Rozdział 22

6.9K 414 288
                                    

Notka na dole!

Minął tydzień od wyjazdu Marka, a mi już go brakuje. Cały ten czas spędziłam na normalnych zajęciach, które były codzienną rutyną więzienia. W międzyczasie dużo gadałam z Baronem, Wentylem, Pulokiem i Łasicą. Wczoraj byłam również u Włocha i siedziałam u niego tak długo, jak pozwalali na to klawisze. Dziś po południu wychodził i zaczynał nowe życie. Nic ciekawego, oprócz tego, się nie działo. Rosso nadal był w izolatce, więc nikt nie wchodził mi w drogę. Mogło się to jednak szybka zmienić, bo z tego co podsłucham od klawiszy wynikało, że będzie dziś na obiedzie.

Tak jak Mark obiecywał wysłał do mnie list. Jeden. Ale to nic dziwnego, bo w tym miejscu mają limit na dochodzące listy. Jeden tygodniowo. Reszta jest wyrzucana, ewentualnie jeśli gliny mają dobry dzień to dają w następnym tygodniu.

Nic ciekawego nie opisywał. Zwykłe nowinki z zewnątrz, Nie warto o niczym wspominać.

Dostałam również monetę. Piękną pamiątkową monetę ze stanu Waszyngton. Błyszcząca i złota, była zapakowana w ochronne, przezroczyste pudełeczko, a ono samo jeszcze leżało w innym pudełeczku, przypominającym te od biżuterii. Wcześniej wykłócałam się parędziesiąt minut z policjantami, bo nie chcieli mi jej dać. Na szczęście się udało i teraz pudełeczko leży na zawalonej od starych opakowań lasagne półce i niczym świeca oświetla to ponure pomieszczenie swoim blaskiem.

Byłam właśnie na spacerniaku i czekałam, aż minie mroźna godzina chodzenia w kółko i będę mogła zjeść coś w stołówce. Co z tego, że podają tam okropne jedzenie? Lepsze to niż zamarznięcie na kość.

Zasady tutaj są okropnie rygorystyczne. Teoretycznie nie możesz stać w jednym miejscu dłużej niż pięć minut, nie można się spotykać w grupach powyżej pięciu osób i nie wolno przebywać w kątach. Jednak tutaj każdy ma na to wywalone i klawisze nie patrzą na to co kto robi. No chyba, że mają paskudny dzień.

Zazwyczaj spacerowałam wraz z Baronem i jego kumplami. Tym razem jednak czaiłam się pod wejściem do budynku, aby chodź trochę ogrzać się, zionącym stamtąd, ciepłym powietrzem. Nagle poczułam, że ktoś mnie szarpie. Szybko się obróciłam, aby zobaczyć kto to i ewentualnie mu przyłożyć. Moje chęci zostały jednak natychmiast zgaszone gdy zobaczyłam, że to jeden z policjantów. Nie widzi mi się spędzenie kolejnych dni w izolatce za napad strażnika, szczególnie, że dziś mam wyjątkowo dobry humor.

- Co jest? – zapytałam lekko opryskliwie.

- Ktoś chce się z tobą widzieć – warknął niezadowolony strażnik.

Moje brwi powędrowały wysoko ku górze. Kto chce się ze mną u licha spotkać? Mark miał wrócić za prawie dwa miesiące, a poza nim nikt kogo znam nie chciałby wejść do budynku pełnego stróżów prawa.

- Kto?

- Ty i Baron jesteście wezwani. Nie znam szczegółów. – wzruszył ramionami.

Po chwili podszedł do nas inny mężczyzna trzymający mojego kolegę. Zakuli nas i zaczęli prowadzić przez dobrze znane nam korytarze. Spojrzałam na mojego sąsiada szukając u niego niemej odpowiedzi. On tylko wzruszył ramionami.

Od dawna było wiadomo, że Baron i ja "kumplujemy się" z Haronem i Tex. Może ich złapali? Będą chcieli wydusić z nas jakieś informacje? Co jeśli, gdy będę już na miejscu, zobaczę Tchórza-Harona, albo Ciążową-Tex?

W końcu doszliśmy na miejsce. Okazało się być pokojem widzenia. Czyli jednak ich nie złapali.

Uff.

Drzwi zostały przed nami otworzone, a następnie zostaliśmy wepchnięci do środka. Zatrzaśnięto je za nami informując przy okazji, że mamy jakieś dziesięć minut.

Alley ✔️ Where stories live. Discover now