,,W najlepszym wypadku zaufanie jest próżnym zajęciem. W najgorszym może doprowadzić do śmierci.''
Nie wiem czy dobrze robię, biegnąc z nimi. Mogę jednak zawrócić i tym samym wystawić się na pewną śmierć. Choć pewnie posiadają lekarstwa i broń, której teraz najbardziej potrzebuje. Patrząc na to, że przyjęli rannego, który na moje oko nie przeżyje jednego dnia. A żaden z nich na lekarza mi nie wygląda. Raczej powinni posiadać podstawowe zaopatrzenie, bo jak inaczej przetrwali by te wszystkie dni apokalipsy?
Moje rozmyślenia przerywają krzyki i to, że nagle stanęliśmy przed hotelem. Ciekawe miejsce na postój. Tylko trochę zbyt krzykliwe. Gdyby nie to, że mi przypomina z lekka ruinę.
-Nie strzelać! Mamy rannego.- przemówił ciemnoskóry, wybudzając mnie z lekkiego transu.
Z niechęcią na twarzy, kobieta kazała otworzyć nam wejście. Po wejściu, brama od razu zostaje zamknięta, a koło nas zbiera się reszta. Przyznaje, że jest to dość liczna grupa. Większa, niż się spodziewałam. Jednak walka bez broni po krótkiej analizie, nie jest za dobrym pomysłem.
-Czy wy oszaleliście!?- zaczęła wydzierać się kobieta, która wydała rozkaz wpuszczenia nas. Ciekawe, co by było gdyby się nie zgodziła?- Nie dość, że kończą nam się zapasy, to wy przyprowadzacie nam kolejne pieprzone gęby do wykarmienia!?
-Spokojnie Lily, wszystko jest na swoim miejscu.- odzywa się blondwłosa, starsza kobieta.
-A mieliśmy ich tam zostawić?- ignoruje ją czarnowłosy okularnik.
-Mark przypominam ci, że przyjęliśmy cię tylko dlatego, że miałeś sporo jedzenia.- wytyka mu, a ja kątem oka widzę, jak grupka dzieci oddala się od nas, ciągnąć za sobą nastolatka. Świetnie, pojawiły się utrudnienia.
-Mogę się wtrącić?- zaczynam.
-Mark, daj mi go. Spróbuje go obejrzeć.- komentuje blondwłosa, na co mężczyzna kiwa głową, idąc w stronę przyczepy.
-Nie, nie możesz!- odpowiedziała mi Lily.
-To masz kurwa problem, bo już się wtrąciłam i chcę powiedzieć, że to raczej Mark powinien mieć najwięcej do powiedzenia, bo gdyby nie on to już bylibyście pieprzonymi szwendaczami!- mierze ich złowrogim spojrzeniem. Nastaje cisza, którą przerywa dziewczyna, z brązowymi włosami do ramion.
-Może ma trochę racji.- powiedziała z niepewną miną, na co uśmiecham się w duchu. Lily obdarza mnie jadowitym spojrzeniem.
-A kim ty do cholery jesteś, że pozwalasz sobie na za dużo!?
-Nie twoja sprawa, suko.- warcze, tracąc nad sobą kontrolę.
-O nie. Nie będziesz się tak odzywać do mojej córki.
-O proszę. Skamielina się odezwała. Twoje miejsce jest w pod ziemia, a nie nad jej powierzchnią.- zauważam zła.
'Skamielina' się na mnie rzuciła, gdyby nie to, że powstrzymali ją ciemnoskóry i wąsacz.
-Hej, hej, hej. Spokojnie Larry.- uspokaja go gość w czapce.
-Nie wierze, ono ma imię- prycham.
Jeśli emocje mu opadły, to właśnie teraz powróciły. Wyrwał się dziadkowi i ciemnoskóremu, a po chwili rzucił na mnie.
