Rozdział 13

28 3 0
                                    

,,Wartości są jak odciski palców. Każdy ma inne, ale pozostawia się je na wszystkim, co się robi.’’

-Dowiedzieliście się czegoś?- pytam bez ogródek, czy większych przywitań. Wymieniają ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, a następnie Kenny, odchodzi ze mną kawałek.- Co jest?

-Sprawdziliśmy ich obóz. Było tam mnóstwo pudeł z tej farmy i innych. W jednym z namiotów była czapka Clem. Potem przyszła kobieta z bronią w ręku.

-Była jednym z bandytów? Jak wyglądała? Jakieś znaki szczególne?

-Nie wiem, ponieważ Andrew ją zastrzelił.- odpowiada, ignorując moją dalszą wypowiedź.

-Co?!- krzyczę i obracam się w jego stronę. Siedzi na krześle z bronią i szmatką w rękach. Chyba mój wybuch, niezbyt go zainteresował, co działa na moją korzyść.- Czyli niczego się od niej nie dowiedzieliście?

-Niczego, co istotne.

-Mów wszystko, co wam powiedziała.- informuje z czujną postawą, włączając receptory w mózgu.

-Ale po co? 

-Kenny, z doświadczenia wiem, że nawet mało istotne rzeczy są ważne. Zwłaszcza w naszej sytuacji.

Parę chwil później, Kenny kończy relacjonować mi wszystko, co powiedziała im tamta kobieta. Po usłyszeniu słów ,,to tyle’’ kiwam głową i się obracam.

-Diana, gdzie idziesz?!- krzyknął za mną.

-Idę się skonsultować.- informuje i kieruje się w stronę stodoły, ponieważ tam poszedł mój cel.

***

Wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. W stodole znajdują się krowa, Clem, Duck, Katja, Dany, Lee i osoba, do której przyszłam.

- Carley- podchodzę do niej, przerywając jej rozmowę z Lee.- Możemy porozmawiać?

-Jasne, mów o co chodzi.- posyłam jej krótkie, sugestywne spojrzenia w stronę męskiego towarzysza.- Mów przy nim.- racja, im nas więcej, tym lepiej.

-Lee ci mówił o tym, co stało się w obozie bandytów?- pytam, udając, że się rozglądać z zainteresowaniem, a naprawdę sprawdzam lokalizację Danny'ego, która na nasze szczęście jest daleka.

-Tak. Trudno mi uwierzyć, że do niej strzelił.- mówi cichym głosem Carley.

-Mi jakoś nie.

-Popieram Diane.- zgadza się ze mną Lee.

-Co!? Ale jak to?-krzyczy cicho Carley.

-Spójrz na fakty- tłumaczy ciemnoskóry- Andrew zastrzelił kobietę, ponieważ z tego co można wywnioskować, była bliska wyjawienia o nich prawdy. Oprócz tego mają tu drzwi wzięte na kłódkę i od razu widać, że coś ukrywają.

-Zresztą, kto zaprasza dużą grupę obcych ludzi na obiad w zamian za benzynę? Więcej wydadzą na nas składników, niż my na nich środków.

-Zaglądnij sobie potem do boksów. Nie prezentują się za ciekawie.- wtrąca się znikąd Kenny. Jak wesoło.

-Może macie trochę racji, ale po co mieliby pomagać naszemu człowiekowi?

-A widziałaś, żeby wrócił? I na to jeszcze znajdę argument.

-Ale na razie drzwi, a potem zwijamy się.- wtrącam.

-Zgadzam się z tobą.- salutuje nam Carley.

-Ale jak to zrobimy?

-Ogrodzenie.- odpowiadamy chórem, po kilku minutach ciszy.

***

Po ustaleniu planu, został jedynie motyw realizacji. Na początku zaproponowałam, że ja stanie na czatach, Carley zajmie się ogrodzeniem, Lee otworzy drzwi, a Kenny będzie pilnował rodzeństwa i innych nieproszonych gości. Niestety, szybko zostałam uciszona przez Lee, ponieważ powiedział, że rzeczy związane z elektryką, lepiej nie powierzać Carley. Zastanawiające. 

W końcu ustaliliśmy, że Lee otworzy drzwi, jak było mówione na początku, ja zajmę się generatorem, Carley zawoła Danego jak będzie po generatorze, a Kenny na czatach.

Wychodzę ze stodoły i udaję się do źródła zasilania. Rozglądam się, czy nikogo nie ma w pobliżu, a po upewnieniu się, że jestem bezpiecznie, przykucam i zaczynam działać.

Zobaczmy. Przełączmy się na mózg dziecięcy, wzięty do potęgi dorosłego. Przyciski, śruby i inne nieznane mi określenia przedmiotów. Wciskam guzik z zasilaniem. Świeci, nie świeci, świeci, nie świeci. Ciekawe. Odręcam śrubokrętem śrubę, a następnie zabieram jakiś dłuższy pas. Zastanawiające, na ile procent jest dla nich ważny.

Oddalam się o kilka kroków do tyłu, po wykonanej robocie, pokazując kciuk do góry.

-Bawisz się w elektryka?- gwałtownie się obracam. Trochę zbyt gwałtownie, ale na moje szczęście to tylko Mark.

-Nie- odpowiadam i widzę jak Danny wychodzi ze stodoły, a następnie podchodzi do generatora.

-Co przy tym robiłaś?

-Nic.

-Bo zaraz mu przedstawię sytuacje.

-Do czyjej bramki grasz? Po prostu razem z Lee, Carley i Kennym, mamy złe przeczucia odnośnie tej farmy. A nawet jeśli, to wiedz, że nie zrobiłabym czegoś złego bez powodu.- informuje i się uśmiecham, ponieważ muszę być dla niego miła. Głupi zakład, nie zakład. Patrzy na mnie, potem na Danny'ego i znowu na mnie. Wpatruję się we mnie przez dłuższa chwile. Zaczyna powoli przybliżać się do mnie, przez co mam ochotę go uderzyć, ale się powstrzymuję, ponieważ wiem, że nie mogę. A może jednak? Kiedy prawie stykamy się nosami, chcę uciec, ale on się oddala i przykłada rękę na moje czole.- Co robisz?- pytam, lekko zezując.

-Patrzę, czy nie masz gorączki.- zdejmuje rękę z mojego czoła.- Zachowujesz się dziwnie miło. Jest to do ciebie niepodobne.

-Wiesz, może pobyt tu, tak na mnie działa? Lub to, że na razie ta rodzina jest na moim celowniku.

-Skoro tak, to czy zechcesz usiąść obok mnie podczas obiadu. Bez odgryzienia mi kończyn.

Wole głodować, niż usiąść obok ciebie.

-Jasne, ale najpierw muszę iść do stodoły- wskazuje na nią palcem, a następnie udaje się w jej kierunku. Niestety, zostaje zatrzymana, ponieważ wołają na obiad. Przeklęty posiłek.

-Jeśli nie jest to nic ważnego, to może już pójdziemy. Co ty na to?- pyta mnie Mark, stając za mną.

-Tak, chodźmy- odpowiadam i ruszamy w stronę domu. Teraz wszystko w twoich rękach Lee.

*
*
*
*
~EssiLora~

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now