8.

6.6K 279 1
                                    

   — Dora otwórz drzwi! — wołałam na naszą skrzatkę domową, a ta szybko pobiegła do wejścia klapiąc po kamiennej podłodze swoimi bosymi stopami.
  — Panno Meredith, panicz Draco przyjechał — anonsuje go i kłania mi się lekko, jak na dobrze wychowanego skrzata przystało.
  — Biegnij po moją matkę i powiedz, kto nas odwiedził — wydaję szybko polecenie kałowatemu stworzeniu.
  — Oczywiście. — odpiskuje, ale już nie zawracam sobie nią głowy, bo patrzę na niego,
  Obserwuję jak chłopak wchodzi do salonu i patrzy na mnie przenikliwie z wysoko podniesiona brodą. Ma na sobie ciemne jeansy i białą koszulę ze złotymi spinkami przy mankietach. Jego włosy są gładko uczesane, ale nie zbyt przylizane. Jedna z dłoni trzyma luźno w kieszeni spodni, a w drugiej niesie czarną marynarkę. Wygląda elegancko, ale nie do przesady. Odpowiednio do takiego wydarzenia.
  — Nie tęskniłaś? — pyta podchodząc do mnie coraz bliżej. Krok za kroczkiem.
  Nie widziałam go dwa tygodnie, a teraz przyjechał tu, do mnie, dla mnie.
  — Nie wiem... — mruczę, po czym szybko doskakuję do niego i wpijam się w jego usta. Smok bez zastanowienia odpowiada na moje pocałunki gniotąc w dłoni mój pośladek.

***

  — Dzień dobry. — Głos Dracona jest opanowany i poważny, gdy ściska wypielęgnowaną dłoń mojej matki, którą wyciąga do niego, bacznie obserwując go najpilniejszymi oczami jakie znam.
  Mama, wysoka i zgrabna blondynka z krótko ostrzyżonymi włosami i mocnymi kośćmi policzkowymi, które po niej odziedziczyłam. Piękna, pełna gracji i wyższości. Dobrze zdaje sobie sprawę z tego kim jest, jak działa i wygląda jej ciało i jakie przez tą pewność siebie robi wrażenie. Ma na sobie wysokie, czarne szpilki, szare spodnie i białą koszulę z dużym żabotem. Pani detektyw, chyba tak nazwano by jej zawód w świecie mugoli...
  — Miło mi Cię poznać. — Ma miły głos. Głośny, twardy, z nienaganną dykcją, ale mimo wszystko miły. Jest taki jak ona. 

***

  — Didi plecy — rzuca mama, gdy schodzi po schodach do salonu stukając obcasami po mahoniowych, błyszczących stopniach.
  Siedzę z Draconem na brązowej kanapie w głównym salonie naszego dworku. Rozmawiamy pijąc herbatę i jedząc pyszne, czekoladowe ciasteczka przygotowane przez Dorę.
  Na słowa kobiety od razu się prostuję i inaczej układam nogi oraz dłonie. Robię to dośc subtelnie, ale jednak robię.
  Zawsze mnie pouczała, miałam być dzieckiem idealnym. ''Didi, nie mlaskaj. Didi, nogi razem. Didi, plecy. Didi, mów wyraźniej. Didi, kocham cię.'' Często mówiła to ostatnie, dlatego spełniałam wszystkie jej prośby bez zająknięcia, bo wiedziałam, że mówi je z miłości do mnie.
  — Kocham cię. — Całuję mnie w czubek głowy. — A Ciebie obserwuje — te słowa kieruje do Dracona srogim tonem i wychodzi do kuchni.
  — Czy ona mnie lubi?
  — Nawet bardzo. — Uśmiecham się lekko. — Po prostu, jeszcze nie do końca Ci ufa.
  — Tak... To wiele zmienia. — Śmieję się z jego chęci zadowolenia mojej matki.
  — W końcu Ci zaufa, ale nie licz na wiele.
  — To znaczy?
  — Nie jest miłą mamusią, raczej kochającą matką. Jej miłość jest trudna — tłumaczę odrobinę zawile mając nadzieję, że mnie zrozumie, ponieważ nie potrafię opisać mojej jej innymi słowami.
  Chłopak kiwa lekko głową z zamyśleniem. Nic mu się nie stanie, jak trochę nad tym pomyśli i postara się o jej aprobatę.
  Kiedy tylko obcasy matki milkną w kuchni, moja szara kotka wchodzi dostojny krokiem do pomieszczenia i podchodzi o Draco patrząc na chłopaka wyniośle. Może nawet wynioślej nić pani Wolker przed chwilą.
  — Jej też musisz zaimponować. — Śmieję się lekki i obserwuję jak Dracon niepewnie wyciąga w jej stronę dłonie.
  — Świetnie... — mruczy, a kotka z ociąganiem wącha jego palce i delikatnie się o nie ociera, ale jednak na moich kolanach decyduje się położyć i zasnąć.