Łapię go za rękę i przewracam, następnie wykręcam mu rękę, żeby go unieruchomić, a nie połamać mu kości. Choć nie ukrywam, jest to dość kuszące. Nie trwa to jednak długo, ponieważ czuję, jak czyjeś ręce oplatają się wokół mojej tali i odciągają od skamieliny. Następnie tylko czuję, jak uderzam o ziemię. Niestety, nie udaje mi się zobaczyć, kto to był. Lepiej dla niego lub niej. Wstaję i otrzepuję się z ziemi. Z pewną miną podchodzę do nich. Nie dam im wygranej płazem.
-Dobra. Niech już zostaną- powiedziała rozzłoszczona Lily i odchodzi. Nagle, wszyscy się odwracają, na co unoszę do góry brew.
-Kenny- dziadek- Przy samochodzie -odwracam się, by obczaić o kogo chodzi. Blondynka z włosami do ramion- to moja żona Katjaa.- nagle przybiega do niego jakieś dziecko- A to mój syn Duck.- Kaczka, interesujące.
-Hej- powiedział z zapałem.
-Część- tak szybko jak się pojawia, znika.
-Mark- tak, to już wiem.
-Carley- dziewczyna, która mnie w pewien sposób poparła.
-Lee- powiedział ciemnoskóry- dziewczynka koło bramy to Clementine.
-Ben- jeśli dobrze rozpoznaje, to jeden z tych gości z lasu.
-Logan- przemówił gość z czarnymi włosami na jeża.
-Aleksander- przedstawił się chłopak z rudą czupryną.
-Lily i Larrego już poznałaś- powiedział Lee.
-Tak- komentuje przeciągle, po czym zapada cisza.
-A ty jak się nazywasz?- pyta Carley.
Wahałam się przez chwile z odpowiedzią. Znam ich zaledwie kilka minut. A to, że są ufni, nie jest moim problemem, tylko ich.
-Diana.- przedstawiam się, zakładając ręce na piersi. Obracam się na pięcie, udając w stronę bramy, kiedy czuje mocne walnięcie w tył głowy.
Carly P.O.V
-Oszalałeś!?- krzyczę, podbiegając do nieprzytomnej dziewczyny.- Dlaczego to zrobiłeś?- pytam Aleksa, patrząc na niego wrogo.
-Ty się dobrze czujesz!? Kobieto, ona nas zaatakowała. I nawet jej przy tym powieka nie drgnęła.
-Uspokój się! Jest nieszkodliwa.
-Skąd wiesz!? Ledwo ją znamy, a ty już chcesz ją wpuszczać. Na głowę upadłaś!?
-Hej, uważaj ze słowami.- upomina go Lee.
-Nie widziałeś jak przeskakiwała z nogi na nogę? Coś sobie zrobiła. Zresztą, wyprowadziliście ją z równowagi.
-Czyli teraz to moja wina!?- oburza się.
-Spójrz na nią. To jeszcze dziecko.
-Dziecko czy nie. Jest niebezpieczna.- wskazuje na nią palcem, a następnie macha rękami.- Dobra, rób co chcesz. Ale jestem za przywiązaniem jej do jakiegoś słupa.
-Dobra, już się tak nie denerwuj. Lee, pomóż mi ją przenieść.- schylam się do niej.
-Czekaj, sam ją wezmę.- kładzie mi rękę na ramieniu, powstrzymując mnie. Staje obok, kiedy podnosi ją z ziemi.- Gdzie ją zanieść?- zastanawiam się przez chwilę.
-Weź ją do mnie.- bo jakoś nie ufam reszcie, co do chęci pozbycia się jej. Aleks był w stanie ją ogłuszyć, to co będzie w stanie zrobić Lily? U mnie będzie bezpieczna. Zresztą, nie jest sobie niczemu winna, że nie ma do nas zaufania. Jak widać, część z nas, również jej nie ufa.
-Okej.
*
*
*
*
~EssiLora~
YOU ARE READING
Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]
FanfictionCzy zastanawiałeś się kiedyś jak losy gry potoczyły by się gdyby Carley nie zginęła? Gdyby miłość między Lee a Carley się rozwineła? Gdyby Mark nie został podany jako obiad? Czy zmiany kilku wydarzeń, wpłynęły by na zmianę historii bohaterów? His...