Rozdział 25

18 2 0
                                    

,,Ludzie ciągle grzebią w sumieniach innych ludzi, a własne mają zarośnięte chwastami.’’

-To się chyba nie nadaje do jedzenia- mruczę sama do siebie, wyjmując z dolnej szafki kolejną puszkę zupy pomidorowej. Czas spożycia skończył się jakieś trzy miesiące temu. Co z jednej strony jest dobrą wiadomością, ponieważ ktoś kto tu mieszkał raczej nie wróci. A z drugiej złą, bo nie mamy jedzenia.

-Znalazłaś coś?- pyta Ben.

-Nic, oprócz starych puszek z zupą. Ale szczerze wątpię, czy chcemy to jeść.- oznajmiam, trzaskając drzwiczkami od szafki i opierając się plecami o mebel za mną, po czym zakładam ręce na piersi.- A w reszcie pomieszczeń?

-Nic, co by się nam przydało.- kwituje, przyjmując podobną pozycję. Chyba się nie polubimy.

-Zajebiście- mówię, wzdychając.

-Emm, tak w ogóle to jak się trzymasz?

-A konkretniej można? Bo jeśli próbujesz zacząć rozmowę, to kiepsko ci to idzie.

-No, po tej drobnej wymianie zdań z Carley. I po tym jak celowałaś do niej.- tłumaczy, wykonując ręką ruch postrzału.

-Nie rozumiem, o co wam wszystkim chodzi- odpycham się gwałtownie, przez co Ben robi krok do tyłu.- Tak, pokłóciłam się z Carley. Tak, celowałam do niej. I tak, pierwszy raz żałuję, że coś takiego zrobiłam- ostatnie zdanie wyszeptuję ze spuszczoną głową. Na szczęście, mój rozmówca tego nie usłyszy. Mówiłam, że niektórzy mają IQ szwendacza.

-To może po prostu ją przeproś za swoje zachowanie?

-Jeszcze jakieś mądre rady, panie Mądraliński?- odpowiada atakująco. Jakiś śmieć nie będzie.mi się wtryniać do życia. Mowy nie ma.- Powiedz, tylko szczerze,czy ty byś wybaczył komuś, kto celował do ciebie z pistoletu i nawet by się nie wahał, by pociągnąć za pieprzony spust?- nie odpowiada- No właśnie. Tak myślałam.

-Ale ja to nie Carley. Może ona jest inna? Znaczy na pewno jest inna. Chodzi o to, że…. Znaczy, chciałem powiedzieć…

Nie zostawia przyjaciół na lodzie, kiedy potrzebują pomocy, tchórzu?

-Wystarczy- uciszam go ruchem ręki- Wiem, o co ci chodzi, co mnie zadziwia. I masz racje. Pójdę i ją przeproszę. Nie wybaczy mi, to trudno. Ale zawsze warto spróbować.

Wymijam go i udaję się w stronę salonu, w którym ostatnio widziałam dziewczynę. Nadzieja matką głupich, jak to powiadają.

***

Jak się spodziewałam, szukana przeze mnie osoba jest w wcześniej wspomnianym pomieszczeniu. Jak miło wiedzieć, że życie jest po.mojej stronie. Biorę dwa głębokie wdechy i siadam koło niej na kanapie, zachowując odległość.

-Hej- zaczynam- możemy porozmawiać?

-Jasne. O co chodzi? Stało się coś?- obraca się w moją stronę, patrząc na mnie z nieodgadnioną troską. Dziwne trochę.

-Nie, wszystko gra.

-W takim razie mów.

-Carley, bo chodzi o to, że ja…

-Carley?- pyta Kenny, wchodząc do pokoju. Kurwa, masz wyczucie. Jak ja się zebrałam, to cały świat przeciwko mnie.

-Co jest?

-Ja i Lee idziemy do znajdującego się niedaleko portu. Możesz przypilnować Clem, aby nie wychodziła pod naszą nieobecność.

-Jasne. Postaram się.

-A i Diana?- zwraca się teraz do mnie- Znalazłaś coś w kuchni?

-Nie. Jeśli wy nic nie znajdziecie, to będziemy musieli przerzucić się na kenybalizm.* Co patrząc na wydarzenia, nie jest najlepszym pomysłem.

-Że co ty powiedziałaś? Na co przerzucić?! Na kenybalizm?!

-To ja pójdę się przewietrzyć- oznajmiam i wychodzę, uderzając się ręką po drodze w czoło. Ty głupi mózgu! Będąc na korytarzu, słyszę śmiech Lee, kiedy mówi:

-Nie martw się Kenny. Na pewno cię nie zjemy. I tak na pocieszenie, nawet na przystawkę byś się nie nadawał.

Przewracam ze śmiechem oczami i wychodzę na zewnątrz tylnym wejściem, aby przejść się trochę po lesie.* Jakoś komentarz Lee lekko poprawił mi humor. Niektórzy z nas, potrzebowali rozluźnienia i rozładowania napięcia.

***

Oddalam się trochę od płotu z furtką, kiedy usłyszę jak coś porusza się po krzakach. Zaczynam obracać się wokół własnej osi, idąc cały czas do tyłu w głąb lasy. Dźwięki nie ustają. Mam wrażenie, jakby się coraz bardziej nasilały. 

-Mark, to nie jest śmieszne.- odzywam się, oglądając dookoła. Jest jedyną osobą, która mogłaby na coś takiego wpaść, w ramach rekompensaty za moje zachowanie. Zresztą, nie widziałam go nigdzie na parterze.

A jakoś moja natura, nie pozwala mi zawrócić do domu. Póki nie jest to szwendacz czy inne stworzenie, nie widzę powodu, aby zawrócić. Dam sobie z nim radę.

-Słodkich snów królewno- słyszę za sobą głos, ale zanim zdążę się odwrócić, czy chociażby zakodować do kogo dany głos należy, dostaję czymś w głowę i padam na ziemię, tracąc przytomność. Cholera.

*
*
*
*
*Wiem, że za domem nie było żadnego lasu, ale na potrzeby opowiadania musiałam go tam umieścić.
*Kenybalizm- powstał kiedy razem z siostrą sobie rozmawiałyśmy na temat TWD i ona zamiast powiedzieć kanibalizm powiedziała kenybalizm.
~EssiLora~

Byle Przeżyć/ The walking Dead [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now