Rozdział 43

5.3K 376 293
                                    

3/3

Gdy dawno, dawno temu jeszcze hasałam sobie wolno po świecie, też miałam różne zadania. Może nie były to rzeczy na zlecenie, ale miałam czasem coś podobnego. Głównie chodziło o to, aby zabajerować kogoś na tyle, żeby zaprowadził mnie do domu. Wtedy coś mu wstrzykiwałam i mogłam bez problemu okraść gościa. Nie miałam więc problemów z grą aktorską. To był mój atut. Potrafiłam się odnaleźć w prawie każdej sytuacji.

Najważniejszą rzeczą w takich misjach było zbliżenie się do celu. „Przypadkowe" poznanie go. Jeśli na horyzoncie pojawi się wypatrywana morda, pójdzie już z górki. Niestety w tym zadaniu będzie trochę trudniej. Muszę się przypodobać mojemu Celowi. Nie mówię tu od razu o randkach, seksie i jakiś romantycznych bzdetach. Co to, to nie! Są inne sposoby. Muszę zdobyć jego zaufanie, ale przede wszystkim najpierw go poznać.

Josh zaprowadził mnie do ich stolika. Był ustawiony na samym środku sali, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że są ludźmi, do których wszyscy odnoszą się z szacunkiem. Przy stoliku było sześć miejsc, ale i tak było tam więcej ludzi, bo niektórzy podostawiali sobie krzesła, a niektóre dziewczyny siedziały po prostu na kolanach chłopaków. Nie no dobra, to zasługiwało tylko na miano dziwek, które jedynie ocierały się cały czas o przyrodzenia chłopaków, jakby chciały się pieprzyć tu i teraz. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam tam też Rachel. Na szczęście miała swoje miejsce. Gdy mnie zobaczyła, posłała mi perlisty uśmiech.

- Cześć chłopaki – przywitał się Josh i zepchnął dwie dziewczyny, które zajmowały krzesła. Kulturalnie jak cholera. Wskazał mi jedno, a ja na nim usiadłam. Na drugim usiadł on sam. – I piękne dziewczyny – dodał, widząc palący wzrok czarnoskórej. – Chciałbym wam kogoś przedstawić – zaczął, ale przerwał mu jakiś chłopak.

- W końcu znalazłaś sobie dziewczynę? – zapytał.

- Nie Asher, nie znalazłem. – wzniósł oczy do góry. – Poznałem dzisiaj Ashley. – wskazał na mnie. Chyba powinnam coś zrobić.

- Hejka. – pomachałam ręką.

-Nowa? – zapytał Asher.

Przyjrzałam się mu. Podobnie jak większość mężczyzn przy tym stoliku był niezłej postury. Jego niebieskie oczy lustrowały mnie, a w ręce trzymał batonik proteinowy.

- Bluzka tak – odpowiedziałam. – Buty nie. – wzruszyłam ramionami.

Uśmiechnął się na moją odzywkę.

- To jest stare jak świat, ale w twoich ustach brzmi to po prostu bosko – przymknął oczy i zrobił minę, jakby się czymś delektował.

- Dobra, zamknij ryja Asher – nakazał Josh. – Głodny jestem.

- Ej dziewczyny – odezwał się jakiś szatyn w stronę jakiś kobiet siedzących na kolanach jego kolegów. – Przynieście dla nas sześć porcji – nakazał, a już po chwili ich nie było.

Bardzo dobrze, kolego.

- Eh Jay, Jay, Jay – odezwał jeszcze ktoś inny. – Kiedy nauczysz się, że nie wysługuje się innymi?

A dlaczego niby nie?

Przyjrzałam się chłopakowi, który to powiedział. No nie wierzę! To Rick. Wygląda tak samo jak w dokumentach. Choć siedział, było widać, że jest wysoki. Na jego głowie w artystycznym nieładzie rosły przydługie kruczoczarne włosy. Miał gładko ogoloną brodę i bardzo, bardzo ciemne oczy. Prawie czarne. Jasna karnacja sprawiała, że w czarnych ciuchach wyglądał trochę jak skunks, panda, zebra albo inne czarno-białe stworzenie. Brak znaków szczególnych, blizn, ran i innych. Jego kartoteka pęka w szwach przez nieudowodnione przestępstwa. Mistrz zacierania śladów.

Alley ✔️ Where stories live. Discover now