Rozdział 29

17 2 0
                                    

,,Ludzie często uważają, ze nie grozi im nic złego, podczas gdy zło czai się pośród nich.’’

Jakąś godzinę temu grupa wyszła z domu. Od tego czasu leże na łóżku w pokoju, który najwyraźniej jest moim najlepszym przyjacielem. Razem z resztą musiała iść, niestety Carley. Chciałam ją zatrzymać, ale nie potrafiłam. Jedyna osoba, która ze mną rozmawiała od tego incydentu wyszła. Zostawiła mnie, mimo, że zna realia.

No, jest jeszcze Mark, ale nie mam do niego zaufania. Zresztą, jak do innych mężczyzn, choć do niego chyba największego. Czasami do mnie zagląda i pyta, czy mi niczego nie potrzeba. Nic mu nie odpowiadam. Tylko przekręcam się na łóżku i błagam w ciszy, żeby wyszedł. 

Poraz kolejny zagląda do mnie, nieliczne już nawet który. Znowu wygłasza tą samą śpiewkę, ale tym razem, wchodzi głębiej do pomieszczenia. Zaczyna podchodzić do mebli i oglądać je z każdej strony.

W końcu jego spojrzenie zatrzymuje się na łóżku, na którym się znajduje. Spuszczam głowę i wsłuchuje się z dźwięk jego kroków oraz skrzypiącego pod nim drewna. Siada na krześle. Krześle, na którym siadała Carley.

-Jak się trzymasz?- pyta, opierając się na oparciu.

Milczę i jeszcze ciaśniej obejmuje się ramionami, zwijam w kulkę.

-Mogłem się domyślić.- śmieje się krótko- Odkąd zostałaś... sama wiesz co. Zamknęłaś się w sobie. Nikogo do siebie nie dopuszczasz. Jedynie Carley jest wyjątkiem, co w prawdzie nie jest dziwne, choć z tego co widzę, dla nie również pozostajesz niedostępna. A od swego początku, macie ze sobą dobry kontakt, mimo różnicy wieku. Znaczy, miałyście.

Słucham jego słów, mimo, iż do mnie niezbyt docierają. Co on chce osiągnąć? Wzbudzić we mnie poczucie winy? A może go cieszy, że tak skończyłam?

-Diana, ja wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale... chcę żebyś wiedziała, że niektórzy z nas chcą ci pomóc. Tak szczerze pomóc. Ja i Carley chcemy, byś do nas wróciła. Byś z nami rozmawiała, nawet jeśli masz krzyczeć. Po prostu, żebyś się odezwała. Wiem, że jest ci ciężko. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co czujesz, ale wiedz, że dla Carley jesteś bardzo ważną.

Zamykam oczy. Dziwnie się czuje. Mam mętlik w głowie i odczuwam jakieś nieznane uczucie. Nigdy go nie czułam i to mnie lekko przeraża i paraliżuje. Za niedługo wszyscy zostaną zranieni. A ja nie potrafię temu zapobiec. Wszyscy będziemy w lepszym miejscu. Lub gorszym, bo za długo zwlekam. 

-Kłamałem.- mówi, śmiejąc się sucho na końcu, a mnie przechodzą ciarki.- Od razu wiedziałem, co chcesz zrobić, więc postanowiłem cię ukarać. To, co ci powiedziałem przed pociągiem, nie było prawdą.

***

Nie mam pojęcia, kiedy udało mi się usnąć. Jedyne co pamiętam ostatnie, to wyznanie Marka. Nie kojarzę nawet, kiedy wyszedł. Musiałam się zamyślić i nie słyszeć.

Do moich uszu docierają dźwięki, które rozbrzmiewają na korytarzu. Jednym z nich jest głos Carley. Powoli wstaje z łóżka i podchodzę do lustra, aby się przejrzeć. Szybko się jednak wycofuję. W prawym rogu lustra, jest karteczka z napisem: 

,,Niedługo zacznie się show.

PS. Wyglądasz słodko, kiedy śpisz" 

Siadam na łóżku i chowam twarz w dłonie. Jakie show? Kto to pisał? O co chodzi? Kto tu był?

Moje zamartwianie się, zostaje przerwane przez dźwięk, tłukącego się szkła. Podnoszę głowę. Przez okno wlatuje butelka, z której wydobywa się jakiś gaz. O nie... Szybko podnoszę się z łóżka i podbiegam do drzwi, które okazują się zamknięte. Zaczynam walić pięściami i krzyczeć. Powoli osuwam się na ziemię, a oczy zaczynają się ze sobą kleić.

Carley P.O.V

Przecieram dłonią oczy. Leże plecami na podłodze w nieznanym mi pomieszczeniu. Jest tu chyba cała grupa. 

-Nareszcie się obudziłaś- mówi Lee, podchodząc do mnie i pomagając mi wstać. Kiedy stoimy na równych nogach, obejmuje mnie delikatnie, a następnie podtrzymuje z tyłu za plecy.

-Co się stało?- pytam.

-Ktoś nas chyba uśpił i gdzieś przewiózł. Nie wiem. Nie pamiętam. Użyli jakiegoś gazu, czy coś w tym stylu.

-Co my teraz zrobimy?

-Nie mam pojęciu.

-Widzę, że się obudziliście!- krzyknął ktoś  wchodząc do pomieszczenia.- Już myślałem, że was zabiłem, co byłoby fajne, ale bardzo stratne dla naszej grupy.

-Pewnie zastanawiacie się co tutaj robicie?- powiedziała blond włosa dziewczyna.- I jak was znaleźliśmy. Otóż, jest to bardzo proste, wręcz dziecinnie proste. Daliście się podejść jak dzieci. Uwierzyliście we wszystko. Cały nasz plan wyszedł wyśmienicie. Poznanie się, zaufanie, wspólną podróż, karuzela uczuć.- wyliczała na palcach kobieta.

-Możecie kurwa powiedzieć jaśniej, o co wam chodzi?- krzyknął Kenny.

-Trochę grzeczniej dziadek- przemówiła ciemnoskóra kobieta, celując do niego z broni- albo zaraz wpakuje ci kulkę w łeb.

-Chloe, mówiłam, że oni mają żyć.

Otwieram szeroko oczy, jak i zresztą reszta grupy. To nie możliwe.

*

*
*
*
~EssiLora~

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now