***

 Odpisuję na listy od znajomych siedząc przy małym sekretarzyku w moje sypialni, gdy do pokoju wchodzi Dora uprzednio pukając do drzwi pokoju.
  — Panno Meredith, pani matka mówi, że wyjeżdża, ale postara się wrócić przed kolacją. — informuje mnie wyuczonym przez lata rzeczowym tonem głosu. 
  Nawet jej nie odpowiadam, przywykłam do częstych wyjazdów matki. Wera Wolker jest czarodziejskim detektywem do spraw morderstw i nieuzasadnionego, agresywnego użycia magii. Nie należy do aurorów, ale ściga czarodziei, którzy nie przestrzegają prawa i oddaje ich w ręce ministerstwa. To dość niebezpieczna praca, ale sprawia jej przyjemność, mówi, że w ten sposób leczy świat. Według mnie po prostu się mści, widać to po niej i słychać, kiedy opowiada o swojej pracy. Jednak powód dla którego robi to, co robi, nie jest dla mnie ważny. Zależy mi tylko na tym żeby była szczęśliwa.

***

  — A twój ojciec? — pyta spokojnie patrząc na mnie z lekko przekrzywioną na bok głową, tak, że w jego oczach odbija się niebo, a nie ja.
  — Nie znałam go. — Lekko zaciskam szczękę. — Zamordowano go tuż przed moim urodzeniem.
  — Smierciożercy? — dopytuje jeszcze bardziej się przekrzywiając.
  Siedzimy w ogrodzie na małej kamiennej ławeczce między brzozami, a przed nami szumi delikatnie woda w strumyku, który przepływa przez tereny należące do naszego dworku. W oddali go widać, jego tylną cześć elewacji. Średniej wielkości budynek z końca osiemnastego wieku. Zbudowany z czerwonej cegły z małą wieżyczką i dostawionym później ogrodem zimowym. Jest ładny, choć mieszkałam w ładniejszych budynkach.

  Trzymam swoje nogi na jego kolanach, a on wodzi po nich dłońmi hipnotyzując mnie swoim monotonnym dotykiem.

  — Nie, ojciec był szmuglerem kradzionych artefaktów magicznych. Pewnego dnia dopadli go ludzie, którym zaszedł za skórę i bum! Nie ma go.
  — To znaczy, że był mugolem? — Przez jego twarz przebiega pewien grymas, a głos staje się pełny zawodu.
  — Nie, a ja jestem czystej krwi. — Uśmiecham się. — Moja mama jest z pochodzenia Litwinką, a tata był pół Szwedem, pół Włochem. Może gdzieś zdarzali się mugole, ale moje drzewo genealogiczne jest tak zawiłe, że moja babcia, która je sporządzała, spasowała przy czwartym pokoleniu wstecz. — Mój uśmiech jest odrobinę krzywy, nie przepadam mówić o takich rzeczach, a sprawy czystości krwi nie są dla mnie aż takim priorytetem jak dla niego.
 Draco wydaje się być zadowolony z tego, co usłyszał. To zabawne, że coś takiego jak czystość krwi może być dla ludzi i czarodziei, tak ważna...

***

Den of snakes  [zakończone] Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora