Rozdział 34

6.2K 397 356
                                    

Mam martwego psa, narzędzie zbrodni i mnie całą we krwi. Wszystko to w jednym miejscu. Jak to dobrze, że jest ciemno. Przynajmniej nikt mnie nie zobaczy.

Jak pozbyć się ciała? Ma ktoś jakieś pomysły? Hm... Jak skutecznie pozbyć się ciała? Przecież nie zostawię tu zwłok tego psa. I tak każdy się domyśli, że ja to zrobiłam.

Przez chwilę stałam w ciszy. Do moich uszu docierały dźwięki takie jak cykanie świerszczy, czy pohukiwanie sowy. Skupiłam się bardziej na tym zmyślę i po chwili usłyszałam cichy szum.

Strumyk!

No właśnie! Gdy byłam na drzewie trochę się rozejrzałam z góry. Gdzieś tu niedaleko jest strumyk. Podeszłam do martwego psa i podniosłam go. O matko! Ale on jest ciężki! Z wielkim trudem zaczęłam iść (a w zasadzie kuleć i skakać niezdarnie, próbując nie sprawiać sobie większego bólu w łydce) ze zwierzakiem zarzuconym na ramię w stronę dochodzącego mnie szumu. Gdzie szum, tam strumyk.

Przez całą drogę nasłuchiwałam, czy nikt nie idzie w moją stronę. Każdy już dawno był w swoim łóżku i spał, więc nie powinno być problemów. Gdy w końcu dotarłam do rzeczki, spuściłam psa do wody. Zdjęłam mu obrożę i przeszukałam go sprawdzając, czy ma przy sobie coś jeszcze, co wskazywałoby jego pochodzenie. Nurt w rzeczce był na tyle silny, że pies nie szybko się zatrzyma. Gdy skończyłam obmacywać zwierzę, popchnęłam go w dół rzeki.

Obrożę schowałam do kieszeni, a sama wróciłam na miejsce zbrodni. Wzięłam pręt i z niezadowoleniem stwierdziłam, że pies utracił dużo krwi leżąc w jednym miejscu przez parę minut. To też muszę jakoś ukryć. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czegoś czym mogłabym to przykryć, na przykład dużego kamienia. Zamiast tego udało mi się dostrzec niewielką kupkę ziemi. Podbiegłam do niej, wzięłam garść i znów wróciłam. Położyłam ją na ziemi ubrudzonej krwią i obie zaczęłam ugniatać tak, aby się zmieszały. Na koniec uklepałam moje dzieło i gotowe! Nikt się nie zorientuje co tu zaszło.

Wzięłam do ręki pręt znowu poszłam do strumienia. Dokładnie wymyłam narzędzie zbrodni z krwi. Z ciekawości zbadałam dno. Było całe usłane kamieniami. Wsunęłam pomiędzy nie metalową rzecz i przykryłam go jeszcze innymi kamykami.

Wyjęłam z kieszeni obrożę i zamoczyłam ją w wodzie pozbywając się odcisków palów czy materiału DNA. Oderwałam kawałek od mój białej bluzki i przez materiał wyjęłam przedmiot z wody. Westchnęłam i zaczęłam przeczesywać pamięć w poszukiwaniu budy, czy jakiegokolwiek innego miejsca gdzie pies mógł spać. Buda była chyba obok głównego budynku, czyli gabinetu Dixon'a. Super. Teraz jak nie dać się złapać?

Kryjąc się w cieniu starałam się jak najszybciej i najciszej przemknąć do celu. Bez problemu dotarłam tam, gdzie chciałam. To się wydaje aż za proste. Nikogo nie spotkałam, nie narobiłam hałasu jak to mam w zwyczaju... Postanowiłam później się nad tym zastanowić.

Stałam właśnie przed sporą rozmiaru psią budą. Bez problemu niewielki, skulony człowiek mógłby się tam zmieścić. Całe szczęście, że należę do tych niedużych. To znaczy jakaś wysoka nie jestem, ale niska też nie. Weszłam do domku tego kundla, cuchnęło tu psem i zgnilizną. Fuj.

Znowu znalazłam się w mikroskopijnym pomieszczeniu. Skulona zaczęłam grzebać w stercie kocy, gdy nagle poczułam jak jedna deska się rusza. Zeszłam z niej i spróbowałam ją podnieść rękoma. Prawie się wyłamała. Trzymał ją tylko jeden gwóźdź. Zaczęłam nią mocno poruszać. W końcu udało mi się ją wyłamać. Pod spodem był niewielka dziura, idealna, aby schować tam coś tak małego jak obroża. Wrzuciłam ją tam, a następnie zatrzasnęłam otwór. Przed wyjściem przetarłam jeszcze mokrym materiałem całą deskę zmniejszając prawdopodobieństwo, że ktoś odkryje moje DNA.

Alley ✔️ Where stories live. Discover now