Rozdział 9

27 4 0
                                    

,,Myślenie jest ważniejsze niż wiedza. Ale nie ważniejsze niż obserwacja.’’

Na pierwszy rzut oka, widzę między innym Carley, Lily i Kennego z pistoletami w rękach. Mogę usłyszeć jak Lee z kimś rozmawia. Jego pacyfistyczno-dyplomatyczna postawa, potrafi czasami zrobić na mnie wrażenie. Choć wolałabym chyba nieco szybsze rozwiązanie akcji. 

Zaczynam cicho schodzić po schodach, dzierżąc w lewej dłoni maczetę. Będąc na ziemi, wyglądam poza barykadę.

Po drugiej stronie bramy znajdują się bliźniacy, potocznie zwani klonami. Obydwaj mają ciemne włosy, tylko, że jeden z nich jest bardziej jasny. Im dłużej na nich patrzę, tym bardziej im nie ufam. Jakoś mają coś niedobrego w twarzy.

Dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, że grupa podchodzi do bramy, więc biegnę za nimi. Z powodu, że nie słuchałam nie mam pojęcia, o co chodzi. I czemu do chuja wychodzimy z hotelu? Muszę porozmawiać z Lee. I to najlepiej jak najszybciej.

***

Podążam za Lee i Carley, którzy rozmawiają, chyba o przywództwie w grupie. Naprawdę, arcy ciekawy temat, prawie tak samo jak polityka. Za bardzo nie chcę im przerywać, bo jeszcze -o zgrozo- wciągną mnie w rozmowę, ale muszę się dowiedzieć co się dzieje. 

-Lee, musimy porozmawiać.- obracają się do mnie zdziwieni, jakby dopiero zdali sobie sprawę z mojej obecności. Dzięki?

-Eee, no dobrze.- wacha się, patrząc na mnie lekko niepewnie, a następnie zwraca się do swojej towarzyszki- Carley mo...

-Jasne- przerywa mu, podchodząc do przodu. Kiedy zauważam, że jesteśmy daleko od reszty, zaczynam nurtujący mnie temat.

-Lee, o co tu chodzi? Gdzie my idziemy?

-Na razie nie wiem. Wiem tyle, że idziemy na farmę, gdzie mamy zdobyć trochę jedzenia w zamian za pożyczenie im benzyny.

-A wiesz kim oni są? Jak się nazywają? Bo na razie, nie sprawiasz takiego wrażenia.

-Ten z czarnymi włosami to Andrew, a ten drugi to Danny.- wskazuje na nich palcem, jakby uważał, że nie domyśle się, o którego dokładnie chodzi.

Kiwam głową, a następnie spoglądam przed siebie.

-O co z wami chodzi?- pytam, nie patrząc na niego.- Dziwnie się zachowujecie.

-O kim ty mówisz?

-O Carley idioto!- wrzeszczę na niego. Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale zamyka mi buzie rękami, za co w zamian go gryzę.

-Ała. Za co to?- łapie się za bolącą kończynę.

-Mnie się nie ucisza.- upominam go, grożąc palcem.- Chyba, że jest to misja, wtedy jest to dozwolone.

Rozgląda się dookoła.

-Czemu wysnułaś takie wnioski?

-Jakie? Że czujesz miętę do Carley albo jakieś inne uczucie, które nie może mi w tym momencie przyjść do głowy?

-Nie tak głośno. I jak już musisz wiedzieć, to bardziej to pierwsze.

-Nie, nie muszę wiedzieć, dla twojej informacji. Ale lubię posiadać duży zasób wiedzy o osobach, z którymi przebywam. Takie zajęcie na nudy w hotelu. Obserwowanie was.- odpowiadam, a po chwili dodaje.- I gdybyś mi nie powiedział, to nie drążyłabym tematu. Jakoś nie jest mi on szczególnie potrzebny do ogólnego funkcjonowania.

-Obiecaj, że jej tego nie powiesz.- prosi mnie, co trochę mnie śmieszy. Ludzie i ich bezbronność wobec emocji.

-Ja jej tego nie powiem, mogę cię zapewnić. Mogę cię zapewnić. Ale ty, musisz jej o tym powiedzieć.

-A jeśli ona, nie patrzy na to tam samo?

-To przynajmniej będziesz wiedział na czym stoisz i przestaniesz tkwić czy zagłębiać się niepotrzebnie w rozwijanie upadłej relacji.- mówię, po czym zostawiam go samego, żeby mógł to wszystko przeanalizować.

***

-Szybko, za drzewa- powiedział jeden z bliźniaków. Trochę czasu minie, zanim nauczę się ich rozpoznawać. 

Nie zmienia to jednak faktu, iż wskakuje na wyznaczone miejsce, chowając się w liściach. Aż przypomniał mi się moment naszego spotkania w lesie. 

Na ścieżce przed nami, dostrzegamy kilku ludzi. Rozmawiają o jakiś łupach i farmie. Jeśli chodzi im o tą farmę, na którą się wybieramy, to już wiem, że nie zabawimy tam długo. A w szczególności ja. W dupie mam polecenia czy obiad, nie chce zginąć przez własną głupotę.

-To są bandyci.- odzywa się jeden z bliźniaków, jakbyśmy tego sami nie zauważyli- Ale spokojnie, nie musimy się nimi przejmować. Chodź cię, farma jest już niedaleko.- macha ręką, zapraszając nas w podróż za nim.

Zanim wychodzę z krzaków, spoglądam jeszcze raz na ścieżkę, która jest pusta. Aż strach się obrócić czy podnieść wzrok.

-Idziesz czy chcesz zapuścić korzenie jak twoi wierni towarzysze?

Spoglądam w górę. Znajduję się tam jedyny okularnik w grupie o imieniu Mark.

-Żeby ciebie nie oglądać? Z przyjemnością. I są stanowczo lepsi od ciebie, bo mało mówi. Wręcz nie mowy, jak chcemy już być drobiazgowi.- odchodzę, kiedy czuję jak ktoś łapie mnie za rękę i szepcze do mojego ucha, wywołując nieprzyjemne dreszcze.

-Naprawdę uważasz mnie za problemy techniczne?- obracam się twarzą do niego.

-Wiesz co? Czasem mam ochotę cię objąć- uśmiecham się uroczo, a przynajmniej próbuje- wokół szyi, a do tego drutem kolczastym.- poważnieje, a następnie się wyrywam i idę do przodu, zostawiając go lekko zdezorientowanego.

*
*
*
*
~EssiLora~

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz