Rozdział 30

6.9K 396 76
                                    

Po raz kolejny w ciągu paru godzin jestem w wozie policyjnym. Na szczęście tym razem jest to nieoznakowany radiowóz, jakim jeździ często drogówka. Prowadzi jeden z pakerów, którzy pilnowali drzwi. Oprócz niego i mnie w aucie był jeszcze John. Za nami i przed nami jechały kolejne dwa nieoznakowane radiowozy, w których również siedzieli znani mi policjanci.

Przejeżdżamy właśnie przez las. Znowu. Cały czas las, las, pole, las, wioska, las, pole, las, las... i tak od dwóch godzin. Tyłek mi już cały zdrętwiał. Dodatkowo w całym samochodzie panuje ta przeklęta cisza. Dlaczego do chuja radia włączyć nie mogą!?

- Kiedy będziemy? - zapytałam po raz enty tej podróży.

- Za chwilę - odparł krótko John.

- Mówiłeś tak godzinę temu - jęknęłam. - Włączcie przynajmniej radio.

- Nie.


- Niby, kurwa, czemu?

- Bo nie.

Jęknęłam głośno.

- No to przynajmniej pogadajmy - zaproponowałam. - Wszystko byleby nie siedzieć w tej przeklętej ciszy.

Odpowiedziała mi, nie zgadniecie, cisza.


- Oj no chłopaki! - walnęłam głową w tył siedzenia. - No to inaczej: jak masz na imię? - zwróciłam się do prowadzącego pakera. Nie otrzymała odpowiedzi. - Nie przesadzaj. Mam na ciebie mówić paker? - Pochyliłam się do przodu, a dzięki temu, że siedziałam w tylnym rzędzie na samym środku, moja głowa znalazła się idealnie między dwoma mężczyznami. - John, jak on ma na imię?

- On? Eee... - zawiesił się. Wow odpowiedział mi.


- Nie mów, że nie wiesz, jak ma na imię - westchnęłam i przewróciłam oczami. Jak można nie wiedzieć jak ma na imię jego podwładny?

- No ja... eee... ja ten.... no... - jąkał się.


- Hadrian - mruknął kierowca.

- Co? - zapytałam zdezorientowana.


- Mam na imię Hadrian - powtórzył. Miałam wrażenie, że powiedział to tylko po to, aby uratować z opresji Dymberly'ego.

- Miło mi cię poznać Hadrian. - udawałam powagę. - Podałabym ci rękę, ale prowadzisz, a jak masz psy na karku, to lepiej uważać na drodze.


Parsknął.

Czyżbym tu kogoś rozbawiła?

- Racja, lepiej uważać - mruknął. - Dlatego morda w kubeł, bo rozpraszasz kierowcę - warknął.


Ej! Odbił piłeczkę, a ja nie mam jak się obronić. Kurde. Wygrał. Szlag by to!

Fuknęłam i usiadłam normalnie na swoim miejscu, krzyżując ręce na biuście zupełnie jak małe dziecko.


Jechaliśmy w przeraźliwej i nienaturalnej ciszy. Słychać było tylko ryk silnika i co jakiś czas ktoś chrząknął. Było to trochę dołujące. W końcu John się pochylił i nacinał przycisk z napisem "ON". W maszynie zaczęły rozbrzmiewać mocne nuty jakiegoś rocka.

- No i to ja rozumiem - rzuciłam zadowolona i zaczęłam podrygiwać nogą do rytmu. - Jednak się złamałeś Johnny. - uśmiechnęłam się lekko.


Wokalista właśnie dochodził do refrenu, gdy ktoś przełączył stację. Tym razem z głośników popłyną Chopin.

- Ej! - podniosłam się. - Kto to zrobił?! - popatrzyłam po mężczyznach. - Hadrian...


- Mój samochód, moje zasady.

Alley ✔️ Where stories live. Discover now