Rozdział 18

21 3 0
                                    

,,Bohaterowie nie istnieją. A gdyby istnieli, ja nie byłbym jednym z nich.’’

Przez chwile biegnę przed siebie, ale po pokonaniu pewnego odcinka drogi zwalniam i zatrzymuję się. Oglądam się przez ramię, zauważając, że nikt za mną nie biegnie. Co byłoby dziwne, skoro chyba nikt mnie nie widział. W końcu mogę spokojnie oddychać. Bez stresu.

Chociaż nie jestem pewna czy do końca. Mimo, że nie do wszystkich pałałam sympatią, to wszystko jest po coś. Nie wybaczę sobie, jeśli zawale swoją, jak i ich sytuację. Obracam się w stronę, z której tu przybiegłam i ostatni raz oglądam się za siebie. Biegnę w stronę miejsca, do którego muszę wrócić. A dźwięki wystrzałów jeszcze bardziej mnie napędzają. Przecież nie może to się tak skończyć. Nie zgadzam się na to.

Przed bramą obronną hotelu, ukrywam się w krzakach i nasłuchuję. Dobiegają stamtąd głosy, których do tej pory nie słyszałam, ale wiem, że należą do płci męskiej. Postanawiam podejść bliżej, ale przed tym wyjmuje pistolet i sprawdzam czy jest naładowany.

Ostrożnie wyglądam poza nią. Po prawej stronie znajdują się mężczyźni z bronią w ręku, a przed nimi są osoby z grupy, do której należę. A przynajmniej mam taką nadzieje. W głowie obmyślam plan, że przejdę cicho przez ogrodzenie i ukryje się za pudłami obok. Szybko jednak idzie on w pizdu, kiedy dostrzegam broń, skierowaną w stronę Kennego. Nawet nie zdążyłam go cząstkowo zrealizować. Strzelam do niego, trafiając w głowę, a następnie przeskakuje płot.

Ukrywam się za pudłami, aby nie dać się zastrzelić. Zaczynam strzelać do wroga, do momentu, w którym widzę Lee. Uśmiecham się na jego widok, dostrzegając, jak próbuje przetransportować naszych do przyczepy. Pierwszy przechodzi Kenny, do którego pewnie należy ten transport. Za nim wchodzi kilka innych osób, ale w dalszym ciągu nie są to wszyscy.

Po chwili słyszę za sobą dźwięk łamiącego się drewna i szwendacze. Cholera. Muszę się przemieścić. Szybko zaczynam rozglądać się za inną kryjówką. Pierwsze co zauważam to Carley. Ona też mnie widzi i moją nieciekawą sytuację, przez co zaczyna porusza ustami. Nie wiem co powiedziała, ale mam nadzieje, że znaczy to osłaniam cię, biegnij. Jeśli nie, to jestem martwa. A dokładniej półżywa.

Udaje mi się przemieścić w pobliże przyczepy. Stamtąd, zaczynam strzelać do szwendaczy i osób, które zaatakowały motel. 

-Diana, musimy się zbierać!- krzyczy do mnie Lee- Wsiadaj do środka.- rozglądam się dookoła, a następnie wchodzę do wnętrza przyczepy.

Kątem oka zauważam, jak Lee nagle biegnie w prawą stronę. Oglądam się za siebie i  dostrzegam, że pobiegł pomóc Dackowi oraz Katji, którzy zostali zaatakowani przez szwendacza. 

-Wchodz szybciej! A nie stoisz w przejściu.- popycha mnie do przodu, prawie przewracając, Logan.

Odsuwam się na bok, prostując się. Rozglądam się za Carly, ale nigdzie jej nie dostrzegam, a przecież to mały kempingowiec. Do chuja, nawet Lily tu jest. Prawie otwieram usta, gdy do środka wchodzą trzy osoby, ale zostaje powstrzymana przez wchodząca z gracją Carly. Nareszcie.

Jak jesteśmy już na drodze asfaltowej, wszyscy oddychamy z ulgą. Na razie jest spokój. Choć patrząc na to, że jest tutaj flądra, zaraz może się to zmienić.

Nagle czuję, że jestem przez kogoś przytulana. Na początku chcę tą osobę odepchnąć, ale z tego rezygnuję  jak dowiaduję się, kto to jest.

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz