Rozdział 18

6.8K 456 34
                                    

Gdy następnego dnia się obudziłam, nic do mnie nie docierało. Nie spodziewałam się, że kiedyś trafię do więzienia, dlatego przez parę minut leżałam w łóżku i wszystko sobie analizowałam.

W końcu nadszedł czas, gdy strażnik miał mnie wyprowadzić na śniadanie. Ucieszyłam się gdy przywitał mnie gwar tam panujący, bo w pustej celi można zwariować. Ustawiłam się w kolejce i grzecznie, co jest do mnie nie podobne, czekałam na swoją porcje. Na śniadanie była owsianka. Nienawidzę owsianki. Może uda mi się z kimś wymienić? Widziałam, że niektórzy mają tosty z serem.

Podeszłam do jakiegoś więźnia, który był ubrany w neonowy, pomarańczowy kombinezon z żółtymi pasami przy rękawach. Na pierwszy rzut oka wyglądał groźnie, ale w mojej branży widziałam gorszych. Gdy podeszłam do niego bliżej, zauważyłam, że ma nienaganną łysinę i długą bliznę sięgającą od czubka głowy, przez oko, do policzka. Co najważniejsze: miał tosty.

- Ej, stary – zagadałam.

- Czego? – warknął, nawet na mnie nie spojrzawszy.

- A może grzeczniej? – zapytałam retorycznie. – Dawaj tosty.

- Ha, ha, ha! – zarechotał. – Bardzo śmieszne, bardzo. – W końcu się do mnie odwrócił i spojrzał mi prosto w oczy. Zdębiał.

- To jak, dasz te tosty? – zapytałam ostrym tonem.

- Dlaczego sławna Alley nie jest w zaostrzonym rygorze? – zapytał, gdy otrząsną się z szoku.

- Może dlatego, że jestem nieletnia? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. – Dajesz te tosty, czy sama mam sobie wziąć?

- Pokaż na co cię stać – rozkazał.

- Czemu nie? – wzruszyłam ramionami i podeszłam do stolika, na którym stało jego śniadanie. Zablokował mi przejście.

- Możesz się łaskawie odsunąć? – Kątem oka spostrzegłam, że prawie cała stołówka, łącznie z policjantami się na nas patrzy.

- Nie.

- Słuchaj – zaczęłam. – Nie lubię owsianki. Ba! Ja jej nienawidzę. Więc odsuń się po dobroci, bo nie mam zamiaru robić scen – rozkazałam. Ten się tylko zaśmiał. Okej. Jak nie to nie.

Przeszłam w bok, złapałam jego rękę i wykręciłam pod nienaturalnym kątem. Aż coś chrupnęło. Ten się zgiął w pół, a ja tylko popchnęłam go buciorem, tak, że zarył głową w talerz owsianki, który postawiłam na sąsiednim stoliku. Po sali przeszły śmiechy. Ja natomiast wzięłam sobie jego śniadanie i nie oglądając się za siebie, podeszłam do stolika Barona. Byli tam też jego koledzy. Wczoraj nie zdążyliśmy się dobrze poznać, więc może teraz się uda? Z tego co pamiętam to nazywali się... Wentyl, Lemur i Pulok. Dziwne ksywy.

- Pierwszy dzień, a ty już rozrabiasz? – zaśmiał się Baron.

- Nienawidzę owsianki. – wzruszyłam ramionami i usiadłam obok niego. – Cześć wszystkim.

- Hej, hej – odpowiedzieli.

- Wiesz, że właśnie sprałaś największego twardziela z zaostrzonego? – zapytał Lemur.

Lemur był wysokim patykowatym mężczyznę pomiędzy trzydziestką, a czterdziestką. Z wyglądu rzeczywiście pasował do lemura. Miał szczupłą i długą twarz. Jego oczy były wielkie i wyłupiaste, co czasem denerwowało, gdy intensywnie się w ciebie wpatrywał.

- Serio? – zapytałam autentycznie zdziwiona. – Jakoś łatwo poszło. – zabrałam się za jedzenie mojego tosta.

- Wiesz, że on teraz pewnie się zemści? – zapytał Pulok. – Jeszcze nikt go tak nie ośmieszył.

Alley ✔️ Where stories live. Discover now