynam rozpakowywać swój kufer ze spokojem, mimo palącego spojrzenia blondynki, która śledzi każdy mój krok.

***

  W ciszy wydmuchuje dym papierosowy, a ten ulatuje w powietrze. Najpierw tworzy zwarty obłok, a potem rozpływa się, aż w końcu całkowicie znika, na zawsze połączony z powietrzem.
  Czy ja też kiedyś się z nim tak połączę? Czy ja też kiedyś ulecę? Jeśli tak, to kiedy? Czy teraz, kiedy siedzę oparta o ramię Draco, na błoniach, tuż przy granicy zakazanego lasu? Tu, gdzie nikt nas nie widzi i nikt nie zobaczy... Czy może, za wiele lat? W jakimś starym zapuszczonym domu, moja istota uleci w przestrzeń bezszelestnie, tak jak się z niej wyłoniła. Jako bezszelestne niemowlę, które nie zapłakało...
  Patrzę na profil chłopaka. Jego nos, usta, przymknięte powieki, kształt kości policzkowych. Chcę wryć sobie w pamięć to, jak wygląda. Tą krzywą, która tworzy jego postać, odcina go od powietrza. Obserwuje jak lekko uchyla wargi i bierze głęboki wdech, a potem robi wydech.
  Kochamy się w ciszy.

***

  — Snape'a znowu nie ma w zamku — komunikuje Ashly znad czytanej książki.
  — Wiem — odpowiadam jej szybko i zanurzam pióro w kałamarzu, aby dokończyć ostatnie zdanie mojego wypracowania na zaklęcia.
  — I jak zawsze nic nie mówisz. — Z trzaskiem zamyka książkę i odkłada ją na stoliczek obok siebie.
  Wiem, że ostatnio mało rozmawiamy, ale nie mam czasu na wszystko.
  — Nie myślałam, że może Cię to interesować — odpowiadam jej spokojnym tonem, który udaje mi się zachować, mimo że narasta we mnie wzburzenie.
  Nie krzyczałam na nikogo od roku. Tym razem też uda mi się opanować swoje emocje. Nie wybuchnę. Nie przy wszystkich. Nie na nią. Nie pozwolę sobie na to.
  — Och, może akurat to mnie nie interesuje. Ale inne rzeczy tak — mówi, a potem mocno zaciska szczękę i unosi wyżej brodę pokazując mi jak dumna jest.
  — Przepraszam. Co byś chciała wiedzieć? — pytam, a potem odkładam pióro do piórnika, razem z atramentem, a kartki pergaminu układam w równy stosik, który jutro oddam nauczycielowi.
  — Na przykład... — Unosi oczy do góry i szybko szuka w głowie jakiegoś tematu. — Co u ciebie i Malfoya? — Wydaje się być zadowolona, że udało jej się ułożyć to pytanie w tak krótkim czasie.
  Bardzo zadowolona.
  — Całkiem dobrze, Ashly — odpowiadam zwięźle, bo dobrze wiem, że ma gdzieś, co u nas. — A u ciebie i Adriana?
  — Nie dobrze — wyrzuca z siebie i zaczyna tłumaczyć, co dokładnie jest nie dobrze, a w miarę jak jej opowieść o tym podstępnym draniu się rozwija, przestaję jej słuchać i odpływam we własnych myślach.  
  Dziewczyna nawet tego nie zauważa.

***

  — Co powiedziałaś? — właściwie krzyczy na mnie profesor Corraw.
  — Że chciałabym opuścić tę uwłaczające mojej osobie zajęcia — odpowiadam równie zimnym i twardym tonem jak za pierwszym razem.
  — Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób, szlamo! — cedzi przez zęby wściekła.
  — Nie jestem szlamą, pani profesor. I nie życzę sobie, być nazywaną w taki sposób. Mam w sobie więcej czystej krwi niż pani kiedykolwiek widziała na oczy. — Moje słowa odbijają się w jej źrenicach jak błyskawice, na które patrzy się podczas burzy. — A teraz proszę mnie przepuścić — kończę.
  — Ty wredne ścierwo! — warczy na mnie, a po klasie rozchodzi się szmer rozmów, który zaraz cichnie, pod naporem jej wzroku. 
  — Nie życzę sobie, aby nazywała mnie pani w ten sposób — powtarzam po raz kolejny.Nawet nie mam czasu, aby sięgnąć po różdżkę, którą mam w rękawie, bo w moją stronę już leci zaklęcie, które odrzuca mnie na kamienną ścianę, po której się osuwam.
  Na szczęście, jakimś cudem udaje mi się nie stracić przytomności.
  Tak bardzo chciałabym, żeby był tutaj, teraz Dracon, ale on jest u siebie w domu. Podobno złapali Pottera. Na szczęście, z jego roli wyręcza go Blaise, który wychodzi przed tłum i wysłał patronusa do Snape'a, głośno wypowiadając mu słowa, które ma przekazać dyrektorowi.
  Panna Meredith Wolker, Drętwota, bestialsko, uwłaczała.
  Śmierciożercy, rozglądają się z szałem po sali i sami nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Podczas gdy do mnie podchodzi Zabini i pomaga mi wstać na nogi. A potem podtrzymuje mnie, abym nie upadła, ponieważ wciąż bolą mnie plecy i kark.
  — Jak śmiałaś?! — słyszę grzmiący głos dyrektora szkoły, gdy tylko drzwi klasy stają przed nim otworem. — Wszyscy wyjść! — woła do uczniów i zamaszyście macha ręką, wprawiając w ruch swoją czarną szatę tak, jakby za chwilę miał zamienić się w tą inną postać, jeszcze bardziej mroczną. — Panie Blaise, odprowadź pannę Wolker do skrzydła szpitalnego.
  Gdy tylko znajdujemy się na korytarzu, drzwi za naszymi plecami zatrzaskują się i nie słychać już nic. To chyba gorsze niż krzyki.

***

Den of snakes  [zakończone] Where stories live. Discover now