Rozdział 4

10.3K 584 200
                                    

Tłukłam się na tyłach radiowozu już którąś godzinę. Jechaliśmy do Waszyngtonu, a droga była bardzo długa. W międzyczasie zdrzemnęłam się parę razy. Nie czułam się zbyt dobrze. Mój organizm zastosował swój naturalny system obronny wobec poważnych uszkodzeń ciała. Gorączka. Mogę się założyć, że miałam przynajmniej czterdzieści stopni. Niedługo zacznę majaczyć. Mimo, iż pociłam się jak świnia, nie miałam zamiaru pokazać słabości.

Po godzinie dojechaliśmy do siedziby FBI. Zostałam dosłownie wyrzucona z samochodu. Nikogo nie obchodziło, że ledwo idę. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że czuję się okropnie. Nikt nawet nie zauważył, że mam jakieś obrażenia.

No bo kto się martwi o przestępcę?

Na ledwo stojących nogach, snułam się podtrzymywana przez dwóch masywnych policjantów, pod eskortą jeszcze sześciu, przez cały siedzibę agencji federalnej. Ludzie, obok których przechodziłam, patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem.

Nareszcie dotarliśmy do windy. Wszyscy tam weszliśmy. Zdążyłam zobaczyć, że któryś z moich strażników nacisnął guzik znajdujący się na samej górze.

Czyli będę przesłuchiwana na najwyższym piętrze.

Wyszliśmy z windy i poszliśmy korytarzem. W końcu stanęliśmy przed drzwiami z tabliczką:

John Dymberly - dyrektor FBI

Czyli będę rozmawiać z samym dyrektorem FBI, Johnem Dymberly we własnej osobie? Co za zaszczyt.

Ktoś zapukał i kiedy otrzymał zgodę na wstęp, weszliśmy do pomieszczenia. Pierwsze co zobaczyłam to biurko, przy którym siedział starszy mężczyzna.

Dalej była już tylko ciemność.

***

Docierały do mnie głosy, lecz ich nie rozumiałam. Nic nie widziałam i nie czułam. Mój mózg pracował dziesięć razy wolniej.

Z czasem zaczęłam ogarniać pojedyncze słowa, a potem zdania.

- I, że wy durnie tego nie zauważyliście?! – spytał, a raczej krzyknął jakiś męski i szorstki głos.

- Była taka, jak ją odebrałem z tego tymczasowego aresztu. Nie wiem co wcześniej z nią zrobili. – próbował się bronić jakiś inny.

- Ale chyba widzieliście, że coś z nią nie tak?

- Przecież szef wie. Opowiadają, że to niezła aktorka – dodał jakiś inny.

- Durne pały! Gorączki chyba nie da się udawać?

- No nie, ale...

- Wyjść.

- C...

- Powiedziałem wyjść! Teraz! Obaj! I wrócicie tu dopiero gdy was wezwę!

- Tak jest.

Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Ktoś przechadzał się po gabinecie, aż w końcu usiadł w fotelu.

Otworzyłam oczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że leżę na bordowej kanapie. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła piętnasta. Oznacza to, że byłam nieprzytomna parę godzin.

Spojrzałam na swoje ramię. Było zabandażowane, normalnym opatrunkiem. Tak samo moje udo. Byłam w tych samych ubraniach. Czarne powycierane spodnie, kawałek białej bluzki. Skórzana kurteczka leżała na stoliku obok mnie. Wszystko było poplamione krwią. Mój pseudo bandaż, czyli kawałek bluzki, leżał w koszu na śmieci.

- O! Obudziłaś się. – usłyszałam ten sam głos co wcześniej.

Należał do siwego mężczyzny po sześćdziesiątce. Zapewne tego Johna.

Mężczyzna podjechał do mnie na swoim fotelu na kółkach.

- Nie wstawaj – powiedział od razu, mimo, iż nie miałam takiego zamiaru. – Przywieźli cię tu w okropnym stanie. Dobrze, że mamy lekarkę na miejscu. Zszyła ci rany i dała coś na gorączkę.

Rzeczywiście, czułam się lepiej.

Rozejrzałam się po gabinecie. Duży. Utrzymany w jasnych kolorach. Szklana ściana z panoramą Waszyngtonu. Ciemne biurko. Na nim laptop i zdjęcie. Mężczyzna ma obrączkę. Zapewne na zdjęciu jest on, jego żona i córka. Córka dlatego, iż koło ramki jest kartka z zaproszeniem na jej ślub. Kamery są w każdym rogu. Drzwi są pancerne, co oznacza, że ściany prawdopodobnie anty-dźwiękowe. Facet lubi statki, bo ma parę modeli na szafie.

- Bywało gorzej – odpowiedziałam. Wstałam i nim mężczyzna się zorientował siedziałam w fotelu na przeciwko jego biurka. Po drodze zorientowałam się, że nie mam przy sobie żadnej broni.

Dymberly przejechał swoim fotelem odległość dzielącą jego dotychczasowe miejsce ze stolikiem. Zatrzymał się po jego drugiej stronie. Schylił się i wyciągnął z segregatora jakieś akta. Podał mi je.

- Wiesz co to jest? – zapytał.

- Moja kartoteka - odpowiedziałam, gdy przeczytałam napis na teczce.

- Brawo. A teraz ją przejrzyj.

Wzięłam do ręki dokumenty, mając wciąż zakute ręce.

Alley

Ur.: Nieznane

Imię: Nieznane

Nazwisko: Nieznane

Pseudonim: Alley

Miejsce urodzenia: Nieznane

Matka: Nieznane

Ojciec: Nieznane

Wiek: Nieznane

Informacje ogólne: Brak danych

Uczęszczała: Brak danych

Zdjęcie: Brak danych

Zatrzymana: Nie

Drugie miejsce w rankingu najniebezpieczniejszych przestępców USA w XXI wieku od czterech lat.

Wysłany list gończy:

(22.06.2014)

Popełnione przestępstwa:

Zabójstwa (w tym ze szczególnym okrucieństwem): 24

20 nieudowodnionych

(lista ofiar - załącznik 3:14)

2 udowodnione:

Marry Sudan

Francis Krey

2 udowodnione (ze szczególnym okrucieństwem):

Ofiar nie rozpoznano

Inne przestępstwa:

Handel narkotykami

Produkcja narkotyków

Kradzież narkotyków

Nielegalne wyścigi

Liczne kradzieże:

Rabunki sklepów

Kradzież samochodów

Żaden z zarzutów nie został udowodniony.


Zamknęłam teczkę i odłożyłam ją na biurko.

- No i co tam zauważyłaś?

- Że nic na mnie nie macie?

- Błąd. Mamy. Nawet dużo. Tylko nieudowodnione. Ty się przyznasz do winy.

- A skąd taki pomysł?

- Teraz spędzisz godzinę w naszym areszcie. Po upływie tego czasu przesłucham cię. Od ciebie zależy, czy będziesz współpracować, czy nie. A teraz, do widzenia.

xxx

Rozdział poprawiała 

Alley ✔️ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz