20.

5.3K 161 0
                                    

  — O czym myślisz? — pytam Dracona cichym głosem.
  Chłopak leży obok mnie opierając się na łokciu o materac łóżka, a dłonią wolnej ręki bawi się moimi jasnymi lokami.
  — O tobie — mówi i łaskocze mnie mim własnym kosmykiem w nos.
  — Nieprawda. Kiedy myślisz o mnie twoje oczy wyglądają inaczej — stwierdzam sucho nie mając ochoty na jego gry.
  — To nic takiego, aniołku... — mruczy zbliżając się do moich ust.
  — Draco — mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu i odsuwam się od niego nie pozwalając mu na pocałunek.
  — Wyznaczyli mi zadanie. — Chłopak kładzie się na plecach i zaczyna wpatrywać sięw sufit. — To nie jest takie łatwe, a ja nie wiem czy chcę to zrobić... — Bierze głęboki wdech. —Czy potrafię...
  — Co to za zadnie? — Waham się przy ostatnim słowie. Nie jestem pewna czy naprawdę chcę wiedzieć...
  W odpowiedzi Draco jedynie patrzy na mnie wymownie i to wystarczy, abym wiedziała na czym ma ono polegać.
  Nie dopytuje dalej. Nie chcę wyciągać od niego o kogo chodzi i jak ma do tego dojść... Wystarczy mi świadomość, że chcą ubrudzić jego czyste dłonie czyjąś krwią.

***

  Draco

  — Jak śmiesz?! — krzyczy ciotka z furią w oczach. — On cię wybrał, a ty mu się sprzeciwiasz?! — Kobieta wymachuje różdżką z wściekłością.
  — Bellatrix, uspokój się! — Moja matka w końcu zabiera głos. — Draco powiedział tylko, że nie wie, czy da radę, a nie...
  — Dobrze słyszałam, co powiedział! — wrzeszczy przerywając jej wypowiedź.
  Sam nie wiem, czy powinienem zabierać teraz głos, jeszcze nie widziałem jej w tak przerażającym stanie...
  — I dobrze wiem jak pokazać mu, że da sobie radę... — Śmieje się wrednie spoglądając mi prosto w oczy z błyskiem szaleństwa w brązowych tęczówkach, teraz prawie niewidocznych przez rozszerzone z wściekłości źrenice.
  — Bellatrix! — krzyczy matka, ale już po chwili kobieta znika aportując się z głośnym trzaskiem.

***

  Meredith

  Oglądam się w lustrze ostatni raz sprawdzając, jak leży na mnie moja nowa, błękitna szata. Mam dziś spotkać się z Ashly, więc muszę wyglądać olśniewająco. Jeszcze nie wiem gdzie pójdziemy, ale to nie znaczy, że mam nie przykładać wagi do stroju.
  Nagle w lustrze widzę jakiś ruch, a potem kilka metrów za mną pojawia się kobieta z wrednym uśmieszkiem ukazującym zniszczone zęby i z burzą czarnych jak smoła loków na głowie.
  — Pani Lestrange, co panią tu sprowadza? — pytam spokojnym tonem, jednocześnie powoli odwracając się w jej stronę i wyciągając różdżkę z rękawa.
  — Postanowiłam Cię odwiedzić Meredith. — Rechocze brzydko kierując różdżkę w moją stronę.
  — Och, rozumiem... — Nie chcę łamać zakazu używania magii poza szkołą, naprawdę nie chcę...
  — Expelliarmus — mówi po prostu, ale mi na szczęście udaje się odrzucić to zaklęcie używając prostej tarczy. — Spryciula. — Chichocze i rzuca we mnie kolejnym zaklęciem, tym razem niewerbalnym.
  — Protego! — krzyczę chroniąc się przed nim.
  — Drętwota! — warczy, a ja robię szybki unik.
  — Expulso! — rzucam w jej stronę, podczas gdy kobieta, ze śmiechem, odpycha je od siebie.
  — Maggnactum! — Fala uderzeniowa odrzuca mnie do tyłu tak, że z ogromną siłą uderzam plecami w drzwi i jęczę z bólu. — Ha, wygrałam! — piszczy zadowolona z siebie.
  — Similata! — syczę i trafiam w rozkojarzoną sukcesem czarownicę, która zaczyna widzieć mnie poczwórnie.
  Szybko podnoszę się na nogi i sięgam do klamki. Chcę jak najszybciej uciec od niej na ulicę pełną mugoli. Niestety na próżno.
  Kobieta, mimo dezorientacji, trafia mnie Babonem, a w moich uszach rozlega się przeraźliwy pisk, od którego upadam na kolana łapiąc się za głowę. Mam wrażenie, jakby moja czaszka miała eksplodować od tego dźwięku.
  Kiedy klątwa zaczyna powoli ustępować, ostatkiem sił rzucam Rictusempra, a czarownicę odrzuca na kilka metrów. Jednak szybko wstaje na nogi i podchodzi do mnie z uśmiechem na spierzchniętych ustach.
  — Mała, biedna Meredith... — Wykrzywia usta w podkówkę z błyskiem radości i szaleństwa w oczach. — Expelliarmus! — Nie mam już siły bronić się przed zaklęciami, więc moja różdżka gładko ląduje w jej dłoni. — Callardo! — prawie wyśpiewuje, a mi zaczyna brakować tlenu. Moje płuca zaciskają się niekontrolowanie. Przełyk pali żywym ogniem, a ciało odmawia posłuszeństwa. Chcę krzyczeć, ale moje usta opuszcza tylko pojedynczy jęk. — Wyglądasz jak rybka. — Śmieje się i odwzorowuje ruch moich ust. — Jak ładnie! — Zdejmuje czar ruchem ręki i czeka na moją reakcję.
  — Jestem torturowana drugi raz w ciągu trzech miesięcy — charczę czując palący ból w gardle z każdym wypowiadanym słowem, ale mimo wszystko patrzę jej hardo w oczy pełne szaleństwa.   — Czuję się zaszczycona.
  — Crucio! — wrzeszczy zdenerwowana moim komentarzem.
  Moje plecy wyginają się w łuk, a oczy zachodzą mgłą. Czuje jakby ktoś łamał mi kręgosłup w kilku miejscach jednocześnie. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam tak przeraźliwego bólu, jest o wiele gorszy od tego, który zadała mi ostatnim razem ropucha... Dodatkowo, szatynce sprawia to chorą przyjemność, jakiej jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam.
Przez łzy wiedzę, jak do mnie podchodzi i szepcze mi kilka słów, wprost do ucha:
  — A jak się czujesz teraz? — Przejeżdża językiem po moim policzki zostawiając na nim swoją ohydną ślinę.
  Odpływam, gdy kopie mnie w brzuch z całej siły.

Den of snakes  [zakończone] Where stories live. Discover now