Rozdział 7

36 4 0
                                    

,,Jak słońce topi lód, tak dobroć usuwa nieporozumienia, nieufność i wrogość.’’

-Jak tam na górze? Czysto?- pytam, kładąc ręce na biodrach.

-Narazie nic nie widać- odpowiada mi Logan, który sprawdza okolice z góry. Albo naprawdę nic nie ma albo robi to bardzo nieumiejętnie.

Kiwam jedynie głową, ale nie wiem, czy to zauważył. Odchodzę i ruszam do Clem, Ducka, Bena i Carley. Jedna dorosła w całym gronie młodych.

-Hej. Można się przyłączyć?- pytam na starcie, zaplatając ramiona na piersi.

-Cześć, jasne, siadaj- odpowiada mi Carley, ciepło się uśmiechając. Chyba jedyna normalna w całej grupie podstarzałych dziwaków.

Siadam koło niej, tylko, że na ziemi, opierając się o jej krzesło. Jednym zdaniem: padłam jej do stóp.

-Jak tam idzie Loganowi?- podejmuje temat- Zauważył coś niepokojącego?

-Na razie nie.- kiwa głową.

Spoglądam na dzieciaki... i Bena. W pewnym stopniu, jesteśmy w tym samym wieku, ale nie jest w moim typie. Wzdrygam się na samą myśl o tym. Obrzydliwe.

Zauważam, że Clem i Duck- czyli bardziej fascynujące osobniki- coś rysują.

-Hej, co tam tak zawzięcie majstrujecie?- unoszę brew do góry.

-Naszą grupę. Chcesz nam pomóc?- pyta Clementine, patrząc z moim kierunku.

Oczy momentalnie mi się rozszerzają. Może i posługuje się dobrze bronią oraz potrafię trochę śpiewać, ale z plastyki jestem kiepska. Gorzej niż kiepska. Beznadziejna. Nauczycielka, nigdy nie potrafiła dojść ze mną do ładu.

-Eee, nie dzięki, ale wy sobie nie przeszkadzajcie.- komentuje, słysząc z boku śmiech Carly. Naprawdę, bardzo zabawne.- A ciebie co takiego rozbawiło, dławisz się powietrzem?

-Twój wyraz twarzy.- mierze ją wzrokiem.

-Nie wiem, o czym mówisz.

-Jasne. Oczywiście.- mówi sarkastycznie, na co uderzał ją w nogę.

Po kilku minutach, opuszczam Carley i podchodzę pod bramę, gdzie pracują Mark oraz skamielina. 

-Hej, pomóc wam w czymś?- chowam niedbale ręce do kieszeni.

-Tak. Mogłabyś się spytać Lee czy pożyczy nam swoją siekierę?- pyta Mark, obracając się w moją stronę.

-Właśnie.- dodaje stary.

-Jasne, jeśli go zobaczę, to go zapytam.

-Ale o co mnie spytasz?- odzywa się poszukiwany głos, pojawiając się obok mnie.

-O to, czy pożyczysz mi swoja dziewczynę, bym dała ją Markowi.- posyła mi pytające spojrzenie.- Siekiera.- wyjaśniam, momentalnie poważniejąc.

-Jasne, trzymaj.- przejmuje od niego broń, którą podaje następnie Markowi.

-Ej! Czemu mu ją dajesz, mnie się przyda bardziej niż jemu!- wysyczał w moją stronę Larry.

-Po pierwsze, to Mark mnie o nią zapytał, a nie ty. A po drugie, nie jestem jakąś pieprzoną idiotką, by dawać ci siekierę, którą byś mi z pewnością łeb odrąbał, jak tylko się obrócę.- krzyczę w jego stronę i odchodzę, a akompaniamencie jego szyderczego śmiechu.

***

-To kto przejmuje dziś nocną wartę?- spytała Lily.

-Ja mogę przejąć- odpowiadam, po długim milczeniu reszty. Widzę, że Lily próbuje zabić mnie wzrokiem, ale jestem na to odporna. 

-Może lepiej z nią zostań? Nie wiemy, czego się po niej możemy spodziewać- powiedziała Lily do Lee, odciągając go na stronę, ale nie wystarczająco daleko. Specjalnie czy przypadkowo?

-Wiesz co Lily? Dla dobra innych i swojego zaufaj jej choć trochę.- odpowiada, patrząc jej uważnie i z wrogością w oczy.- Zresztą, Carly jej ufa, więc ja też. 

-Ta kobieta…- zaczyna, ale jej przerywa.

-Ta kobieta, ma imię dla twojej informacji.- komentuje, odchodząc. Uśmiecham się, widząc jej mordercze spojrzenie.

***

Warta mija mi spokojnie do czasu, aż słyszę krzyk Clem. Przewracam oczami, a po chwili zastanowienia, zjeżdżam drabiną na dół i kieruję się do Clementine. A było tak cicho. Wręcz zaczynałam się nudzić.

Pukam w drewno, a następnie powoli otwieram drzwi i zaglądam do środka. Clem siedzi na 'łóżku' i cicho płaczę. Podchodzę do niej i siadam na drugim brzegu łóżka. Robię to tylko dlatego, że Lee, by mi nie wybaczył, a był pierwszą osobą, która stanęła -w pewnym sensie- po mojej stronie. Od razu rzuca się na mnie, przytulając. Wzdrygam się, czując nieprzyjemne dreszcze. Nie lubię jak ktoś mnie przytula, więc po prostu klepię ją ręką po plecach. Oby szybko się odsunęła. Niby miało się to rodzeństwo, ale pocieszenie ich po wybudzeniu przez koszmar, zawsze było najmniej przyjemnym dla mnie zajęciem.

-Zły sen?- pytam, beznamiętnym głosem. Odsuń się.

Kiwa niezauważalnie głową, na co przewracam oczami. Dostanę Nobla, za czytanie w myślach?

-To tylko koszmar. Nie jest prawdziwy. Wracaj do spania.- odpowiadam, wstając i kierując się do wyjścia.

-Zaśpiewasz mi coś?- pyta cicho, zatrzymując mnie w przejściu.

-Skąd myśl, że potrafię? Nie przypominam sobie, żebym...

-Słyszałam jak rozmawiałaś z Carley.- przerywa mi, a ja zakładał ręce na piersi.

-Wiesz, że nieładnie jest podsłuchiwać.- zauważam, mrużąc oczy.

-Nie podsłuchiwałam. Rozmawiałyście blisko mnie, więc miałam prawo usłyszeć.- wywracam oczami na jej odpowiedz. A mnie by posądzili o gumowe ucho.

-Okej, jak ci zaśpiewam to obiecujesz, że pójdziesz spać?- i dasz mi upragniony spokój?

-Tak.

-W takim razie połóż się wygodnie.- wzdycham, orientując się w co się skopałam. Siadam na końcu łóżka, czekając, aż spełni moje polecenie.

Z braku pomysłu, zaczynam śpiewać to co pierwsze przyjdzie mi do głowy, a jest tym ,,Wilcza zamieć’’. W miarę spokojna piosenka, bez żadnych przerażających stwierdzeń w tekście.

Po skończeniu, zauważam jej śpiącą postać, więc cicho wycofuje się z pomieszczenia i wracając na wartę. Co jak co, ale nie wyobrażam sobie znowu jej usypiać.

*
*
*
*
Zapraszam na profil mojej koleżanki Lirossa
Piosenka kończy się o 3:30. Dalej już nie musicie słuchać.
~EssiLora~

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang