Rozdział 24

6.5K 419 121
                                    


Biel. Tylko tyle można powiedzieć o tym miejscu. Biel, biel, biel, biel. Tylko biel. Biel tu, biel tam. Na górze, na dole. Po prawej, po lewej. Z przodu i z tyłu. Inaczej - biel. Wszędzie! Pieprzony biały. Jasna i rażąca w oczy biel. Nic nie widać, tylko biel.

Nie wiem ile tu siedzę. Nie wiem jak tu siedzę. Nie wiem ile czasu minęło od ostatniego posiłku. Nie wiem nic. Nic, nic, nic. I jeszcze ta cisza. Głucha, głucha, głucha cisza. Nic nie słychać, nic nie czuć. Żadnych zapachów, odgłosów.

Siedzę w izolatce. Izolatce, izolatce, izolatce.

Nie wiem od kiedy, kiedy, kiedy.

Nie byłoby w tym nic strasznego... strasznego, gdyby była to ta sama, w której byłam rok temu, temu, temu. Zrobili przebudowę. Pieprzoną, pieprzoną przebudowę. Specjalnie, kurwa, dla mnie, dla mnie, dla mnie, dla mnie.

Ciekawe czy małże mają jakiś naturalnych wrogów. A jeśli tak, to jakich? Przecież muszą mieć jakiś wrogów, bo inaczej mnożyłyby się na dnie morza i w końcu całe dno byłoby nimi upchane. Wtedy cały świat opanowałyby małże... Małże, małże, małże...

Co?

Czy ja coś mówiłam?

Chyba wariuję. To miejsce źle na mnie wpływa...

O czym to ja...

A!

Tak! O izolatce, izolatce, izolatce, nastolatce, zdechłej nastolatce... STOP! Nic nie mówiłam. Nie jestem psychiczna. Nie jestem. Nie. Jestem, jestem, jestem...

Biały sześcian. Wyłożony białą gąbką. Na wszystkich pieprzonych ścianach... Góra, dół. Prawo, lewo. Przód, tył. I kaftan.. kaftan bezpieczeństwa... bezpieczeństwa kaftan, niebezpieczeństwa, czeństwa, eństwa. Be.

Tak mogę opisać moje miejsce pobytu... Pobytu, pobytu. Nie wiem, nie, ile tu siedzę. Dzień, tydzień, miesiąc...

Ja, biel i kaftan bezpieczeństwa. Tak. To idealny tytuł dla jakiegoś thrillera. Może jak się stąd wyrwę zacznę coś pisać? Pisać, pisać.

Wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję, wariuję w tym miejscu.

Ekosystem małż jest dziwny. Ekosystem? O czym ja pieprzę?

Jestem tu za numer z Rosso, Rosso, numer, Rosso. Pieprzony Rosso. Skurwsyniały, kurwa, chuj jebany, niedojebany Rosso. Gówno pieprzone Rosso. Skurwiały. Zapleśniały...

Nagle - czerń. Ciemna plama, a raczej prostokąt. Czy to mój czas? Czas, czas, czas?

Jakiś ruch.

Więcej ruchów.

Jakiś głos.

Nic nie słyszę.

Może rzeczywiście zwariowałam? Wariowałam, ałam, zwariowałam?

Taaa... Zdaje mi się, że tak. Małże przejmą świat.

- Wstawaj. – Polecenie.
Proste, kurwa, polecenie, a ja go nie potrafię wykonać. Nic nie czuję. Rąk nóg, uczuć, zapachów.
- Dalej – popędza. – Wstawaj, kurwa, suko, albo sam cię stąd wyniosę. – słyszę.

- Wariatka. – Inny głos, też męski – Nie wstanie. Zwariowała, szefie.

- Bierzemy ją pod ręce – nakazuje ten pierwszy.

Alley ✔️ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz