Rozdział 24

27 3 0
                                    

,,Nie spieraj się z idiotą, ktoś patrzący z boku mógłby was pomylić..’’

-Jesteś pewien, że potrafisz to otworzyć?- pytam, pochylając się do przodu.

-Nie, ale zawsze warto spróbować. Kurwa- klnie, kiedy jego próby idą na marne, przez omsknięcie się palców.

-Okej, czyli wszyscy zginiemy- kwituje, odchodząc od drzwi domu, z którymi siłuje się nieudolnie Kenny.

Rozglądam się wzrokiem po podwórzu. Ben próbuje zadziałać coś z oknami, ale jak widać, nawet rzeczy martwe, pozostają niewzruszone na jego poczynania. Podchodzę do ogrodzenia z czarnych, metalowych prętów. Łapie jeden w dłoń i przykładam do niego policzek, aby wyjrzeć na ulice, z której chwile wcześniej uciekaliśmy. Niestety, porzuciliśmy na niej Chucka, chociaż sam nas o prosił, więc poczucie winy można wykreślić z listy. Chodzi po niej jeszcze kilku szwendaczy, ale do nas nie dotrą. Nie są na tyle inteligentne. Zresztą, część naszej grupy posiada podobny poziom IQ do nich.

Odchodzę od zimnego płotu i podchodzę do Lee i Carley. A dokładniej staje za nimi, obserwując ich drobne zaloty. Nie mam pojęcia, kiedy ich stan cywilny zmienił się z określenia: ,,Dziewczyna z problemami z bateriami w radiu i chłopak, który mi to wiecznie wypomina’’ na ,,Jesteś świetną w tym cokolwiek dotkniesz. Oprócz baterii. Je wykreśl z listy’’. 

-Macie zamiar, w końcu zrobić coś pożytecznego czy nadal będziecie sobie nawzajem słodzić?- pytam. Odwracają się do mnie twarzami, na których widocznie maluję się zdziwienie.

-Diana- odezwał się Lee, tonem głosu jakby za chwile chciał powiedzieć: ,,Kope lat, dawno się nie widzieliśmy’’- długo tutaj stoisz?

-Na tyle długo, aby wiedzieć, że nic nie robicie- opieram ręce na biodra- Będziecie mieć tyle czasu, ile chcecie na osobności, ale to dopiero wtedy, kiedy otworzymy te pieprzone drzwi.- warczę- A teraz pan czekoladka i bateryjka biorą się do pracy albo zaraz własnoręcznie przerzucę was przez ogrodzenie.

-Wiesz, pragnę zauważyć, że sama za wiele nie zrobiłaś.- odpowiada Carley, patrząc na mnie znudzonym wzrokiem.

-Nie prawda, obserwowałam okolice. A teraz won do pracy.

-Wszystko w porządku? Jesteś ostatnio rozdrażniona.- mruczy Carley. 

-Tak, wszystko gra.- odpowiadam przez zaciśnięte zęby.

-Na pewno?- dopytuje Lee.

-Tak kurwa, ogłuchłaś do reszty, czy co!? Nie masz nic lepszego do roboty? Nie wpierdalaj mi się do życia.- pod wpływem emocji, wyciągam zza paska broń i celuje nią w Carly.

-Hej, hej, hej- krzyczy Logan łapiąc mnie za rękę i w talii, a następnie obracając tak, żebym nie widziała Carley.- Spokojnie. Nie chcemy tu rozlewu krwii i niepotrzebnego zamieszania, które na pewno zwabi szwendacze.

Kiedy kończy mówić, spoglądam mu w oczy, a po chwili wyrywam się, poprawiam ubranie oraz chowam broń. Dopiero wtedy, dociera do mnie co przed chwilą zrobiłam. Kurwa mać.

-W skali od jeden do dziesięć. Jak bardzo zjebałam?

-Wyjebało.- komentuje krótko, klepiąc mnie po plecach, po czym się odsuwa, dając mi najprawdopodobniej potrzebną przestrzeń.

***

Po około dziesięciu minutach, Lee bierze się do roboty i za pomocą obroży z grobu psa, który znajduje się przy budzie, otwieramy drzwiczki dla psa. Nie mógł tak od razu? Niestety  w dalszym ciągu, niezbyt nam to pomaga.

-Ktoś mały i drobny musi przejść przez otwór i otworzyć drzwi z drugiej stro…- nie zdążył dokończyć, ponieważ Clem na czworakach przemknęła przez drzwiczki- Clem!- krzyczy Lee, z lekka przerażony.

Wszyscy lub przynajmniej większość, wstrzymuje oddech i wpatruję się w wejście. Po kilku sekundach, słyszymy charakterystyczne kliknięcie, a potem w drzwiach staje Clementine.

-Clem- mówi Lee, a następnie przytula do siebie dziewczynkę.

-Dobrze sobie poradziłam?

-Wyśmienicie.- tarmosi ją za czapkę.

-Może wejdziemy do środka i się trochę rozejrzymy?

-To nie jest wcale taki głupi pomysł Kenny.

Po kolei wchodzimy do środka i zaczynamy sprawdzać pomieszczenia. Będąc w salonie, obdarzam Carley chwilowym spojrzeniem, na które ona nie odpowiada, za pewne go nie zauważając. A przynajmniej mam taką nadzieje.

-Diana- odzywa się Logan, a ja po kilku sekundach na niego patrzę- Możesz odpuścić?

-Co? Czemu?- pytam zdezorientowana.

-Bo przesadzacie. Przyjaźnicie się. Jedna drobna sprzeczka, nie może skreślić na dobre waszej przyjaźni.

-To moja sprawa, a nie twoja- syczę, na co chłopak się zadziornie uśmiecha i przyciąga mnie do siebie za biodra, nie zważając na moje mordercze spojrzenie.

-Jesteś strasznie zadziorna, kotek.- słucham?- Ale nie martw się. Mam pomysł w jaki sposób możemy to wykorzystać.- ostatnie zdanie wyszeptał mi do ucha, a następnie zaczyna całować mnie po szyi.

-Przestań!- krzyczę, odpychając od siebie chłopaka.- Tu są ludzie.

-Wybacz- spuszcza wzrok- nie chciałem zrobić ci krzywdy, ani cię zdenerwować. Po prostu, lubię jak kobieta jest lekko pyskata i zadziorna. Pociąga mnie to.

-W takim razie zmień fetysze.- przewracam oczami i go mijam, wchodząc do kuchni, aby przejrzeć w spokoju szafki. Arogancki gnojek.

Carley P.O.V

-Możemy chwilę porozmawiać?- pyta Logan, podchodząc do mnie. Z tego co się orientuje, chyba kręci z Dianą.

-Jasne. O co chodzi?

-O Diane. Chciałem cię przeprosić w jej imieniu za sytuację przed domem. To nie powinno się wydarzyć.- mówi skruszony.

-Nic się nie stało.

-No wiesz, to raczej nie jest pierwsza myśl, po próbie zamordowania.

-Tak, wiem. Tylko szkopuł w tym, że Diana nie chciała zrobić mi krzywdy.

-Skąd wiesz?- marszczy brwi.

-Znam ją. Poza tym, nie odbezpieczyła broni, więc nie było tu mowy o strachu.

*
*
*
*
~EssiLora~

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Kde žijí příběhy. Začni objevovat